Wierzyłem mu, wierzyłem jak nikomu innemu, a mimo to bałem się tego, co przyniesie każdy następny dzień, ktoś lub coś podszywa się pode mnie, a ja nic nie mogę z tym zrobić, cierpliwie czekając aż w końcu albo mi coś zrobią, albo w końcu dowiedzą się prawdy, która oczywiście mnie z zarzutów.
- Uważaj na siebie - Szepnąłem, patrząc na twarz męża, starając się zachowywać poważnie tak, aby nie dało sir zauważyć mojej słabości.
- Mną to ty się akurat skarbie nie przejmuj, to nie mi grozi niebezpieczeństwo ze strony ludzi. Idź, proszę do domu i zamknij drzwi na klucz, pamiętaj - Odezwał się do mnie, całując ostatni raz w czoło, zamykając furtkę, patrząc na mnie uważnie, nim wróciłem do domu, robiąc to, o co mnie poprosił, zerkając w okno, ostatni raz widząc uśmiech na twarzy męża, nim ten zniknął mi z pola widzenia, pozostawiając mnie znów samego.
W tym momencie emocje puściły wodze, a ja padając na kolana, poczułem mokre zły płynące po moich policzkach. To był jakoś test? Pan chciał, abym to ja został obarczony winą, aby mnie za coś ukarać? Nie, to nie możliwe mój panie taki nie jest, on nie robi niczego wbrew ludzkości i swoich aniołków, które służą mu wiernie każdego dnia.
- Już dobrze Cosmo, nic mi nie jest - Odezwałem się do psa, który przyszedł do mnie, szturchając mnie swoim łebkiem. - Już dobrze - Powtórzyłem, przytulając się do psa, potrzebując w tej chwili czyjeś bliskości, bycie samemu w tej chwili dołowało mnie jeszcze bardziej.
Odczuwając zmęczenie psychiczne, postanowiłem wstać z ziemi, nie mając siły nawet kończyć obiadu, nim Sorey wrócił, jeszcze zdążę go skończyć, a na razie muszę się na chwilę położyć, aby odpocząć.
- Cosmo tobie tu nie wolno - Odezwałem się do psa, gdy ten wskoczył na łóżko, merdając swoim ogonem, kładąc się obok mnie. - Masz szczęście, że Sorey tego nie widzi - Dodałem, głaszcząc go po łebku, wtulony w jego sierść szykowaniu odpływając do krainy morfeusza, musząc przespać te najgorsze chwile.
- To nie ja! - Krzyknąłem, energicznie podnosząc się do siadu, zwracając tym samym uwagę naszych zwierzaków, wygląda na to, że Sorey jeszcze nie wrócił, a ja przynajmniej je stosuje go swoim zachowaniem.
Westchnąłem ciężko, podnosząc się z łóżka, mimo że tak naprawdę nie miałem na to najmniejszej ochoty i pewnie, gdyby nie koszmar i chęć zajęcia czymś głowy spałbym dalej, a tak przynajmniej skończyłem obiad dla męża, siadając na krześle w kuchni, opierając nogi tuż przed swoją pupą, kładąc na nich swoją głową, było już tak późno, a mojego męża nadal nie było, tak bardzo chciałbym, aby już wrócił, jestem zmęczony i potrzebuje go przy sobie, aby móc chociaż trochę się wyciszyć.
Czas mijał, a ja wciąż bez ruchu siedziałem na krześle, kilka razy słysząc pukanie do drzwi i towarzyszące im krzyki, ludzie naprawdę mnie nienawidzili a wszystko to dlatego, że ktoś się podszywa pod moją osobę.
~ Sorey, kiedy wrócisz do domu? - Odezwałem się w końcu do męża, mając dość czekania, minuta za miną stawała się dla mnie trudniejsza i tylko nasz kochany pies starał się mnie pocieszyć za wszelką cenę.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz