Miki jak zwykle za bardzo przejmował się czymś, co było głupotką. Merlin był mały, a dzieci nie potrzebowały żadnych wymyślnych prezentów, co było całkiem wygodne. Z Mikleo na przykład cały czas mam problem. Najpierw kupowałem mu biżuterię, no ale teraz już ma cały komplet, brakuje mu tylko kolczyków, no ale uszów przebitych nie ma, no i jedno z nich już jest zajęte przez taki pseudo kolczyk, który podarowałem mu bardzo temu. Swoją drogą, czemu on go cały czas nosi? Jest on już i stary, i brzydki, i ja na jego miejscu już bym się go pozbył. Powinienem trochę bardziej skupić się na naszym synu, w końcu to o nim mowa.
- Może i ma dużo zabawek, ale za każdym razem jak jesteśmy na mieście, woła kolejną, więc się nie powinien obrazić, jak dostanie kolejną super zabawkę – odpowiedziałem, nie widząc w takim rozwiązaniu żadnego problemu. – Zauważyłem, że ostatnio coś go ciągnie do takich wielkich maskotek, więc coś takiego mu możemy kupić. A jeszcze nie ma żadnego tak wielkiego miśka, więc...
- Hmm, no niech ci będzie – przyznał po chwili wahania.
- Nie jesteś przekonany? – zapytałem, przyglądając się mu uważnie.
- Myślałem, żeby mu kupić coś bardziej ambitnego niż kolejną zabawkę – jego słowa trochę mnie zaskoczyły, on to naprawdę za dużo myśli.
- Słonce, przecież on dopiero skończy trzy lata, daj mu pobyć dzieckiem – powiedziałem, całując go w policzek. – Daj mi później listę zakupów, jutro będę wracał z pracy, to wszystko kupuję.
- A dasz radę się z tym wszystkim zabrać? Trochę tych rzeczy do kupienia jest.
- Naprawdę się strasznie wszystkim przejmujesz, Owieczko. Dam sobie radę, nie musisz się niczym martwić – powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. – Rozejrzę się też za tą maskotką i powiem ci, co takiego wypatrzyłem.
- Dobrze byłoby, gdybyśmy razem się rozejrzeli za prezentem – słusznie zauważył.
- Wiem, ale nie możemy dzieci zostawić samych. No i chyba chcemy zrobić Merlinowi niespodziankę – odparłem, całując go w policzek i zaraz po tym wyszedłem z balii, od razu okrywając się ręcznikiem. – Idziemy spać?
Mikleo pokiwał głową i już po chwili oboje wykąpani, pachnący, a Miki jeszcze przy okazji piękny jak zawsze, wróciliśmy do naszej sypialni, wyjątkowo tego dnia nie zamykając drzwi. Coco musiała w końcu jakoś wchodzić i wychodzić, dopóki nie przygotuję tych drzwiczek. Zresztą, to i tak niewiele zmieni naszej sytuacji, bo prywatności tak czy siak mieć nie będziemy. Nie wiem, jakim cudem Mikleo widział pozytywy w posiadaniu tych kociaków w naszym pokoju, ale niech później nie narzeka na to, że się nie kochamy.
Gdzieś tak w środku nocy obudziło nas głośne miauczenie kociąt. W pierwszy momencie po otworzeniu oczu pomyślałem, że to jakiś noworodek płacze i dopiero po chwili zorientowałem się, że przecież u nas żadnych noworodków nie ma. Poza kociakami. Niezbyt zadowolony podniosłem głowę zauważając, że Coco nie ma w pokoju i że Mikleo już szykuje się do wstania.
- Miki, wracaj do łóżka – poprosiłem go nie widząc sensu, dlaczego w ogóle wstaje.
- Ale może coś im się dzieje. Powinienem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – zaczął, na co westchnąłem ciężko. Komuś się tu chyba instynkt macierzyński włączył...
- Po prostu wołają mamę, nic im się nie dzieje – powiedziałem mając nadzieję że go to trochę uspokoi.
- Jesteś pewien? – dopytał, będąc strasie przejęty.
- Jestem pewien, Owieczko. Połóż się i postaraj się zignorować to miauczenie – poprosiłem, starając się na powrót zasnąć, no ale to niezbyt mi się to udawało i pewnie nie zasnę, dopóki nie przestaną, a przestaną dopiero wtedy, kiedy Coco wróci. A kiedy Coco wróci, nie wiadomo... najbliższe tygodnie zapowiadają się naprawdę cudownie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz