niedziela, 10 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Zaskoczony ze słów mojego męża podniosłem się energicznie z łóżka, czym mogłem delikatnie przestraszyć Misaki bawiącą się na dywanie w salonie tuż przy mnie.
~ Dlaczego? Co się stało? - Spytałem, biorąc małą na ręce, nie chcąc, aby się mnie przypadkiem bała.
- Przepraszam kochanie, nie chciałem cię przestraszyć - Tym razem zwróciłem się do córki, całując delikatnie ją w czoło, uśmiechając się, najcieplej jak to było tylko możliwe.
~ Nic, niedługo wrócę obiecuje - Jego słowa nie brzmiały tak, jak brzmieć powinny, w jego głosie słyszałem niepokój mieszany z niepewnością, coś było, nie tak a on nie chciał powiedzieć mi co, tylko dlaczego?
~ Nie zbywaj mnie, mów co się dzieje - Rozkazałem, więc coraz to bardziej się denerwując.
~ Król i ludzie podejrzewają, że to ja zamieniam ich w kamień. Alishy nie ma i nie bardzo mam się jak z tego wykaraskać - Gdy to powiedział, wszystko stało się jasne. Pan mówił mi, że nie zasługują na drugą szansę. Mówił, że moja pomoc sprowadzi, nieszczęście a mimo to ja nie chciałem słuchać, ciągle pragnąc pomóc mężowi, który chciał ratować ludzi, tak właśnie kończy się pomoc.
~ Rozumiem, nie martw się, wyciągnę cię stamtąd - Obiecałem, nie mogąc pozwolić na to, by gnił w więzieniu.
~ Nie proszę, nie wtrącaj się w to. Poczekajmy, aż wróci Alisha - Słysząc jego odpowiedz, poczułem jak zaciska mi się żołądek, nie chciałem, aby tak się to zakończyło, miał tylko zobaczyć, że potrafię im pomóc, a zamiast tego sprowadziłem na niego kłopoty. Mój Boże co mam teraz zrobić? ~ Miki? Obiecaj mi, że nie nic w tej sprawie nie zrobisz, proszę - Słysząc kolejne słowa, zagryzłem mocno wargę, nie chcąc płakać, by nie zamartwiać mojej małej księżniczki.
~ Dobrze - Obiecałem, chociaż wcale tego nie chciałem, Nie chciałem, by przeze mnie wpadał w tarapaty ani by coś mu się stało, chciałem pomóc ludziom, a zamiast tego tylko pogrążyłem mojego męża...

Tamten dzień był dla mnie bardzo trudny, nie wspominając o następnych kilku dniach, każdy dzień bardzo mi się dłużył, w nocy nie umiałem spać, a za dnia z trudem udawałem przed dziećmi, że wszystko było w porządku. Tak bardzo potrzebowałem mojego męża i tylko jego głos w mojej głowie trzymał mnie przy nadziei, że wszystko wróci do normy. Niestety nie wróciło, mimo tego, że Alisha wróciła, król nie chciał jej słuchać, każąc jej przestać bredzić, w miasteczku coraz to więcej ludzi stawało się kamiennymi posągami, a król w gniewie kazał zabić mojego męża. Tego było już za wiele, miałem już dość.
Prosząc matkę Emmy o zaopiekowanie się dziećmi, ruszyłem do zamku, gdzie w ciemnych lochach przebywał mój mąż, dowiedziałem się tego od Arthura, który również starał się jakoś rozmawiać z królem.
Kolejny niewierzący i na niego przyjdzie czas.
- Sorey? - Odezwałem się, widząc go siedzącego w kącie.
- Miki? Co ty to robisz? - Zapytał, zbliżając się do krat, teraz w słabym świetle mogłem dostrzec jego twarz, wyglądał okropnie, nie wiem nawet, czy nie gorzej ode mnie. Biedny siedzi tu z mojej winy, gdyby tylko wtedy nie zabrał go ze sobą...
- Musimy cię stąd jakoś wyciągać - Odezwałem się, nie mogąc pozwolić mu na śmierć, nie jest niczemu winien to ja, ja wiedziałem o nadchodzącej katastrofie i ni z tym nie zrobiłem, on nie zagraża nikomu, nie mogą go zabić.
- Miki nie możesz tu być, teraz musisz zająć się naszymi dziećmi - Mówił spokojne, świetnie udając, że wcale się nie boi, chociaż wiem, że tak wcale nie było, ba się i to bardzo i chociaż tego nie mówił, ja po prostu to czułem, bojąc się wraz z nim.
- Nie mogę pozwolić ci umrzeć, nie jesteś winien - Wyszeptałem, czując napływające do oczu łzy.
- Nic nie możesz zrobić - Wyszeptał, kładąc dłoń na moim policzku.
- Mogę, jeśli Alisha mi pomoże, król będzie w stanie mnie dostrzec, wytłumaczę mu wszystko, a wtedy cię uwolni - Wyznałem, czując, że to jedyny sposób, aby uwolnić go i pokazać ludziom, że istnieje, moja krew otworzy im oczy, a Bóg, mając mnie w swojej opiece, wesprze mnie w ratowaniu mojego ukochanego.
- Jeśli król cię zobaczy, może pragnąć cię zabić, nie mogę pozwolić, abyś zginął - Wyszeptał, starając się trzymać mnie na dychy, gdy to ja powinienem trzymać na duchu jego, nie mnie więziono w złych warunkach i traktowano jak mordercę.
- Jeśli nic nie zrobię, on zabije cię. Nie poradzę sobie bez ciebie, już sobie nie radze - Mówiąc te słowa, zacząłem gorzko szlochać, a płacz mój rozszedł się po całych lochach. - Przepraszam, to moja wina, ludzie nie są godni dobra Boga, dał im szanse, a oni ją zlekceważyli. Mówił mi, że tak będzie, ale ja chciałem im pomóc, byś ty nie czuł się winie ich śmierci, a teraz ludzie masowo zmieniają się w kamień, a tobie grozi śmierć wszystko to z mojej winy - Wydukałem, nie radząc sobie już z tą sytuacją, byłem sam, tak jak i on, musiałem być silny dla dzieci, jednak poczucie winy zabijało mnie od środka. Jeśli go zabiją, ja nigdy sobie tego nie wybaczę...

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz