I mi nie podobało się to, co zrobił pasterz, doskonale wiedząc, że mam mężem a z nim dzieci i nie zostawię ich tylko dlatego, że on, by tego właśnie chciał, nie specjalnie interesując się tym, czego ja bym tak właściwie chciał.
- Wiesz, to może byłby dobry pomysł, dzięki temu zapomniałby wreszcie o mnie i dał mi spokój - Przyznałem, siadając mężowi na kolanach, kładąc dłonie na jego ramionach, głaszcząc go po policzku. - No już nie denerwuj się, wszystko już jest dobrze - Starałem się go uspokoić, nie chcąc, aby się denerwował, sytuacja prosta nie była i rozumiałem doskonale złość męża, jednak teraz nic ona mu nie da, dla tego lepiej odpuścić, wsiąść głęboki wdech i przestać o tym myśleć.
- Nie denerwuj się? Jak ja mam się nie denerwować, co? Ten gość się do ciebie dobierał, a ty każesz mi się uspokoić? A może tobie się to podobało co? Sam pewnie dałeś mu zgodę na to, aby cię pocałował - Jego słowa zabolały mnie, ja rozumiem, że jest zły i targają nim emocje, jednak nie ma prawa mówić czegoś takiego, ja niczego nie chciałem i niczego mu nie pozwoliłem zrobić, to Arthur wykorzystał moją nieuwagę, łącząc nasze usta w pocałunku.
- Wiesz co jeżeli tak masz zamiar do mnie mówić, to lepiej, abyś nie mówił do mnie w ogóle, nigdy nie dałem ci powodu do zazdrości - Zacząłem, nie mogąc skończyć, gdyż zostało mi to przerwane.
- Nie? A ten kupczyk, do którego się tak śliniłeś? Albo nasz sąsiad? Dałeś i to nie jednokrotnie - Podniósł na mnie głos, co w żadnym wypadku mi się nie spodobało, może być zły, ale na mnie krzyczeć nie będzie.
Od razu wstałem z jego kolan naprawdę już na niego zły, nie zasłużyłem sobie na to, aby mnie obwiniał, nic mu nie zrobiłem, nic a nic.
- Tak? Skoro daje ci tyle powodów do zazdrości, to może we mnie jest cały problem... Wiesz co, nie, mam dość, nie będę z tobą tak rozmawiać, najlepiej to nie rozmawiaj ze mną już wcale - Nie chcąc się z nim już kłócić, podszedłem do drzwi, chcąc wyjść z tego pokoju, to miał być taki przyjemny dzień a przez Arthura obrócić się w koszmar.
- Mikleo gdzie ty idziesz? - Sorey od razu zareagował, wstając z łóżka, najwidoczniej nagle zaczynając się mną interesować, a nie obwiniać za zachowanie Arthura.
Na to pytanie już mu nie odpowiedziałem, wychodząc z pokoju. Wiem, nie powinienem tak się zachowywać, jednak złość zrobiła swoje, a ja nie chcąc się już z nim kłócić, opuściłem nasz pokój, idąc na dwór, bez zastanowienia idąc nad jezioro, gdzie spędziłem kilka godzin, nim wróciłem do gospody, cicho wchodząc do pokoju, mając nadzieję, że mój mąż śpi, niestety lub stety myliłem się, Sorey nie spał, siedząc przy oknie, tak jakby mnie wyczekiwał.
- Dzięki Bogu nic ci nie jest - Odezwałem się, podchodząc do mnie, mocno mnie przytulając. - Przepraszam, to wszystko nie tak, nie miałem tego na myśli - Odparł, odsuwając się ode mnie, patrząc mnie w oczy.
- Powiedziałeś to, co czułeś, miałeś do tego prawo - Odpowiedziałem, niby tylko nie przyjęty, gdy tak naprawdę było mi z tego powodu naprawdę przykro.
- Nie to nie tak - Chciał się tłumaczyć, ale ja nie miałem ochoty ani tego słuchać, ani rozmawiać, swoje już powiedział, wystarczy.
- Jestem zmęczony - Powiedziałem krótko, wymijając go do łóżka, gdzie położyłem się, wtulając twarz w poduszkę, zamykając oczy, zamykając nam tym samym możliwość rozmowy, na którą i tak nie miałem już najmniejszej ochoty..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz