Pokręciłem z niedowierzaniem głową, nie za bardzo wiedząc, co mam mu na to odpowiedzieć. Martwi się o mnie, wszystko fajnie, ale gdzie w takim razie jest miejsce na martwienie się o siebie? Za bardzo przejmuje się mną, a za mało sobą, czego idealny dowodem jest chociażby ta sytuacja. Gdyby nie zamartwiał się mną, w tym momencie nie czułby się zmęczony... cóż, dzięki temu przynajmniej trochę udało mi się ogarnąć dom, dzięki czemu teraz mam więcej czasu do spędzenia czasu z Mikim. O ile oczywiście będzie tego chciał, bo nadal może być na mnie lekko zły za słowa, które wypowiedziałem do niego prawie tydzień temu. Ja byłbym na siebie zły.
- Nie zapominaj w tym wszystkim o sobie, kochanie – przypomniałem mu, całując go w czubek nosa i przytulając go do siebie mocniej, ciesząc się z tego momentu i za wszelką cenę starając się nie zasnąć, co było troszkę trudne.
Kiedy co nieco poczytałem Misaki i Merlinowi, ci zasnęli, dlatego w moim interesie było przenieść je do ich pokoi, co jakimś cudem mi się udało. A później zszedłem na dół po szklankę, bo byłem troszkę spragniony, i zauważyłem, że moje słoneczko sobie zasnęło na tej okropnie niewygodnej kanapie, więc postanowiłem wykorzystać sytuację i troszkę ogarnąć ten dom, a przynajmniej zrobić to na tyle, na ile pozwalała mi moja kondycja.
- Nie zapominam, w przeciwieństwie do ciebie – przyznał, przyglądając mi się z niepokojem w oczach. – A przespałeś się choć trochę? – dopytał, poprawiając moje włosy, które wymagały zarówno podcięcia, jak i umycia. Nie tylko te włosy wymagały ogarnięcie, ale również te na moich policzkach. Zazwyczaj starałem się pilnować, by policzki były gładkie, bo wiedziałem, że te małe włoski troszkę drażnią mojego męża. W ostatnim czasie jednak nie za bardzo zwracałem uwagi na stan mojej brody, bardziej skupiając się by ogarnąć dom i dzieci. Swoją drogą, nadal powinienem mu kupić jakiś bukiet. Niby już nie jest na nie zły i nie muszę się o niego starać, ale zdecydowanie zasługuje na jakiś potężny bukiet. Jak kiedyś odprowadzę młodą do szkoły, to wrócę do domu z bukietem... może róż? Niby banalne, ale wiem, że je lubi, a z innymi wolę już nie ryzykować, wystarczająco sobie u niego nagrabiłem. – Sorey?
- Jeszcze nie. Najpierw postanowiłem troszkę ogarnąć trochę dom – przyznałem o chwili wiedząc, że Mikleo i tak to odkryje i tak, więc po co go okłamywać.
- Czy ty chcesz znowu wylądować w szpitalu? Mówiłem ci, że masz się nie przemęczać i dużo odpoczywać, ten demon strasznie cię osłabił... – zaczął, a ja nie zamierzałem mu przerywać i uświadamiać mu, że to bardziej moja wina, niż tego pasożyta, którego w sobie mam. W końcu podczas naszej kłótni mało jadłem, mało spałem, nawet mało piłem... no i teraz jestem i niedożywiony, i może lekko odwodniony, i jeszcze tak tyćkę zmęczony. Jak chodzi o to ostatnie, to wydaje mi się, że to przez spanie na szpitalnym łóżku.
- Spokojnie, Mikleo, przecież nic mi nie jest – starałem się go uspokoić, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Oczywiście, wyglądasz jak okaz zdrowia. Uciekaj mi spać, już. I na górę – pospieszył mnie, schodząc z moich kolan. No i tyle by było z naszego miło spędzonego czasu... Z niechęcią podniosłem się na równe nogi i rozciągnąłem się czując, jak coś mi tam w plecach strzyknęło.
- A może potrzebujesz jeszcze w czymś pomocy? Aż tak bardzo spać mi się nie chce – troszkę go okłamałem, ponieważ nie chciałem go zostawiać samego. Dzieci spały, zwierzaki chyba były na zewnątrz, więc co ma tak tu samemu siedzieć...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz