Nie rozumiałem, dlaczego Mikleo tak wcześnie chce przygotowywać śniadanie. Jeszcze jest jakaś dobra godzina do obudzenia Misaki, a przygotowanie takiego porannego posiłku na dobre rozpoczęcie dnia zajmuje najdłużej piętnaście minut. Pytanie, czy Miki na pewno czuje się dobrze...? Zmartwiony jego roztrzepaniem podszedłem do niego, kładąc dłoń na jego czole, by sprawdzić jego temperaturę, no ale było tak samo chłodne, jak zazwyczaj, więc czysto teoretycznie nic złego z nim nie jest.
- Czuję się dobrze, nie musisz mnie kontrolować – powiedział, marszcząc w niezrozumieniu brwi.
- Martwię się o ciebie. Jest piąta nad ranem, możemy się jeszcze położyć na godzinę – odpowiedziałem, odkładając listę zakupów z powrotem na blat. Miałem wrażenie, że wczoraj już taką listę przygotowywał, i była ona jakoś dwukrotnie krótsza... no ale niech mu będzie, widzę, że się strasznie przejmuje tymi urodzinami, chociaż dlaczego, to nie mam pojęcia. Jestem przekonany, że Merlin tego przyjęcia nie zapamięta, ja niewiele pamiętam z okresu, kiedy to miałem trzy lata, no ale niechaj już mu będzie. – A o te zakupy się nie martw, ze wszystkim się zabiorę – dodałem dopiero teraz zdając sobie sprawę, że mu nie odpowiedziałem. Faktycznie, sądząc po długości listy może być ciężko, no ale jestem facetem i wstydem byłoby, gdybym nie dał rady zrobić i przynieść prostych zakupów.
- Na pewno? Dzieci się ucieszą, jeżeli pójdziemy wszyscy razem na zakupy – dalej próbował przekonać mnie do swojego pomysłu.
- Na pewno. A teraz chodźmy, bez ciebie nie potrafię zasnąć – poprosiłem, chwytając jego nadgarstek i zacząłem ciągnąć go na górę. Nie byłem pewien, czy pójdę spać, bo coś wydawało mi się, że jak prześpię się na tę godzinkę, to później będę czuł się jeszcze gorzej, no ale nie chciałem tak stać i rozmawiać w zimnej kuchni. Poza tym mój mąż potrzebował się przespać, skoro od jakieś trzeciej nie spał, a przed nim cały dzień opieki nad dziećmi, powinien się przespać.
Położyliśmy się do łózka i Miki, mimo wcześniejszej niechęci, szybko zasnął, a ja tak leżałem w łóżku i gładziłem mojego męża, wsłuchując się w ciche mruczenie Coco i spokojny oddech Mikiego, przez cały czas kontrolując godzinę. Trzeba będzie jej znaleźć jakieś inne pomieszczenie, w którym miałaby spokój i ciszę, bo nasza sypialnia nie jest dobrym miejscem. Pokoje dzieci też raczej odpadają, bo i one powinny się wysypiać... Salon wydaje się być całkiem dobrym miejscem, tylko wtedy Cosmo by musiał się przenieść na dwór.
Po godzinie powoli podniosłem się z łóżka, nie budząc Mikleo, i wykonałem moją codzienną rutynę; ogarnąłem się, przebrałem, obudziłem Misaki i zszedłem na dół, by przygotować młodej i zwierzakom śniadanie. Biednemu, wykluczonemu Cosmo wystawiłem miskę z jedzeniem na dworze, a Coco zaniosłem miseczki z jedzeniem na górę. Też chyba lepiej będzie, jak już te miseczki tam zostaną, by biedna nie musiała chodzić w tę i z powrotem.
- Sorey? Która godzina...? Czemu mnie nie obudziłeś? – usłyszałem Mikleo, którego musiałem przypadkiem obudzić.
- Śpij, jesteśmy już gotowi do wyjścia, nie ma powodu, byś wstawał – powiedziałem łagodnym głosem, nie chcąc go rozbudzać jeszcze bardziej mając nadzieję, że wróci do spania, zwłaszcza, że Merlin jeszcze śpi. – Śpij sobie Owieczko, pójdę później na zakupy więc wrócę później. I jakby ci się coś przypomniało, to daj mi znać – poprosiłem, podchodząc do łóżka, by móc pocałować go w czoło. Nawet nie wie, ile bym dał, by w tym momencie być na jego miejscu i móc bez żadnych konsekwencji wrócić do spania, więc niech korzysta, póki może.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz