niedziela, 22 marca 2020

Od Lothara do Koi

Tętent kopyt rozlegał się echem po całym lesie. Grupa czterech zakapturzonych humanoidalnych postaci przemieszczała się po gęstym lesie prędkością do równywającą niemalże samemu wiatru. Ich wierzchowce gnały przez błotnistą ścieżkę, zostawiając za sobą mnóstwo śladów, które w mgnieniu oka zostały zapełnione błotem i deszczem. Parę godzin wcześniej słońce raziło po oczach i panował upał. Deszcz był niemalże zbawieniem dla zmęczonym skwarem podróżników. Na samym czele cwałował gniady ogier o delikatnej budowie. Dosiadał go rosły mężczyzna, któremu wystawały kosmyki białych włosach spod kaptura. Za nim jechały dwie osoby, po lewej kobieta na kasztanowatej klaczy, a po prawej szczupły, wręcz chudy mężczyzna dosiadający ciemnokasztanową klacz. Na końcu zastępu gnał skarogniady ogier, a dosiadał go mężczyzna średniego wzrostu, ale o bardzo dobrze zbudowanej i muskularnej sylwetce. 
- Lothar, musimy zwolnić! Przez ten deszcz zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Konie się mogą poślizgnąć! - oznajmiła kobieta, która próbowała przekrzyczeć tętent kopyt i burzę.
- Nie możemy, król będzie wściekły, jak się spóźnimy! - zaprzeczył mężczyzna, jadący na samym końcu.
- Amelia ma rację - przyznał Lothar, białowłosy mężczyzna, zwalniając przechodząc do spokojnego galopu. Przed tym jednak uniósł delikatnie rękę, dając znać reszcie drużyny, aby również zwolnili. Rumaki od razu odetchnęły z ulgą, co było dobrą oznaką. Lothar nie chciał zamęczyć swojego wiernego towarzysza, chociaż wiedział, że ten będzie zawsze dawał z siebie wszystko, aby zadowolić swojego właściciela. Libra wcale tego nie wymagał od zwierzęcia, do niczego go nie zmuszał, wolał się spóźnić z misją niż zamęczyć na śmierć swojego wychowanka. 
- Ja pieprzę - zaklął Arnold, który niechętnie zwolnił do spokojnego galopu. - I co mamy królowi wtedy powiedzieć? Że pieprzony deszcz nas spowolnił? Już kurwa widzę, jak nam wybaczy - dodał sarkastycznym tonem ciemnooki. Arnold od zawsze był uważany za wulgarnego zwiadowcę, który nie miał skrupułów przed wyzywaniem swoich członków z drużyny, ani lidera, jeśli to nie jemu nie przyszedł ten zaszczyt. Młody Warrington przewrócił oczami i poklepał swojego wierzchowca po szyi.
- Zamknij się, niech twój biedny koń odpocznie. Cały dzień wyciskiwałeś z niego ostatnie siły - odezwał się lekko zirytowany blondyn o imieniu Sammy. Pomimo swojej postury był świetnym łucznikiem i nie bał się mówić, co myśli o niektórych osobnikach. Lothar lubił go, ponieważ był zawsze chętny do współpracy i nigdy nad nikim się nie wywyższał. Amelia była mu obojętna, pomijając fakt, że już nie raz próbowała mu do łóżka wejść. Krążyła plotka, że kobieta nie miała skrupułów rozłożyć nogi przed różnymi mężczyznami, jednak to nie kręciło białowłosego. Zazwyczaj w grzeczny i delikatny sposób wypraszał ją z sypialni. Jeśli zaś chodziło o Arnolda… Mężczyzna uznawał go za kontrowersyjną postać. Fakt, wiele osób go nie znosi z powodu jego podejścia i charakteru, jednak był wyśmienitym szermierzem o wspaniałym wzroku. Zazwyczaj ludzie unikali misji z jego osobą, ponieważ często kończyły się różnymi nieprzyjemnymi wypadkami, które były wynikiem jego egoistycznych popędów. 
- On ma mi służyć, a nie kurwa ja jemu - warknął niezadowolony brunet. 
- Lepiej dbaj o swojego wierzchowca, bo jak go zajedziesz, to już raczej nigdzie u szanujących się hodowców nie kupisz koni - powiedział poważnym i surowym głosem Lothar. Brutus, jego gniady ogier nagle zastrzygł uszami i zaczął nerwowo się zachowywać. Białowłosy od razu zrozumiał, że coś się czai w pobliskich gąszczach. Jego pierwsza myśl, to było przywołanie dusze kotów lub psów aby zbadały teren, jednak przebywał teraz w towarzystwie osób, którym nie mógł w pełni zaufać, a szczególnie Arnoldowi. Był świadom, że mężczyzna byłby w stanie go wydać królowi dla parę chwil sławy i sakiewki Kahali. Nagle zza drzewami zauważył dziwną sylwetkę o dosyć jaskrawych kolorach. Poruszała się szybko i zwinnie, niemalże jak wąż. Gdy niebo przecięła błyskawica, rozświetliła również oblicze tej istoty. Był to wąż, przynajmniej jego łeb przypominał jego część. Lothar zatrzymał Brutusa, unosząc delikatnie rękę z zaciśniętą pięścią, dając znać drużynie, aby się zatrzymali i pozostali cicho. Niestety, Arnold również zauważył poruszającą się bestię. 
- Cóż to za potwór?! - spojrzał w jego stronę zaskoczony, gotowy, do wydobycia miecza w każdym momencie. 
- Nawet nie próbuj niczego odwalić, bo ci łeb ukręcę. Nie możemy ryzykować walką, to jest robota rycerzy i łowców - rozkazał białowłosy, skracając wodze Brutusowi. Stwór się zbliżał szybkimi krokami do przerażonych zwiadowców. Gdy jego postać wyłoniła się z zza drzew, mogli się przyjrzeć temu stworzeniu. Nie był zwykłym wężem. Posiadał… kończyny zakończone pazurami. Miał co prawdę głowę węża, jednak zostało ono przyozdobione wąsami charakterystyczne dla niektórych gatunków ryb. 
- Chimera! - krzyknęła Amelia, która próbowała bezskutecznie uspokoić swojego rumaka. Istota wysunęła swój długi, czarny, rozdwojony język, aby po chwili otworzyć szeroko kapelusz i wydać z siebie głośne, ale też ostrzegawcze syknięcie. 
- W nogi! - rozkazał Lothar, mocno ściskając swojego rumaka łydką. Dzielny i bezczelny zwiadowca chciał zaatakować wygnańca, jednak został odciągnięty przez Sammy’ego. 
- Musimy zabić tę bestię! - krzyknął do swojego dowódcy.
- Za nic na świecie! Wracamy! - odpowiedział białowłosy, popędzając konia. - I nikomu ani słowa. Podejrzewam, że jedynie się broni. A zanim dojedzie tu grupa łowców lub rycerzy, to ono już zniknie z tych rejonów - dodał, zerkając za siebie na towarzysza. Jednak ten nic nie zrobił z uwagi Warringtona. Gwałtownie zatrzymał konia i zawrócił.
- Król będzie ze mnie dumny! Jesteście jedynie pierdolonymi tchórzami! - krzyknął wyciągając miecz, pędząc w stronę stworzenia, które najwyraźniej chciało już się schować przed intruzami. Lothar nie mógł pozwolić, by jakiś wygnaniec ucierpiał na jego oczach, a szczególnie taki, który chciał się tylko bronić przed potencjalnym zagrożeniem. 
- Amelia, Sammy jeźdźcie do królestwa, ja spróbuję powstrzymać tego niezrównoważonego idiotę przed samobójstwem, albo przynajmniej go pozbierać - mówiąc te słowa, przekazał kompanowi zwój zawinięty w cielęcą skórę. - Uważajcie na siebie. Obiecuję, że wrócę - dodał, jadąc za Arnoldem.
~ Co za dzban. Mam nadzieję, że chimerze nic się nie stanie. ~ przeklął w myślach, nie ukrywając swojej niechęci do bruneta. Wolał wręcz, aby jemu coś się stało, a chimera wyszła z tego cała. Gdy już prawie dogonił mężczyznę, który zjeżdżał ze szlaku, wierzchowiec Arnolda się potknął o wystające korzenie. Koń nie zdążył odzyskać równowagi i poślizgnął się. Upadł na ziemię, wydając z siebie głośne rżenie. Średniego wzrostu zwiadowca przeturlał się po ziemi, zatrzymując się tuż przy łapach wężo-jaszczurko-podobnego stwora. 
- Spokojnie Grocu, jestem przy tobie. - białowłosy próbował uspokoić spłoszone zwierzę, które najprawdopodobniej miało złamaną nogę. Wiele osób by porzuciło swojego towarzysza na śmierć, albo nawet by sami ukróciliby cierpienie zwierzęcia. Lothar dotknął jego obolałej kończyny. Od razu wyczuł, że nie było to bardzo poważne złamanie. W ciągu miesiąca czy dwóch, pod dobrą opieką wróciłby do siebie, jednak mógłby w pełni funkcjonować dopiero po czterech miesiącach, tak na oko młodego Warringtona. Kątem oka zauważył, jak brunet szarżował na piękną i niecodzienną istotę. Zamknął na chwilę oczy, sięgając w głąb swojej duszy. Szukał obecności demona Elosa. Kiedy tylko go znalazł, nastąpiła krótka wymiana zdań. Elos, podobnie jak Lothar nie chcieli by chimerze coś się stało. Wyciągnął rękę w stronę nieba, aby za chwilę, w mgnieniu oka przywołać błyskawicę, która przeszyła ciało Arnolda, smażąc jego wnętrzności. Zielonooki spojrzał na nieznaną mu istotą.
- Jeśli mnie rozumiesz, to radzę ci się jak najszybciej wynieść się z tych terenów, coraz więcej zwiadowców i rycerzy przejeżdża - oznajmił, podchodząc do Brutusa. Wyjął z skórzanej torby gruby bandaż. Pod nogą znalazł gruby patyk. Podniósł go i próbował, jak najszybciej unieruchomić nogę konia. 
~ Jakie masz dobre serce, Lothar ~ usłyszał w głowie ponętny głos kobiety. Była to Bastet, która kiedyś flirtowała z mężczyzną.
- Cicho siedź, próbuję się skupić - powiedział białowłosy, próbując wymyślić dalszą część planu wydostania się z lasu. Kulejący koń na pewno by ich spowolnił i to na tyle, że pewnie by stracił głowę przy spotkaniu z królem. Przywołał duszę kota, aby pobiegła w stronę jego domu, do jego siostry. Rzucił też na nią czar, aby w momencie spotkania zmieniła się w litery, które formowały wiadomość do Reverie. 
- Jesteś cała chimero? - zapytał się, odwracając się do nieznajomej istoty. Jego tatuaż w kształcie rombu był wciąż widoczny na czole, jednak powoli znikała.

Koi? :3
Ilość słów: 1270

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz