Słysząc słowa mojego męża, zmartwiłem się nie na żarty, coś znów zaprzątało spokój mieszkańców.
- A co jeśli tobie coś się stanie? To niebezpieczne - Zmartwiony patrzyłem na męża, nie do końca będąc pewnym czy aby dobrze zrobi, przebywając w pracy jeszcze dłużej a co jeśli to coś dopadnie i jego? Nie chce, aby coś mu się stało, nie chce go stracić, a tak może się stać, jeżeli to coś spotka go na swojej drodze.
- Owieczko moje życie jest mniej ważne od twojego lub naszych dzieci - Na jego słowa zagryzłem mocno dolną wagę. Jam to mniej ważniejsze? To nie przędą, nie zgadzam się.
- O nie, nie, nie to nie jest dobry pomysł, nie zgadzam się, twoje życie nie jest mniej ważne od naszego - Odparłem, przerażony tym, co może mu się stać, jeśli to coś dopadnie właśnie jego, przecież on ma małe dzieci, nie może mnie zostawić z nimi samego, ja tego nie przeżyje, tym bardziej że już ledwo sobie z nimi radzę, a co by było, gdyby odszedł z tego świata zbyt wcześnie, nie ja się na to po prostu nie zgadzam.
- Miki tylko spokojnie, nic mi przecież nie grozi - Chwycił moje dłonie, zmuszając mnie do skupienia swojego wzroku na jego twarzy. - To tylko praca, nie idę na wojnę nie musisz się tak o mnie martwić, ja sobie poradzę, ale ty musisz być spokojny, aby i dzieci były spokojne dobrze owieczko? - Patrząc na jego twarz, kiwnąłem delikatnie głową, bez gadania mocno wtulając się w jego ciało, naprawdę szczerze martwiąc się o mężczyznę, którego kochałem nad całe swoje życie.
- Kocham cię - Usłyszałem po chwili, czując dłoń męża na swojej głowie.
- I ja ciebie, tylko boję się, że twoja praca w końcu cię wykończyć a wszytko dlatego, że pchasz się sam w ramiona śmierci - Wyszeptałem, nie przestając przytulać się do ciała ukochanego mężczyzny.
- Nie bój się o mnie owieczko, mi nic nie będzie, zaufaj mi - Szepnął, starając się mnie uspokoić. Co więcej, miałem zrobić? Musiałem się po prostu wyciszyć i uwierzyć w to, że nic mu się nie stanie. - Ufasz mi? - Dodał po chwili, przerywając panującą między nami ciszę.
- Ufam - Wyszeptałem, zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.
- Dobrze, a ja obiecuję ci, że nic mi się nie stanie, będę dziennie do domu wracał cały i zdrowy - Obiecał, a ja nie miałem powodu, aby mu nie wierzyć, kochałem go i wiedziałem, że jeśli już coś mi obieca, dotrzyma obietnicy. - Chodźmy już spać kochanie, jestem już troszeczkę zmęczony - Wyszeptał mi do ucha, całując w policzek, na co zgodziłem się delikatnym kiwnięciem głowy, posłusznie kładąc się obok męża, idąc spać, mimo że przed anem dużo myślałem o słowach męża, nim odpłynąłem do innej krainy morfeusza.
Dzień następny rozpoczął się dla mnie dość wcześnie, w końcu już od rana mąż wybierał się do pracy, córka do szkoły a dwoje starszych dzieci powoli pakowało się do drogi i takim to oto sposobem pozostałem sam z Merlinem, gdy wszyscy opuścili dom.
Przyznam, jakoś tak dziwnie było mi w tej ciszy, najwyższa pora odzwyczaić się od obecności i pomocy starszych dzieci, które znów wyruszyły w podróż, a my znów wracamy do teraźniejszości. I jeszcze ci martwi ludzie, boję się, że Sorey, któremu może się coś stać, oby tylko to było moje przesadne przewrażliwienie, a nie przeczucie, które naprawdę mówi mi, że coś się złego dzieje lub, co gorsza mu stanie...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz