Byłem przerażony tym, co właśnie usłyszałem, a mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Nie mogłem pozwolić, by go zabrali, nie, kiedy jest niewinny. Zresztą, nawet jakby był niewinny, to i tak bym go bronił, ale wiem, że do tego nigdy nie dojdzie, bo mój aniołek jest aniołem i nie może popełnić żadnego przestępstwa. Kątem oka zauważyłem, że Owieczka już posłusznie zaczęła iść w kierunku strażników, by oddać się w ręce władzy, ale powstrzymałem go przed tym, zagradzając mu drogę ręką. Obiecałem mu, że nie trafi do więzienia, i obietnicy dotrzymam. Chyba, że padnę trupem, próbując go chronić, wtedy mogę mieć mały problem.
- Nie mógł jej ani porwać, ani zabić, ponieważ w nocy był cały czas ze mną, a później cały dzień był w domu. Już nie wspomnę o tym, że jest aniołem i nie może krzywdzić innych – powiedziałem, mimowolnie osłaniając Mikleo swoim ciałem obawiając się, że coś mogą mu zrobić.
- Nikt nie może potwierdzić tego, że przebywał w domu przez cały dzień... – zaczął jeden z mężczyzn, ale oczywiście od razu mu przerwałem.
- Sąsiedzi mogą to potwierdzić. Na pewno zauważyliby, że wychodził z domu – odparłem, patrząc na nich hardo.
- Słuchaj, jeszcze go na nic nie skazujemy, tylko na jakiś czas zamkniemy go w lochu. Jeżeli faktycznie jest niewinny, to przez ten czas morderstwa dalej będą trwać, to będziemy mogli go wypuścić – te słowa trochę mi ciśnienie podniosły. Zamkniemy go na jakiś czas w lochu... powiedzieli to, jakby to nie było nic wielkiego, no a było. Już teraz moja biedna Owieczka ledwo daje sobie radę, a tam mi się całkowicie załamie.
- Najpierw zdobądźcie jakiś dowód na jego winę, a później go oskarżajcie – warknąłem, już będąc trochę na granicy. Jeszcze trochę i po prostu zamknę im drzwi przed nosem.
- Jeżeli dalej będziesz nam utrudniał pracę, będziemy zmuszeni aresztować także ciebie.
- Więc szukajcie prawdziwego mordercy, tego, który podszywa się pod mojego męża, a nie marnujecie swój czas – burknąłem, zamykając drzwi, mając ich serdecznie dość. Zakluczyłem je jeszcze, tak na wszelki wypadek. W oknie co prawda widziałem, jak opuszczali nasze podwórko, ale nie chciałem ryzykować.
- Powinieneś pozwolić im mnie zabrać. Niepotrzebnie się narażałeś – usłyszałem za sobą przygnębiony głos Mikleo. Odwróciłem się w jego stronę i zaraz go przytuliłem, naprawdę tego potrzebując. Musiałem się wyciszyć i uspokoić, ponieważ cała ta rozmowa mocno mnie zdenerwowała.
- Mówiłem ci, że nie pozwolę im cię zabrać. Ale teraz już wiemy, że musisz uciekać – powiedziałem po chwili, odsuwając się od niego już nieco bardziej uspokojony.
- Trafiłbym do więzienia tylko na kilka dni i zaraz bym wyszedł, to nie brzmi tak źle – próbował mnie przekonać, ale na jego słowa pokręciłem głową, nie za bardzo w to wierząc.
- Twoje aresztowanie na pewno byłoby głośnym wydarzeniem, więc to coś mogłoby przestać popełniać te wszystkie morderstwa. A wtedy na pewno czekałby cię stryczek, a na to pozwolić nie mogę – wyjaśniłem, tego najbardziej się obawiając. Nie wiem, czemu Mikleo był na celowniku tej dziwnej istoty, ale nie mogłem ryzykować życiem mojego męża.
- Przecież cię samego tutaj nie zostawię – a on dalej przy swoim... to już naprawdę stało się irytujące.
- Więc pójdę z tobą, dobrze? Wtedy opuścisz dom? – zapytałem, ciężko wzdychając. Nie miałem nic, co by mnie tu trzymało, poza zwierzakami. Z pracy zrezygnowałem, ale jeszcze o tym nie wspominałem, bo być może Mikleo by się o to obwiniał. Gorsze były zwierzaki, a konkretniej małe kociaki, które trzeba będzie jakoś i gdzieś przenieść... może do jego mamy? Jej dom byłby na pewno dobrym pierwszym przystankiem, zwłaszcza, że musieliśmy iść po dzieci. Trzeba będzie pomyśleć o tym co po tym, ale najpierw muszę przekonać Mikleo do opuszczenie tego miejsca, bo bez tego nic nie zrobię.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz