Można by pomyśleć, że po tak długim poście z mojej strony będę bardzo łasy na jedzenie, ale jakoś tak nie byłem za bardzo głodny. Zjadłem, bo nie chciałem Mikleo robić przykrości. Widziałem, że się o mnie martwił, chociaż jak dla mnie, zupełnie niepotrzebnie. Może byłem trochę wycieńczony, ale tak troszeczkę. Poza tym, ja byłem przytomny – i to nawet bardzo – przez te dwa dni, w przeciwieństwie do niego. Więc, jak widać, to Miki powinien przejmować się bardziej sobą niż mną, ale oczywiście go do tego nie przekonam.
- Już jest kilka osób, które się odmieniły bez twojej pomocy – odpowiedziałem, przytulając go mocniej do siebie. Podczas, kiedy Mikleo leżał tutaj nieprzytomny, docierały do mnie informacje o kolejnych cudach, co wszystkich cieszyło. Wszystkich poza mną. Za każdym razem, kiedy trzeba kogoś ratować, czy to mnie, czy po prostu ludzi, Mikleo musi znaleźć się o krok od śmierci. Dlaczego zawsze tak musi być? Czemu to on musi cierpieć? Chciałbym pomóc Mikleo, zabrać część jego trosk i zmartwień, a miałem wrażenie, że zamiast mu pomagać, tylko mu szkodzę.
- Więc możemy wracać? – spytał, podekscytowany na samą tę myśl.
- Możemy. Jeżeli mnie teraz puścisz, mogę już iść do Alishy i poprosić ją o dwa wierzchowce... – zacząłem, chcąc już się podnosić i zrealizować swoją obietnicę, ale mój mąż skutecznie mnie przed tym powstrzymał.
- Najpierw musisz dojść do siebie. To jest dosyć długa podróż, która może być dla ciebie jeszcze za ciężka. Wolę już poczekać na ciebie dzień lub dwa, niż żeby coś ci się stało podczas podróży – na jego słowa westchnąłem cicho. Teraz to zdecydowanie przesadza, byłem troszkę osłabiony, ale nie byłem jakoś bardzo słaby.
- Nie będę przecież robił nic poza siedzeniem w siodle – bąknąłem, nie do końca zadowolony z tego faktu. Nie byłem małym dzieckiem, a mężczyzną, który jest głową rodziny, czyli muszę być silny i kilkudniowa podróż nie powinna zrobić na mnie większego wrażenia, a musimy przecież wrócić do dzieci. On chce je zobaczyć, ja chcę je zobaczyć, więc co jest złego w tym, że chcę już wyruszać w podróż? Im szybciej, tym lepiej, i oboje o tym wiemy.
- Jeszcze musisz się w tym siodle utrzymać, a do tego mimo wszystko potrzeba siły. Nie wybaczyłbym sobie oraz dzieci też by mi nie wybaczyły, gdyby coś ci się stało – a on jak zwykle przy swoim.
- Mogę chociaż wstać na moment? Przespałem cały dzień, mam dosyć leżenia – poprosiłem, czując się źle z tym, że tyle czasu spędziłem w łóżku. Już od dobrych pięciu minut powinienem załatwiać rzeczy, dzięki którym moglibyśmy jutro wyruszać, a było sporo do zrobienia. Musiałem w końcu poprosić o konie, prowiant, spakować nas... wbrew pozorom to było bardzo dużo do roboty.
- No dobrze – odpowiedział, w końcu mnie puszczając. Mimo tego czułem na sobie jego wzrok, chyba nadal się bał, że jestem za słaby na chociażby chodzenie po pokoju.
Najpierw zdecydowałem się na kąpiel i szybkie ogarnięcie się. Podczas, kiedy Mikleo leżał nieprzytomny, trochę się zaniedbałem i musiałem teraz trochę wyrównać swój zarost. Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, trochę się przeraziłem. Chyba rozumiem, dlaczego mój mąż się o mnie martwił, wyglądałem jakby mnie coś zjadło i wypluło, i tak jeszcze przynajmniej ze dwa razy. Jak już się umyłem i ogarnąłem twarz wyglądałem nieco lepiej, ale tylko tak troszkę. Nadal miałem lekko przekrwione oczy i sińce pod oczami, ale z tym już nic zrobić z tym nie mogłem. Może jutro będzie to wyglądało nieco lepiej.
Wyszedłem z łazienki i zauważyłem, że Mikleo musiał zdążyć wrócić z kuchni, ponieważ tacki z pustymi naczyniami już nie było. Nie dość, że leżę całymi dniami, to mój mąż przynosi i odnosi mi jedzenie, podczas kiedy to on powinien odpoczywać.
- Dobrze się czujesz? – spytałem, siadając obok niego na łóżku. Czy ja mu już zadawałem to pytanie...? Szczerze, to nie pamiętam, ale nawet jeśli pytałem, to do chwili obecnej mogło się to zmienić.
- Tak, nie musisz się o mnie martwić – powiedział to takim tonem, jakby już mi o tym mówił. Czyli chyba się go jednak pytałem.
- Skoro nie chcesz, abym poszedł do Alishy, może przejdziemy się do ogrodów? – zaproponowałem, chcąc coś zrobić i jednocześnie spędzić czas z mężem, który chyba tego potrzebował, a już na pewno ja tego potrzebowałem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz