No po prostu jak z dzieckiem... Westchnąłem cicho na jego słowa, zastanawiając się jednocześnie jak mu wytłumaczyć, że odpoczynek na pewno dobrze mu zrobi. Musi wydobrzeć, nie ma innego wyjścia, bo ja nie będę mógł wziąć wolnego, by zająć się dziećmi. Może bym mógł, gdybym normalnie chodził do pracy, ale ktoś mi na to nie pozwalał... Jeżeliby nie zdążył do poniedziałku wyzdrowieć jedyna nadzieja a Yukim i Emmie, ale nie byłem pewien, czy dzieciaki będą chciały z nami zostać aż tak długo. Oczywiście nikt na nich nie narzeka, ale już po Yukim widzę, że już go trochę nosi. Nic dziwnego, w końcu młoda krew...
– Właśnie, nie jesteś, więc nie pogarszajmy tego stanu. Wypocznij i się wygrzej, a ja zajmę się wszystkim – przyznałem, całując go w policzek.
– Ale... – zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
– Ja nie będę mógł sobie wziąć wolnego przez to, że tyle w domu siedziałem, więc musisz wyzdrowieć. A teraz bardzo cię proszę wróć na górę, zaraz do ciebie przyjdę z gorącą herbatą.
Mikleo nie był zadowolony, no ale nie miał wyboru, jak tylko się mnie posłuchać. I dobrze, nie miałem czasu się z nim kłócić, jako że był niedysponowany w tym dniu, miałem dzisiaj na głowie ciągle obrażonego na mnie Merlina. To będzie naprawdę ciężka przeprawa, no ale nie mam wyjścia. Dobrze, że Yuki jeszcze jest, bo już jego słucha się bardziej ode mnie.
– A ty nie jesteś chory? – zwróciłem się do Yuki'ego, przygotowując Mikleo obiecaną herbatą z miodem i cytryną. Czy mu się to podobało czy nie, musiał to wypić, nie dla przyjemności, a dlatego, że jest to lekarstwo.
– Ja tam się dobrze czuję – przyznał, na co pokiwałem głową. Może to nie jest żadna dziwna anielska choroba, którą na początku podejrzewałem. Albo Miki jeszcze nikogo nie zdążył zarazić.
– To dobrze. A, i na następny raz... Nie śmiej się z mamy. To moja działka – poprosiłem go, po czym zalałem kubek wrzącą wodą i mieszając, poszedłem na górę. Dzieci mają okazywać mamie szacunek. Ja już mogę trochę się z nim drażnić.
Miki poszedł do pokoju, owszem, ale nie by wypoczywać, a by powiedzieć przy kociakach. Młode jeszcze nawet oczu nie otworzyły, więc jak dla mnie jeszcze powinniśmy dać im spokój. No ale kto by mnie słuchał w tym domu... Moje zdanie ostatnio chyba niezbyt się tutaj liczy.
– Miałeś się położyć – zauważyłem, stawiając kubek na stoliku.
– Ale ja nie jestem chory – powiedział tym swoim okropnie zachrypniętym głosem. Co się mu takiego stało? Przecież nic takiego wczoraj nie robiliśmy, powinien być zdrów jak ryba.
– Właśnie słyszę. Może powinien iść na miasto po jakieś zioła? – dopytałem, zmartwiony jego stanem. Znikąd się to nie wzięło, a przyczyny żaden z nas znaleźć nie potrafił.
– Nie chcę żadnych okropnych ziół – wyburczał, na co westchnąłem cicho. Niech mu będzie, tylko żeby mi później nie narzekał, że nie potrafi zapanować nad dziećmi, jak ja będę w pracy. Podszedłem do niego i położyłem dłoń na jego czole, które już zdążyło się nagrzać. Czyli chyba jednak jakaś choroba. A może brak wody...?
– A może chcesz się przejść nad jezioro? – zapytałem z nadzieją, że ten wypad coś mu pomoże, ale najpierw oczywiście musiał wypić herbatę. Jeszcze trochę i powinna być już być zdatna do picia.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz