piątek, 15 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya


Cicho westchnąłem, słysząc słowa mojego męża, wcale głupi nie był, to ta sytuacja jest głupia i do tego bardzo skomplikowana, nie w nim jest problem, nie w nim..
- Nie mów tak, jesteś bardzo inteligentny facetem, po prostu ta sprawa przerasta tak samo ciebie, jak i mnie, nie obwiniaj się za coś, za co winy nie ponosisz - Poprosiłem, całując delikatnie jego policzek.
- To nie zmienia faktu, iż nie potrafię ci pomóc - Wyznał, głaszcząc mnie po głowie, tym samym uspokajając mnie, lubiłem ten drobne pieszczoty, pozwalające mi odetchnąć były znacznie przyjemniejsze od treningu, po którym miałem mnóstwo siniaków i ran, które zdarzyłem uleczyć, nim przyszedłem do domu.
- Nie zamartwiaj się tym, gdy nadejdzie czas uzyskanych odpowiedź, a na razie nie zadręczaj się - Zapewniłem, prosząc go jednocześnie o to, by sobie odpuścił, mój mąż tak jak i ja potrafi się katować z tą różnicą, że ja od tego nie zachoruje a o już, tak.
- Dobrze, obiecuje - Szepnął, z powodu czego uśmiechnąłem się do niego, zamykając oczy, oddając się drobnej przyjemności, której w tej chwili tak bardzo było mi potrzeba.
Przyjemność ta trwała jeszcze kilka minut, nim podniosłem się z kanapy, musząc rozpocząć nowy dzień, może sprzątanie pozwoli mi nie myśleć, zazwyczaj to ono relaksowało mnie, gdy byłem już po treningach i nie miałem siły na następne.
- Co robisz? - Słysząc głos męża pojawiającego się za mną, odwróciłem się w jego stronę, pokazując trzymaną w ręce ścierkę, to chyba mu wystarczy, aby zrozumieć, co tak właściwie w tej chwili czynię. Sorey nie mówiąc nic, podszedł do mnie, wyciągając mi z ręki ścierkę, chwytając moją dłoń. - Chodźmy na dwór, spacer dobrze ci zrobi - Po tych wypowiedzianych przez niego słowach wyciągnął mnie na dwór. To w sumie był jeszcze lepszy pomysł świeże powietrze, cisza, spokój i chociaż na chwile tylko my sami. Czasem m tego brakuje, czasów, gdy byliśmy tylko we dwoje, zwiedzając wspólnie ruiny, nie musząc wciąż patrzeć za siebie, by upewnić się, że dzieciom nic nie jest. I żeby to źle nie zabrzmiało, kocham moje dzieci, kocham nad życie, tylko czasem jak każdy rodzic mam tego dość co nie oznacza, że ich nie chce, po prostu lubię czasem być sam na sam z ukochanym i jedynym człowiekiem, którego mam przy sobie.
Spacer przebiegł naprawdę przyjemnie i relaksacyjne, aż miło było po prostu na niego iść, nie myśląc o tym, co powinienem, a co mogę zrobić w tej sytuacji.
Wracając do domu, miałem w planie od razu zabrać się za obiad tak by dzieciaki wracające z dworu miały co jeść, wcześniej jednak musiałem o coś zapytać męża.
- Sorey, nie przeszkadza ci ta grzywka? - Spytałem, doskonale pamiętając, jak podczas naszego spaceru cały czas się nią bawił, tu w jedną tu w drugą stronę, byleby nie zasłaniała mu widoku.
- Trochę przeszkadzają - Przyznał, znów mimowolnie poprawiając swoje włosy.
- Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? Podciąłbym ci ją - Zadałem to pytanie, nie rozumiejąc jego postępowania przecież gdyby mi powiedział od razu, bym się za to zabrał, musiał tylko mi powiedzieć, sam nie zawsze się domyślę.
- Nie chciałem zawracać ci głowy, bo miałeś ważniejsze sprawy - Słysząc te słowa, westchnąłem cicho, cały Sorey nigdy nie zajmie mi głowy czymś, chociażby nawet głupim nie chcąc, bym to źle odebrał, a czasem tego najbardziej mi potrzeba, zwykłej głupoty pozwalającej mi nie myśleć..
- Oj Sorey, Sorey - Westchnąłem ciężko, kręcąc przy tym głową. - Przygotuj krzesło, a ja już zajmę się resztą - Dodałem, nic zdążył coś powiedzieć. Już dawno miałby krótszą grzywkę, gdyby tylko powiedział. Nie mówiąc już nic, po prostu przyniosłem nożyczki i miskę z wodą w zasadzie to tyle było mi potrzebne do podcięcia grzywki, nic komplikowanego kilka minut i już robota zrobiona.
Od razu widziałem zadowolenie na twarzy męża niby nic wielkiego, a jednak.
Reszta dnia upłynęła nam całkiem spokojnie wspólne rozmowy a później towarzystwo naszych pociech i tak aż do wieczora, gdy dzieci poszły spać, mój mąż poszedł zażyć odprężającej kąpieli, a ja usiadłem na dachu, zwracając się, do boga z pomogą, tylko on mógł mi, mógł nam pomóc, wystarczy jedno jego słowo, abym wszystko. Zrozumiał, a przynajmniej starał się zrozumieć, tym razem jednak pan mój nie chciał mi pomóc. Obiecując, że nadejdzie chwila, w której to wyjawi mi jak uratować świat, trochę tym zawiedziony po prostu się z tym zgodziłem, wracając do domu i tak właśnie oto zakończył się nasz kolejny dzień.

Poranek słońce leniwie wspina się po niebie ku górze, a ja znów nie mogę spać, znów myślę o tym, jak pomóc tym wszystkim ludziom, odczuwając, powiedzmy delikatne poczucie winy, moja krew może im pomóc więc i ja mogę im pomóc.. A jednak tego nie robię, nie chcą po raz kolejny opuszczać rodziny.
Nie mogąc już po prostu wstać tak jak i wczoraj przygotowałem posiłek dla najbliższych, posprzątałem w kuchni, zostawiłem nawet kartkę na stole, aby następnie wyjść na trening, tylko on pomagał mi wyrzec się poczucia winy, i chociaż wiem, że nie ja zawiniłem, nie potrafię inaczej, spojrzenie starszych, spojrzenie moje na mnie samego to wszystko każe mi ich ratować. Bóg każe czekać, a ja mam już dość czekania, chce pomóc, tylko wciąż nie wiem jak. Oby trening pomógł mi, chociaż na chwile zapomnieć.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz