Przygotowując posiłek dla naszych skarbów, usłyszałem szybkie kroki kierujące się w stronę kuchni, zaskoczony mimowolnie odwróciłem głowę w stronę wyjścia z kuchni, dostrzegając męża, który wszedł do kuchni, zerkając to na mnie to na dzieci.
- Wszystko w porządku Sorey? - Zapytałem, patrząc na męża, który podszedł do mnie bliżej, bez słowa mocno się we mnie wtulając, tak jakby się czegoś bał, ale czego? Przecież powinien się był wyspać, przecież użyłem swoich mocy, aby mu w tym pomóc, co więc się stało?
- Martwiłem się, że ruszyliście beze mnie - Wyszeptał, nie odrywając się ode mnie, tak jakby uważał, że to tylko sen? Sam już nie wiem jak mam mu pomóc, aby zrozumiał, że jestem tu dla niego i nigdy nie zrobiłby niczego wbrew jemu, a przynajmniej niczego tak podłego. Wiem przecież, że odprowadzenie dzieci jest bardzo ważne dla niego. I właśnie z tego powodu nie poszedłbym tam bez niego.
- Nie zrobiłbym ci tego - Przyznałem, nie rozumiejąc, jak w ogóle mogło mu coś takiego przyjść do głowy, jestem uparty i lubię stawiać na swoim to fakt, ale s tej sytuacji i tam nic bym nie zyskał, a skoro tak to nie mam powodu, aby chociażby próbować. - A teraz już weź głęboki wdech i usiądź, zaraz będzie śniadanie - Poprosiłem, całując delikatnie jego usta, które tak bardzo całość kochałem mimo upływu tylu lat.
- Nie jestem głodny - Mruknął, nie chcąc ani się ode mnie odsunąć, ani grzecznie zasiąść przy stole i zjeść posiłek, który dla nich przygotowywałem.
- Nie zjesz, nigdzie nie pójdziesz - Ostrzegłem, odsuwając się od niego, aby postawić śniadanie na stole, zerkając na nasze pociechy, które nie czekając na zaproszenie, zabrały się za jedzenie śniadania, nawet nie zwracając uwagi na naszą obecność, oni to naprawdę głodni musieli być. - Widzisz bądź tak grzeczny, jak twoje dzieci i zasiądź przy stole, jedząc na tę chwilę ostatni wspólny posiłek - Poprosiłem, stawiając na stole kawę dla męża, również zaczynając spokojniej jeść, zerkając kątem oka na Soreya który usiadł w końcu obok mnie, zabierając się za jedzenie. No i to na rozumiem, grzecznie zje, umyje się i ubierze, a ja w tym czasie przygotuję dzieci do babci, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, nim wyruszymy w podróż, pozostawiając mojej mamie pod opieką nasze dzieci, które przynajmniej tam będą bezpieczne.
- Wszyscy już gotowi? - Zapytałem, stawiając ostatni rzeczy naszych pociech na ziemi, dostrzegając męża, który rozmazał o czymś z Misaki.
- Tak, możemy ruszać - Sorey od razu wziął do rąk torby, gdy ja dopilnowałem, aby wszystko zostało zamknięte, a pies poszedł z nami dla ruchu, zdrowia i bezpieczeństwa.
Droga do mamy była bardzo spokojna i o dziwo spokojną, dzieci beztrosko biegały z Codim, gdy my obserwowaliśmy uważnie otoczenie i pociechy nie chcąc, aby coś złego im się przytrafiło.
Najtrudniejsze tego dnia było wyjaśnić wszystko mojej mamie i pożegnać się z dziećmi, które niby to cieszyły się, że zostaną z babcią, a mimo to chciały z nami wrócić do domu.
I gdy wreszcie udało nam się przekonać dzieci do zostania z babcią. Po powrocie do domu poczułem dziwną pustkę, dom stał się taki cichy i spokojny jak nie on, to wszystko było naprawdę dziwne i gdyby nie to, co dzieje się wokół pewnie korzystalibyśmy z pustego domu a tak żadne z nas nawet o tym nie myśli.
Biorąc głęboki wdech, usiadłem na kanapie, zamykając swoje oczy, odczuwając zmęczenie.
- Chcesz coś zjeść czy raczej od razu umyć się i spać? - Dopytałem, nie mając siły nawet otworzyć swoich oczu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz