Z delikatny skrzywieniem zerknąłem na herbatę, której nie miałem zamiaru pić, już dziś wypiłem dwie te okropne herbaty, trzeciej pić nie będę nie, a nawet takiej opcji, ja go o tę herbat nie prosił, niech sam sobie ją wypije.
Obrażony już sam nie wiedziałem, na co siedziałem na ziemi, wpatrując się w kocięta, nie wiedząc co ze sobą począć, na spanie było za wcześnie, leżeć też m się nie za bardzo chciało, a od ciągłego siedzenia na twardej ziemi zaczął boleć mnie tyłek, cóż podłoga do najmiększych siedzenia nie należała, ale co poradzić, to znaczy mogę usiąść na łóżku i wpatrywać się w okno, tylko czy mam na to ochotę? Może i mam a może i nie mam, sam już nie wiem. Największy problem mam w tym, że ja nie wiem, czego ja chce, czyżby znów zaczął szaleć? Pełnia? Właśnie, kiedy nadchodzi pełnia, a właśnie powinienem to sprawdzić, aby zabezpieczyć Soreya przed moim okropnym zachowaniem.
Zainteresowany tym faktem podszedłem do wiszącego na ścianie kalendarza, dostrzegając ten drobny fakt, jutro jest pełnia, Yuki będzie zmęczony cały dzień, a więc zapewne będzie leżeć na kanapie z Emmą a ja.. Cóż mnie znów poniesie, gdzie wiatr poniesie, ale to może i dobrze przynajmniej nie narażę zdrowia mojego męża, nawet jeśli znów pójdę tam, gdzie mnie nogi poniosą.
Cały dzień spędziłem w pokoju, czytając książki, leżąc lub bawiąc się z delikatnym, który do mnie przyszedł, bawiąc się ze mną do wieczora.
- Nie wypiłeś herbaty - Usłyszałem wieczorem, gdy mój mąż przyszedł do sypialni przebrany w piżamę.
- Nie chciałem tej herbaty - Przyznałem, wzruszając ramionami.
- Oczywiście, byleby tylko zrobić mi na złość - Mruknął pod nosem, wchodząc pod kołdrę, odwracając się do mnie plecami, no cóż, trudno już i tak był na mnie obrażony za to, że jestem upierdliwy, no cóż, jest mi z tego tak przykro, że aż wcale.
Nie odpowiadając nic, aby się z nim dodatkowo nie pokłócić, położyłem się na swojej połowie, gasząc świeczkę, naprawdę chcąc zakończyć ten przeklęty dzień.
Kolejnego dnia obudziłem się wczesnym rankiem pełen energii i chęci do życia chcąc już natychmiast zrobić wszystko i pewnie bym tak zrobił, gdyby nie dłoń mojego męża trzymana na moich biodrach, a niby taki obrażony na mnie był, a może to ja na niego, sam już nie wiem.
Wyślizgując się z objedź męża, wyszedłem z łóżka, witając się z naszymi słodkimi kociętami, szybciutko wychodząc z pokoju, od razu idąc do łazienki, gdzie szybko przebrałem się w świeże ubrania, od razu wychodząc z łazienki, chcąc od razu wyjść na dwór, gdzieś gdziekolwiek, było i wszystko jedno gdzie ważne, aby wyjść z domu.
- A ty gdzie się wybierasz? - Słysząc głos męża, odwróciłem głowę w jego stronę, uśmiechając się niewinnie.
- Jak to gdzie? Nad jezioro - Odpowiedziałem, tak jakby było to najlogiczniejszą rzeczą na świecie, mówiąc już całkowicie normalnym głosem, no proszę, wystarczy pełnia, aby wszystkie schorzenia przeminęły..
- Nad jezioro tak? Całkiem sam? - Słysząc jego słowa, uśmiechnąłem się do niego szeroko, z niewinną minął wymalowaną na twarzy.
- Oczywiście, że tak potrafię tam sam dojść i sam stamtąd wrócić - Wyznałem, nie widząc problemu, w tym abym poszedł tam sam i równie sam stamtąd wrócił kiedyś o jakieś tam godzinie, w końcu przecież wrócę prawda? A mąż mój odetchnie ode mnie, nie musząc przejmować się swoim sercem i tym czy przypadkiem czegoś mu nie zrobię z powodu braku kontroli nad sobą i swoim fałszywym umysłem.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz