Nie byłem do końca przekonany, czy powinniśmy tak szybko ruszać. Znaczy, wszem, chciałem się jak najszybciej się stąd wydostać, podobnie jak cała reszta. W końcu, kto chciałby spędzić w tych zimnych ciemnościach jeszcze więcej czasu...? Martwiłem się jednak o męża, Lailah powiedziała, że to może go osłabić, a on i tak już był wystarczająco osłabiony przez całą tę sytuację, a skoro już teraz wiemy, gdzie jest wyjście, to nic się nie stanie, jak zatrzymamy się jeszcze na chwilkę.
- Może powinieneś przez moment odpocząć? – zapytałem, dalej go trzymając bojąc się, że jak go puszczę, to mi tutaj upadnie. Ja sam ledwo się trzymałem się na nogach, no ale i to już nic nie pomoże, a jemu prawdopodobnie już tak.
- Powinniśmy to się stąd wydostać, nie mam czasu na odpoczynek... – odparł, próbując zrobić pierwszy krok. Właśnie, jedynie spróbował, bo mu się to nie udało. Dobrze, że byłem obok i mogłem go złapać.
- Pięć minut nas nie zbawi, a tobie może wiele dać. Co, jeżeli podczas drogi nagle nam zasłabniesz, upadniesz, uderzysz o coś głową i stracisz pamięć? A tylko ty znasz drogę – mimo wściekłego spojrzenia Edny dalej próbowałem przekonać mojego męża do krótkiej przerwy. Niech chociaż złapie oddech i uspokoi myśli.
- Optymista z ciebie – bąknął, opierając głowę o moją klatkę piersiową i biorąc kilka głębokich wdechów.
- Oczywiście, w końcu właśnie z tego słynę. Pięć minut, Owieczko, i możemy ruszać – poprosiłem, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Mamy wyjście na wyciągnięcie ręki, i teraz mamy się poddać? – syknęła Edna, mocno zdenerwowana. Troszkę jej nie poznawałem, ja wiem, zawsze była troszkę impulsywna, wredna, ale odkąd tylko błądzimy w tych podziemiach, jest znacznie gorsza niż zazwyczaj. Mnie mogła pospieszać, ale od Mikleo nie powinna tego wymagać, zwłaszcza, że z nas wszystkich to mój Miki zrobił najwięcej.
- Daj mu odetchnąć, zaraz i tak się stąd wyjdziemy – od razu stanąłem w jego obronie.
- Spokojnie, Sorey, możemy ruszać, czuję się lepiej – odezwał się Mikleo, odsuwając się ode mnie. W nikłym świetle stworzonym przez Lailah widziałem, że lekko się zachwiał, dlatego znowu go chwyciłem bojąc się, że jeszcze mi upadnie.
Mimo mojego nalegania na odpoczynek Miki dalej uparcie trzymał się swojego, dlatego już nie naciskałem, ale też się od niego nie odsunąłem. Tak jak on pomagał mi kilka godzin temu, tak teraz ja zacząłem go prowadzić, jednocześnie go przytrzymując. Zaveid trochę się śmiał, że idą takie dwie kaleki, ale nie byłem na niego zły. Bardziej byłem zły na Ednę, która miała wąty do wszystkich, tylko nie do siebie samej, a to przecież tak jakby była jej wina. Owszem, uratowała nas, ale też zrobiła to pewnym kosztem i nie powinna o tym zapominać.
Po jakimś czasie – nie byłem w stanie dokładnie stwierdzić, jakim – dotarliśmy do rwącej rzeki, ale wyjścia jako takiego nie było, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Znaczy, ja podejrzewałem, gdzie jest wyjście i to mi się niezbyt podobało. Ledwo szedłem, więc jak miałbym popływać w tak rwącej i lodowatej rzece...?
- No i? Mówiłeś, że wiesz, gdzie jest wyjście – odezwała się zniecierpliwiona Edna.
- Pod wodą. Musimy tylko trochę przepłynąć – wyjaśnił Mikleo, patrząc po nas wszystkich.
- My damy sobie radę, ale mam wątpliwości odnośnie staruszka – wypowiedziawszy to, zerknęła w moją stronę.
- Chyba nie mam wyjścia. Faktycznie mogę zginąć, próbując się stąd wydostać, ale jeżeli tutaj zostanę, to nic dobrego mnie nie czeka – przyznałem, wpatrując się ze zmartwieniem w burzliwą rzekę. Szans za dużych to ja nie mam, ale jakaś mikroskopijna istnieje... przynajmniej mam pewność, że Miki się stąd wydostanie, więc mogę umierać spokojnie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz