Nie zdążyłem niczego zrobić, ledwo zdjąłem płaszcz i już miałem zdjąć buty, a dzieci już mnie gdzieś zaczęły prowadzić. Dzieciaki wydawały się być bardzo czymś podekscytowane i już po dwóch minutach wiedziałem, co się stało. Coco się w końcu okociła. W sypialni mojej i Mikleo. Dlaczego akurat tutaj? Miała wiele innych pomieszczeń, w których mogła to zrobić, i akurat zdecydowała się na naszą sypialnię... powinienem się cieszyć, że nie okociła się nam na łóżku, a w swoim posłaniu, z którego praktycznie nie korzystała, ponieważ spała z nami.
- Prawda, że są słodkie? – odezwała się rozczulona Misaki, a ja jedynie westchnąłem ciężko.
Jak dla mnie, jeszcze słodkie nie były. Dopiero co narodzone kociaki wyglądały jak mokre szczurki, każde w innym kolorze i żadne z nich tak niezbyt przypominało Coco. A szkoda, bo ubarwienie naszej kotki było naprawdę cudne. Jak na razie szczurki uczepiły się mamy, pożywiając się jej mlekiem. Pewnie za kilka dni trochę podrosną, będą bardziej puchate i bardziej zaczną przypominać faktycznie koty niż szczury, to wtedy będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że są słodkie.
- Mhm. Dajcie Coco trochę odpocząć, poród bardzo ją wymęczył. I nie dotykajcie kociaków, póki są takie małe, bo może je odrzucić – dodałem wiedząc, jak bardzo nasze dzieci może korcić wzięcie takich maluszków na ręce. – Już, chodźmy i niech sobie odpoczną.
Dzieci nie były zbytnio zadowolone z tego powodu, no ale nie miały innego wyjścia, jak tylko posłusznie zejść na dół. Pod drzwiami już czatował Cosmo, ewidentnie zainteresowany tym, co dzieje się w środku. Osobiście wierzyłem, że nasz psiak żadnej krzywdy kociętom nie zrobi, no ale też coś tak mi się wydawało, że Coco mojego zdania nie będzie podzielała. Mimo wszystko na tę chwilę lepiej trzymać go od nich z dala, by nie stresować ani Coco, ani maluchów. Będę musiał jakoś w najbliższym czasie zamontować jakieś drzwiczki w tych drzwiach, by kotka mogła swobodnie chodzić sobie po domu, i aby Cosmo nie miał tu dostępu.
- Przykro mi, ale tam wstępu nie masz, kolego – odezwałem się, głaszcząc go po łbie. – Chodź, zjem obiad i pójdziemy na spacer – obiecałem mu, na co pomachał wesoło ogonem.
Tak jak podejrzewałem, dzisiejszym głównym tematem były kotki. Jakie to one nie są słodkie, jakie to one nie są piękne, że już nie mogą się doczekać, aż otworzą oczka, kiedy będą mogły chodzić, bawić się... to będzie prawdopodobnie główny temat na najbliższe kilka dni. Oby tylko narodziny kociaków nie przyćmiły zbliżających się urodzin Merlina, bo one są zdecydowanie ważniejsze.
- Nie wydajesz się zachwycony – zauważył Mikleo, kiedy pomagałem mu sprzątać po obiedzie.
- Nie rozumiem, dlaczego zdecydowała się na okocenie się w naszym pokoju. I trochę mi się to nie podoba – przyznałem, nie widząc sensu, by go okłamywać.
- Najwidoczniej po prostu bardzo nam ufa. Zobaczysz, te maleństwa przyniosą nam jeszcze wiele radości – odparł Mikleo, próbując mnie przekonać.
- Nie wątpię, ale trzeba myśleć też o tych mniej miłych rzeczach. Jak na przykład to, że z małymi kociakami w pokoju możemy mieć problem z wysypianiem się.
- Oj, daj spokój. Nie będzie źle – Mikleo podszedł do mnie i przytulił się do moich pleców. A to akurat bardzo miłe było, bo uwielbiałem, jak mój mąż się do mnie przytula. Każdy taki miły dotyk jest dla mnie na wagę złota, ponieważ z powodu pracy miałem go nieco mniej.
- Oby. Wezmę chyba Cosmo i dzieciaki na spacer, wybierasz się z nami? – zapytałem, kładąc swoją dłoń na tej należącej do mojej Owieczki.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz