Wyjście na wieczorny spacer nie było taką złą opcją. Dobrze byłoby rozruszać kości po takim obfitym posiłku i całym leżeniu w łóżku, chociaż muszę przyznać, ten dzień był całkiem przyjemny. Taki spokojny i leniwy, bez żadnych obowiązków, zobowiązań czy jakichkolwiek niespodzianek, zarówno tych przyjemnych jak i nieprzyjemnych. Miałem nadzieję, że nasze dzieci również bawią się tam dobrze.
- Skoro moja Owieczka ma takie życzenie, to z chęcią je spełnię – odpowiedziałem, chwytając jego dłoń i całując jej wierzch, jednocześnie się przed nim kłaniając.
Mikleo parsknął cicho śmiechem, chyba odrobinkę rozbawiony moim gestem, chociaż nie rozumiałem, dlaczego. Mikleo nie dość, że był aniołem, to jeszcze moim aniołem, więc zasługiwał na jak najwyższą formę szacunku. Gdyby to ode mnie zależało, cały czas nosiłbym go na rękach, ale przez dawną ranę na prawym ramieniu nie byłbym w stanie za długo go tak nosić. Więc skoro tego nie mogę robić, to inaczej pokażę mu, jak bardzo go kocham, jak chociażby czułymi słówkami, które chyba mu nie przeszkadzają, oraz subtelnymi czynnościami, jak właśnie to, co teraz zrobiłem. Chciałbym uczynić dla niego więcej, i starałem się dla niego na każdym kroku, ale nadal miałem wrażenie, że to za mało i Mikleo zasługuje na więcej. To najlepsza istota na świecie, więc to jasne, że zasługuje na wszystko, co najlepsze, a tymczasem ma mnie.
Jako, że zareagował tak pozytywnie, splotłem nasze palce i oboje wyszliśmy z pokoju, kierując się w stronę jeziora. Oby teraz nikt się tam nie kręcił, ostatnie, co teraz chciałem, to aby ktoś się na nas gapił. Tyle dobrego, że przynajmniej do Mikleo nie podchodzą, bo chyba trochę ich przestraszył wtedy w katedrze. Nie tylko ich, ja także byłem przerażony. Myślałem, że go znowu straciłem, czego bym nie przeżył. Raz musiałem sobie bez niego poradzić i to były najgorsze lata mojego życia. Drugi raz nie dałbym sobie radę, nawet jeżeli miałbym pod opieką dzieci. Już w tym momencie wiedziałem, że nie dałbym rady bez niego psychicznie.
Na nasze szczęście, nikt nas nie zatrzymywał. Kiedy szliśmy ulicą ludzie szeptali pomiędzy sobą, kilku wskazywało na nas palcami, ale finalnie nikt do nas nie podchodził, ani też nikt nie śledził. Trochę minie, zanim przyzwyczaję się do tego, że ludzie potrafią go zobaczyć, i chyba nie tylko ja. Dla Mikleo również to jest nowość. I też trzeba będzie poinformować o tym Yuki’ego, który chyba będzie zadowolony z takiego obrotu sytuacji.
- Mogłem pomyśleć wcześniej i wziąć jakiś koc – odezwałem się, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. Zawsze to milej siedzieć na kocu niż na twardej, zimnej ziemi.
- A ja myślę, że nie będziemy go potrzebować – odparł niedbale Miki, po czym puścił moją dłoń i wskoczył do wody. A więc po to chciał tutaj przyjść... i dobrze, zasługuje na relaks, a przy dzieciach raczej o niego trudno.
Może nie poszedłem całkowicie w ślady Mikleo, ale podążyłem za nim na pomost, gdzie usiadłem na jego końcu, wcześniej zdejmując buty, by zamoczyć w jeziorze chociażby stopy. Nie miałem zbyt wielkiej ochoty na takie rzeczy, ale Mikleo mógł robić co tylko chciał. Ja tu jestem, aby pilnować, aby nikt nie naruszał jego spokoju. Po kilku minutach mój mąż wynurzył się z wody i podpłynął do mnie, by zaraz położyć swoje ręce na moich nogach, przez co przemoczył mi materiał spodni.
- Czujesz się lepiej? – spytałem, całując go w czoło.
- Mhm – wymruczał, uśmiechając się pod nosem. – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy dzieci – dodał, opierając policzek o moje udo.
- Jeszcze tylko kilka dni – odparłem, głaszcząc go po głowie.
- Gdybyśmy wykorzystali tę samą metodę, co ostatnio... – zaczął, chyba próbując mnie przekonać do latania. Ja jednak już dawno zdecydowałem się to pozostawić aniołom i już do końca swojego życia trzymać się ziemi. Zdecydowanie nie zostałem stworzony do latania.
- Pomyśl o powrocie. Gdybyśmy do nich lecieli, później musielibyśmy wracać pieszo. Wygodniej dla nas i dla nich będzie podróż konna. Spokojnie, to tylko kilka dni, wytrzymamy – starałem się go uspokoić, nie przestając gładzić jego mokrych włosów.
- No wiem, wiem – westchnął cicho, ale chyba niespecjalnie był pocieszony moimi słowami. – Myślisz, że będą na nas bardzo złe?
- Myślę, że najpierw się ucieszą z naszego powrotu, a później się troszkę pofoszą. Szybko im przejdzie, nie masz się o co martwić – tłumaczyłem mu, a na samo wyobrażenie, jak zareagują nasze dzieci, sam się lekko uśmiechałem. Rany, jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że będę miał rodzinę w pełnym znaczeniu tego słowa. I że będę miał dzieci, przecież jak byłem młodszy to nawet za nimi nie przepadałem, a teraz były dla mnie całym moim światem i bez nich ciężko mi funkcjonować.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz