Byłem wściekły na siebie samego. Cholera, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć? Wiedziałem, że wcale tak nie było, ale nadal byłem nabuzowany po bójce, a na każde wspomnienie o pasterzu widziałem przed oczami scenę, jaką ujrzałem po wyjściu z gospody, a to wkurzało mnie jeszcze bardziej, zwłaszcza, że nie zauważyłem wtedy, by się jakkolwiek wzbraniał przed jego dotykiem... później mi oczywiście powiedział, że go zaskoczył i nie zdążył zareagować, bo ja przyszedłem, ale wtedy wyglądało to bardzo jednoznacznie. Gdyby ktoś nie znał kontekstu tego całego zdarzenia pewnie pomyślałby, że to para spędzająca romantyczny czas... i to też mnie zdenerwowało. Wyglądali, jakby do siebie pasowali. Arthur jest niewiele młodszy, a wygląda na jeszcze młodszego, a dodatkowo był bez żadnych zobowiązań; może iść gdzie chce i kiedy chce, a Miki przeze mnie jest przywiązany do jednego miejsca.
Podszedłem do łóżka ostrożnie, by nie obudzić Mikleo, i opatuliłem mu kołdrą, oczywiście nie wybudzając go ze snu. Samemu jeszcze nie kładłem się spać, nie czując większego zmęczenia, a poza tym, nawet jak już będę zmęczony, to chyba nie położę się obok niego. Skoro nie chciał ze mną rozmawiać, to pewnie też nie chciałby, abym spał z nim w jednym łóżku, a ja oczywiście uszanuję jego życzenie.
Zająłem się zatem pakowaniem naszych rzeczy, byśmy rano nie musieli pakować się w pospiechu. A poza tym, musiałem czymś zająć ręce, uspokoić się oraz sprawić, by wyrzuty sumienia dobiły mnie jeszcze bardziej. Jestem cholernym idiotą, nigdy sobie tego nie wybaczę... I nie wiem, co miałbym zrobić, by mi wybaczył. O ile w ogóle zasługuję na wybaczenie, ponieważ ja w swoich oczach na to nie zasługiwałem, podobnie jak na setki innych rzeczy. Pewnego dnia w końcu przegnę na tyle, że Miki już mi tego nie wybaczy, sam się o to proszę takim zachowaniem...
Po tym, jak nas spakowałem, zdecydowałem przekimać się na krześle. Nie była to najwygodniejsza opcja, owszem, ale jedyna dostępna, bo w balii spać nie zamierzam. Jak łatwo można było przewidzieć, nie wyspałem się za bardzo. Co chwila się budziłem, albo poprawiałem na niewygodnym, drewniany siedzeniu, wskutek czego w najlepszym wypadku miałem na koncie jakieś dwie godziny snu. Cóż, zasługiwałem sobie na to. Właściwie, to zasługiwałem na coś znacznie gorszego, ale na to na pewno przyjdzie czas. W końcu dzień dopiero się zaczął.
O szóstej stwierdziłem, że mam dosyć tego siedzenia, i postanowiłem wstać, by upewnić się, czy na pewno wszystko wczoraj spakowałem. Normalnie może jeszcze obudziłbym Mikleo, ale to nie były normalne okoliczności. Niech śpi, ile chce, w końcu na wieczór, kiedy już wrócimy do zamku, będzie musiał mieć dużo energii, bo jak dzieciaki do niego przylgną, tak szybko się ich nie pozbędzie. Jestem pewien, że dzieciaki strasznie się za nim stęskniły, i to znacznie bardziej niż za mną, w końcu dzieci zawsze znacznie bardziej tęsknią za mamą, niż za tatą... ale może nawet i lepiej, może to właśnie dzieci sprawią, że jego humor się poprawi.
Kiedy okazało się, że wszystko było spakowane, ogarnąłem się jeszcze w łazience nie chcąc, by później Miki musiał na mnie czekać. Reszta mnie nie interesuje, i mniej będę musiał oglądać twarz tamtego idioty, tym lepiej dla wszystkich. A po tym pozostało mi tylko czekać na przebudzenie się mojego męża... może powinienem mu przynieść śniadanie...? Albo lepiej nie, bo nie wiem, czy będzie miał na to ochotę, a i ja sam nie byłem specjalnie głodny pomimo tego, że od wczorajszego śniadania nic nie jadłem. Byłem w tak parszywym humorze, że nawet nie miałem ochoty na kawę mimo, że musiałem ją wypić każdego dnia, by być w stanie funkcjonować...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz