Z rozbawieniem patrzyłem przez chwilę na syna przylegającego do swojego taty niechcącego go puścić, jak miło, że to nie ja muszę się z tym męczyć przynajmniej nie dziś.
- Dobrze, Arthur chce wyruszać w ten weekend, biorąc pod uwagę pełnie która najprawdopodobniej pojawi się pojutrze, dzięki czemu będę miał czas do regeneracji - Wyjaśniłem, mówiąc mu tylko to, co usłyszałem od pasterza, który mimo wszystko bardzo się martwił o nadchodzącą pełnie, przekładając wyprawę tak, abym był w stanie w nią wyruszyć, miło z jego strony, tym bardziej że nie musiał się mną przejmować. Ja dałbym sobie jakoś.
- Ciekawe, że tak się przejmuje twoją pełnią - Już słyszałem niezadowolenie z jego ust, czyżby znów był zazdrosny? Bardzo prawdopodobnie w końcu interesuje się mną Arthur, a to nigdy nie podobało się mojemu mężowi.
- Sorey czyżbym słyszał zazdrość w twoim głosie? - Zapytałem, podchodząc bliżej męża, uśmiechając się do niego łagodnie.
- Oczywiście, że tak. Arthur coś za bardzo się tobą przejmuje, a nie powinien - Mruknął, nie ukrywając niezadowolenia, kręcąc nosem.
- A ja sądzę, że to dobrze o nim świadczy, powinien dbać o dobry każdego z aniołów przed wyprawą i w trakcie jej - Powiedziałem, nie rozumiejąc jego zazdrości.
- Nie musi się o ciebie martwić, od tego masz męża a żeby się o ciebie martwił - Burknął, patrząc prosto w moje oczy.
A ja, aby go uspokoić, musiałem podejść bliżej, stając na palcach, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Mam najwspanialszego męża na świecie i nie chce innego, jednakże uważam, iż dobrze robi, myśląc o każdym aniele, który potrzebuje mniej lub więcej czasu do wyruszania w tak ważna dla ludzi i męczącą dla nas samych podróż - Wyjaśniłem, mając nadzieję, że mimo widocznego niezadowolenia z jego strony przestanie się złości na pasterza a kto wie może i na mnie za to, że daje się znów sam, nie wiem, podrywać czy inne rzeczy, których nie widzę, a dzieją się wokół mnie.
- A w szczególności tobą - Wzdychając ciężko, postawił synka na ziemi, który od razu ukazał swoje niezadowolenie z tego powodu, czym Sorey się nie przejął, jak zawsze potrafiąc pokazać dziecku, gdzie należy jego miejsce.
W tym czasie Misaki wróciła do nas, opowiadając tacie o spędzonym dziś dniu w szkole, skupiając całą jego uwagę a żeby nasz syn nie czuł się źle, pozwoliłem mu pomagać sobie przy obiedzie dla całej naszej kochanej rodzince.
I tak dzień upłynął nam bardzo przyjemnie, Merlin i Misaki zajmowali czas tatusia, a ja zajmowałem się całą resztą, przez cały czas czując lekką obrazę ze strony męża chyba za to, że popieram zachowaniem naszego nowego pasterza, no cóż, jakoś muszę to przeżyć.
- Dzieci już śpią - Usłyszałem głos męża wchodzącego do kuchni, gdy ja karmieniem zwierzaki poświęcając im swoją uwagę.
- Zmęczony co? - Rozbawiony spojrzałem na męża. Wiedząc, że dzieciaki to naprawdę potrafią dać w kość.
- Bardzo - Przyznał, a ja, aby mu ulżyć w cierpieniu, podszedłem do niego, zaczynając masować jego biedne mięśnie.
- Zaraz poczujesz się lepiej - Zapewniłem, nie przestając go masować. - Sorey tak się w ogóle zastanawiam, jesteś na mnie zły za to, co powiedziałem o zachowaniu Arthura? - Dopytałem, nie chcąc, aby się na mnie gniewa, za to, że mówiłem mu to, co właśnie myślę.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz