środa, 25 marca 2020

Od Reverie do Joshua

Drużyna zwiadowców zbliżała się pędem do bram stolicy. Ich ubrania były ubrudzone w błocie, a nawet w niektórych miejscach były nawet rozdarte. Na samym końcu jechał koń z jeźdźcem, który ledwo trzymał się w siodle. Na pierwszy rzut oka było widać, że był poważnie ranny, a z każdą minutą malała jego szansa na przeżycie. Jego wierzchowca prowadziła stosunkowo drobna dziewczyna o czarnych włosach i pięknych zielonych oczach. Jej skarokara klacz co jakiś czas zwalniała, aby Reverie mogła się upewnić, że jej towarzysz wciąż był w siodle. Ona sama była lekko ranna, jednak nie na tyle, aby zagrażało jej to życiu i zdrowiu. Parę chwil wcześniej ta grupka zwiadowców wpadła w zasadzkę wilkołaków, które niekoniecznie była w nich wycelowana. Znaleźli się wtedy w złym czasie i miejscu. Wracając z misji ich dowódca, Johan zaproponował powrót przez nieco niebezpieczne skróty, ale wtedy drużynę czas naglił i chcieli jak najszybciej wrócić do miasta. Gdy już mieli wjeżdżać do doliny, zza krzaków wyskoczyły rozwścieczone wilkołaki. Bez wahania rzuciły się na ludzi. Najbardziej właśnie ucierpiał Johan. Bestie chciałby pozbawić instynktownie dowódcę drużyny, co wprowadziłoby chaos i zamieszanie wśród reszty. Miał odgryzioną prawą dłoń i rozszarpaną lewą rękę. Poza tym na plecach miał głębokie ślady po pazurach, które zostawił jeden z napastników, gdy oni już planowali ucieczkę. Jeden z członków głośno przeklinał, nie ukrywał się z tym, że był niemile zaskoczony tą niespodzianką. Młoda Warrington przez całą drogę starała się siedzieć cicho, nie chciała już pogarszać sytuacji, która zapanowała. Wiedziała, że jej ostre słowa mogły jedynie rozwścieczyć jej kompana, który również ledwo uszedł z życiem. Gdy już prawie byli u bram miasta, smoczyca zauważyła, jak bardzo osłabiony Johan się zsuwał powoli z siodła. Kobieta jedynie usłyszała, jak słabym, niemal niesłyszalnym głosem zawołał jej imię. Czarnowłosa w ostatnim momencie zatrzymała wierzchowca i zawróciła, próbując chwycić spadającego mężczyznę. Reszta drużyny się również zatrzymała, jednak wszyscy posłali jej chłodny i pełen irytacji wzrok. Jeden z kompanów nawet powiedział, aby zostawiła umierającego rannego. Reverie jednak nie była na to gotowa. Zanim wyjeżdżali na misję widziała, jak się żegnał ze swoją żoną i dziećmi. Wiedziała, że jak teraz zostawi go na pastwę losu, to rozbije jego rodzinę. Jako osoba, która w bardzo młodym wieku straciła matkę, nie chciała by kogoś to również spotkało. Dorastanie bez jednego rodzica było trudne, nie tylko w kwestii rozwoju dziecka, ale też jak później inni postrzegali. Znów nic nie mówiła. Posadziła ponownie rannego lidera w siodle, próbując go jakoś ustabilizować. Rzuciła okiem na jego rany. Nie zostało mu wiele czasu. Pomimo szybkiej akcji tamowania krwi, za wiele to nie pomogło. Kostucha zbliżała się po jego duszę z każdą minutą. Przez ostatni odcinek dopilnowała, aby Hera, jej piękna klacz i wierzchowiec Johana najszybciej dobiegły do bram. Kobieta wręcz błagała strażników, aby ją od razu wpuścili, ponieważ sytuacja była krytyczna. Jeszcze trochę, a jej kompan mógł już nigdy więcej nie usłyszeć, jak jego dzieci nazywają go ojcem, ani już nigdy więcej nie ujrzy swojej rodziny. W końcu ją wpuścili do miasta.
- Jedźcie do króla i złóżcie raport! - krzyknęła do reszty drużyny. Zegar tykał i Reverie musiała przejechać przez zatłoczone ulice miasta. Nie czekała na odpowiedź reszty drużyny, od razu pojechała w stronę szpitala. Jej klacz, Hera była lekko spłoszona całą sytuacją, kiedy musiała galopować przez ulice miasta, a w każdej chwili zza rogu mógł wyskoczyć pies lub jakieś dziecko. Gdy tylko dojechali do szpitala, zeskoczyła z wierzchowca. Przed szpitalem pojawili się medycy. Przedstawiła na szybko sytuację i zaprowadziła konie do pobliskiej stajni, gdzie stajenni przejęli zwierzęta. Podała mu też parę Kahali w nagrodę za pomoc. Czarnowłosa pobiegła od razu do szpitala, szukając miejsca, gdzie w tamtym momencie leżał jej kompan. Znalazła go w sali, jednak nikt się jeszcze nim nie zajął. Weszła do pomieszczenia i podeszła do swojego kolegi. Był słaby, ale wciąż się jakoś trzymał. Kobieta jednak nie rozumiała, czemu nikt się nie zaopiekował umierającym. Wybiegła na korytarz, szukając jakiegoś lekarza. Zatrzymała jakąś kobietę w kitlu, jednak ona zignorowała młodą Warrington. Reverie zatrzymała kolejnego lekarza, wysoki i przystojny mężczyzna o ciemnych włosach.
- Jest pan lekarzem? - zapytała się poważnym głosem, wpatrując się prosto w oczy nieznajomego.
- Tak, co się stało? - spojrzał lekko zaskoczony na kobietę.
- Wracamy z misji zwiadowczej, mój dowódca leży w tej sali, ma odgryzioną jedną dłoń i rozszarpane jedno ramię. Potrzebuje natychmiastowej pomocy inaczej zginie - odpowiedziała zielonooka, odwracając się w stronę sali. Miała tylko nadzieję, że ten lekarz nie zostawi ją i jego kolegę na pastwę losu, a jednak im pomoże. Wiedziała również, że pewnie reszta jej drużyny będzie się jej pytała, po co mu pomagała. Na pewno jeden z nich uważał, że Johan był sam sobie winny, ponieważ wybrał taką, a nie inną drogę oraz ryzykował też nie tylko swoim życiem, ale też życiem innych. Kobieta nie rozumiała czemu jej towarzysze z drużyny nie przejmowali się stanem ich dowódcy, a jedynie zwracali uwagę na swoje problemy i osiągnięcia. Niestety, Reverie tym razem trafiła na niezbyt przyjemną drużynę, która najwyraźniej nigdy nie współpracowała.

Josh? Uratujesz biedaka?

Ilość słów: 818

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz