Nie chciałem go za bardzo słuchać, przecież widać, że ma dużo do roboty, a do wyjścia po Misaki jeszcze trochę czasu mam, więc jak niby lepiej mógłbym wykorzystać ten czas niż na pomocy mojej Owieczce? Ano właśnie, nic lepszego zrobić nie mogę uczynić, nawet synem się nie zajmę, bo Merlin w tym momencie bawił się z Cosmo, który jeszcze nie miał pojęcia, że właśnie stworzyłem mu budę, którą już wieczorem będę mógł postawić przy naszym domu, ale najpierw oczywiście musi wyschnąć.
Bez zbędnego gadania chwyciłem za nóż i przygotowałem sobie stanowisko do krojenia rzeczy, bo w tym chyba będzie potrzebował najwięcej pomocy, bo z tego co kojarzyłem, to leczo składa się z wielu, bardzo wielu składników, które uprzednio trzeba było pokroić, a kroić jeszcze potrafię. Może nie każdy kawałek spod mojego ostrza był taki sam jak jego poprzednik, no ale to chyba nie było najważniejsze, w końcu przygotowujemy jedzenie tylko dla naszej małej rodzinki, a nie dla nikogo wielkiego.
- Więc co powinienem pokroić? – spytałem, patrząc z wyczekiwaniem na męża. Nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, no ale wyjścia już za bardzo nie miał.
- Zacznij od cebuli – poprosił, podając mi właśnie dwie sztuki tego warzywa. Szczerze, to nie napawało mnie to wielkim optymizmem, no bo kto lubi obierać i kroić cebulę, no ale zaoferowałem swoją pomoc i mu pomogę za wszelką cenę.
Także pomagałem mojemu mężowi najlepiej, jak tylko potrafiłem, przynajmniej do momentu, w którym to musiałem zacząć się zbierać po naszą księżniczkę. Zaproponowałem Merlinowi, byśmy poszli na spacer, ale on oczywiście chciał spędzić czas tylko z mamą, no kto by się spodziewał... wziąłem za to ze sobą Cosmo, który bardzo ucieszył się na widok smyczy. Co za kochany psiak, to był jednak dobry pomysł, by wziąć go ze sobą. Miki też chyba się wydaje być z tego powodu zadowolony, mimo jego strachu względem psów.
Kiedy wróciłem do domu po tych kilkudziesięciu minutach, w domu już cudnie pachniało. Miki to dopiero miał talent do gotowania, a ja wielkie szczęście, że go przy sobie mam. Kiedy zdjąłem ze stóp buty, a z ramion płaszcz, podszedłem do mojej najukochańszej Owieczki i przytuliłem się do niej dosyć lekko, starając się mu za bardzo nie ograniczać ruchu, bo nadal coś tak sobie przygotowywał.
- Dajcie mi jeszcze kilka minutek i obiad będzie gotowy – usłyszałem w odpowiedzi.
- Nakryję zatem do stołu – odpowiedziałem i nim się od niego odsunąłem, pocałowałem go w policzek.
Podczas kiedy ja rozkładałem te wszystkie talerze, sztućce i szklanki, Misaki rozmawiała zarówno z mamą jak i ze mną o szkole. Została znowu zaproszona przez tego swojego kolegę do siebie na weekend i dlatego dosyć niepewnie nas, a może raczej mnie poprosiła o zgodę. Nie byłem do końca zachwycony z tego powodu, co mój mąż od razu zauważył i najchętniej powiedziałbym nie, ale ostatnio tak właśnie powiedziałem i to nie skończyło się za dobrze. Mój Boże, i co ja z tym dzieckiem mam, czemu nie może grzecznie siedzieć w weekendy w domu, tylko chodzić po kolegach, przecież jest jeszcze na to za mała...
- Możesz, tylko mi później nie marudź, że jesteś zmęczona i nie chcesz iść do szkoły – powiedziałem w końcu, z niechęcią, bo niechęcią, godząc się na to. Już wolę się na to zgodzić niż żeby później młoda była na mnie obrażona. I nie tylko ona, bo Mikleo też nie byłby do mnie jakoś bardzo pozytywnie nastawiony.
- Mówisz serio? – zapytała Misaki z niedowierzaniem.
- Serio, serio, a teraz leć się przebierz, nim obiad będzie gotowy – popędziłem ją, siadając na krześle, na których po chwili leniwie się rozciągnąłem czując, że trochę mnie mięśnie bolą, no ale to nic, na pewno zaraz mi przejdzie. – No co? – zapytałem, zauważając minę Mikleo. Jestem pewien, że właśnie tego chciał, więc skąd to zszokowanie? Przecież robię to, co chcą, to powinni być zadowoleni, nie zszokowani.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz