Zaskoczony pukaniem do drzwi otworzyłem je, zerkając na Arthura i Lailah, a oni co tu robili o tak wczesnej porze? I że nawet sam pasterz zapragnął tu przyjść? Czyżby stało się coś, o czym nie wiem, a wiedzieć powinienem?
- Lailah? Arthur? Co wy tu robicie? Wejdźcie proszę - Zaprosiłem ich do środka, w duchu ciesząc się z ubranych już spodni, gdyby tak przyszli kilka minut wcześniej nie zakończyłoby się to za dobrze dla mnie samego umierającego, że wstydu.
- Przepraszam, że zjawiamy się tak wcześnie, chcieliśmy zjawiamy się później, jednak w trakcie podróży zorientowaliśmy się, że nie mamy do was aż tak daleko, ale tego jesteśmy tu teraz - Odezwała się Lailah, wchodząc za mną do kuchni, witając się z moim mężem i synkiem, który wręcz wskoczył cioci w ramiona, ciesząc się z jej przyjścia.
- Nic się nie stało, co was sprowadza? Napijecie się czegoś? - Zapytałem, ciekawy co ich do nas sprowadza, przypominając sobie również o kulturze, która mówiła jasno o ugoszczeniu każdego przychodzącego do twojego domu.
- Nie dziękujemy. Potrzebujemy twojej pomocy Mikleo, sąsiednie miasto atakuje demon mający pod kontrolą heliony, musimy więc pomóc bezbronnym ludziom - Wyjaśnił Arthur, patrząc na z uwagą i nadzieją w oczach najwidoczniej bardzo chcąc, abym się zgodził.
- A co z resztą serafinów? - Dopytałem, chcąc wiedzieć, ile serafinów potrzebuje do walki z demonem.
- Wszyscy już wiedzą zostałeś tylko ty - Oznajmił mi, a więc nie mogłem się nie zgodzić, jeśli każdy z nich wiedział i na pewno się zgodził to i ja nie mogę się nie zgodzić z wiadomych przyczyn.
- W porządku, jeśli jest taka konieczność, nie mogę się nie zgodzić, musimy pomóc tym ludziom - Zgodziłem się, nie mogąc mu odmówić nie w takiej sytuacji.
- Nie chwileczkę nie zgadzam się - Odezwał się Sorey, wtrącając do naszej rozmowy.
- Sorey nie mogę im nie pomóc i dobrze o tym wiesz - Odezwałem się, patrząc na niego ze spokojem.
- Wiem i nie zabronię ci tego, ale chce iść z wami, nie pozwolę ci być tam samemu - Po jego słowach westchnąłem cicho, nie chcąc komentować tego teraz przy Pasterzu.
- Nie mam z tym problemu, aby i Sorey szedł tam z nami - Wtrącił się Arthur, na co kiwnąłem głową. Wiedząc, że mój mąż i tak mi nie odpuści i pójdzie tam ze mną, tylko co zrobimy z dziećmi? To się jeszcze dogada.
Arthur i Lailah byli u nas jeszcze chwilę informując nas o wszelakich szczegółach wyprawy, która odbędzie się za kilka dni, dzięki czemu będziemy mieli gdzie zostawić nasze dzieci, spokojnie przedyskutowując ten temat.
- Jesteś pewien, że chcesz iść tam ze mną? - Zapytałem, wracając do kuchni po odprowadzeniu gości do drzwi.
- Oczywiście, przecież nie zostawię cię tam samego tym bardziej z Arthurem - Wyjaśnił, czym lekko mnie rozbawił.
- Jesteś strasznie zazdrosny i zaborczy - Wymruczałem, zbliżającym się do niego łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Oczywiście, nie mogę puścić cię samego z Arthurem, mu wciąż nie ufam - Wyznał, głaszcząc mnie po policzku.
- W porządku, jeśli Alisha będzie miała silą i zgodzi się na zostanie z dziećmi pod naszą nieobecność, będziesz mógł ruszyć z nami, jeśli jednak się nie zgodzi, zostajesz z dziećmi - Postanowiłem, zwracając uwagę na synka, któremu musiałem pomóc z jedzeniem, niby taki duży chłopiec a wciąż bawi się jedzeniem...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz