Nie chciałem pozwolić na to, aby Mikleo szedł tam beze mnie. Już raz go zostawiłem samego i strasznie teraz tego żałuję, dlatego go teraz nie popełnię po raz drugi. Nie pozwolę, aby ktoś wywierał tak wielki nacisk na mojego ukochanego. W ich świecie jest przecież jeszcze dzieckiem, to oni są tymi starszymi i pewnie też uważają się za tych mądrzejszych, więc niech to oni się zastanawiają, jak ratować ludzkość bez poświęcania życia mojego męża.
- Dzieci mają zajęcie, więc mam bardzo dużo wolnego czasu – odpowiedziałem, starając się zachować jak najbardziej spokojny ton. W końcu jeżeli zacznę być trochę za bardzo ofensywny, na pewno nie dopuszczą mnie do tej rozmowy.
- Nie będziemy rozmawiać o sprawach, które są przeznaczone dla ludzi – Aurora próbowała delikatnie zasygnalizować, że nie jestem tam mile widziany.
- Ale jestem jego mężem, więc mam prawdo wiedzieć o takich rzeczach. Beze mnie nie idzie – mówiąc to, chwyciłem dłoń Mikleo. On sam nie będzie potrafił im odmówić i jeszcze zgodzi się na coś niewyobrażalnie głupiego, dlatego muszę przy nim być. – Będę grzeczny, obiecuję – dodałem do męża, całując go w policzek.
- Niech ci będzie, ale starszyzna i tak nie zgodzi się na tę rozmowę – odpowiedziała i ruszyła przed siebie, prowadząc nas do dużego i całkiem ładnego budynku. Czyli tu urzędowała starszyzna... dobrze wiedzieć tak na przyszłość.
Myślałem, że zobaczę grupkę serafinów, które wyglądają jak osoby w podeszłym wieku, ale ku mojemu zdziwieniu, tak wcale nie było. Było ich czworo, dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Każda z tych osób wyglądała na młodą i atrakcyjną, wyglądali dosłownie jak królewicze i księżniczki z bajek dla dzieci, perfekcyjnie i nienagannie. Miki też wyglądał perfekcyjnie i nienagannie, ale jednak oni wzbudzali respekt podobny do tego, jaki bił od dziadka. Czuć było, że mają za sobą te kilka tysięcy na karku. Tak właściwie, jedynym serafinem, który wyglądał staro, był dziadek. Ciekawe, dlaczego tak...? Cóż, teraz najpewniej się już tego nie dowiemy. Albo wszyscy wiedzą, dlaczego tak jest, tylko ja taki głupi jestem.
- Nie przypominam sobie, abyśmy zapraszali człowieka do rozmowy – odezwał się jeden z serafinów, blondyn o strasznie niebeskich oczach.
- Właśnie, dlatego sam się zaprosiłem. Nie przeszkadzajcie sobie – powiedziałem spokojnie, siadając na jednym w wolnych miejsc.
- Myślę, że nie zrozumiałeś. Twoja osoba nie jest tu mile widziana – tym razem odezwała się brunetka, patrząc na mnie z niechęcią.
- Przywykłem do tego. Mikleo jest moim mężem i albo będę tutaj z wami, albo Miki i ja wychodzimy – pomimo wyraźnej niechęci, jaką wszyscy w tym pomieszczeniu wobec mnie czuli, zachowałem przyjazny ton.
- Azyl jest schronieniem dla każdego, ale bez problemu możemy cię stąd... wyprosić, delikatnie mówiąc – powiedziała brunetka, zaskakując tym samym nie tylko mnie, ale i swoich towarzyszy. Widziałem te szybkie, niezadowolone i może lekko spanikowane spojrzenia, chyba doskonale wiedzieli, z czym wiąże się wygonienie mnie, dlatego jeszcze nic takiego nie padło z ich ust.
- Dobrze, nie widzę w tym problemu. Mogę wyjść nawet teraz, a Miki i dzieci idą ze mną – i kolejne przerażone spojrzenia, jak człowiek miło się czuje, kiedy ma nad wszystkim kontrolę.
- Nie, przepraszam za nią, po prostu wszyscy jesteśmy zdenerwowani całą tą sytuacją. Uważamy jednak, że niepotrzebnie marnujesz swój czas tutaj – pałeczkę znowu przejął blondyn, zachowując się nieco bardziej dyplomatycznie.
- Potrafię zaskoczyć każdego, nawet samego siebie. Miki coś już o tym wie – wyszczerzyłem się do nich głupkowato, mając całkiem dobry humor. Nie ma siły, która by mnie zmusiła do opuszczenia tego budynku. Żadne krzywe spojrzenie czy kąśliwa uwaga nie sprawi, że zostawię z nimi Mikleo samego. Teraz już się rozsiadłem i czuję się świetnie, i dopóki rozmowy się nie skończę, nie wyjdę stąd, chyba, że razem z mężem.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz