Jego druga propozycja nie była znów aż taka zła, gdybyśmy odprowadzili dzieci do babci lub gdybym tylko ja to zrobił, nasze skarby byłyby bezpieczne, a ja będąc tu, będę miał pewność, że Sorey jest cały i zdrowy.
- To w sumie nie jest taki najgorszy pomysł, mama chętnie się nimi zajmie a my nie będziemy musieli się bać o to, że coś im może zagrozić - Zgodziłem się, nie mając powodu, aby powiedzieć nie. To dzieciaki mogą być, zagrozić w tym mieście, a nie ja, potrafię się obrobić i uciec przez nie jednym niebezpieczeństwem a z dziećmi, cóż mogłoby nie być to takie proste. A jednak gdyby coś im się stało, przez nieodpowiedzialność któregoś z nas chyba bym tego nie przeżył, właśnie dla tego doskonale rozumiem ból matki tracący dziecko, jednak nie rozumiem jej nieodpowiedzialności, wiedziała, co się dzieje w mieście, dlaczego sieć pozwoliła córce chodzić samej po ulicach miasta? Nie wiem, nie umiem tego pojąć.
- A więc się zgadzasz? - Zapytał, patrząc na mnie z nadzieją w swoich zielonych oczach.
- Tak, dzieci się obudzą i z nimi o tym porozmawiamy, jeśli wszystko pójdzie sprawnie, nawet jutro będę mógł odprowadzić dzieci do babci - Odpowiedziałem, nie mając powodu, aby się z nim nie zgodzić, jednocześnie chcąc to zrobić jak najszybciej, aby nie narażać dzieci, bardziej niż jest to konieczne.
- Wolałbym szczerze odprowadzić dzieci razem z tobą, aby być pewnym, że nic wam nie zagrozi - Wyznał, a na go doskonale rozumiałem, gdybym był na jego miejscu, zapewne też bym tego chciał, jednak nie wiem, czy w jego przypadku byłoby to możliwe, sam mówi, że nie może teraz wziąć wolne, a ja chciałbym odprowadzić dzieci, jak najwcześniej tylko się da.
- Wiem i doskonale to rozumiem, jednak ty musisz iść do pracy, a ja świetnie sobie poradzę, o dzieci nie musisz się martwić, będą w bezpiecznych rękach - Zapewniłem, całując męża w policzek, uśmiechając się do niego łagodnie.
- I chyba to mnie martwi najbardziej możesz ochronić dzieci, ale co jeśli tobie coś się stanie? Nie przeżyje tego, ja mogę stracić życie, ale ty, ty nie, dzieci i ja sobie bez ciebie nie poradzimy - Odparł, chwytając mocno moje dłonie, wywołując ciche westchnięcie z mojej strony.
- Twoje życie jest tak samo ważne jak i to moje, nie możesz uważać inaczej, ja tak jak ty beze mnie żyć nie możesz, tak ja nie dam sobie rady żyć bez ciebie - Wyszeptałem, wtulając się w jego ciało, szczerze mówiąc to, co uważałem. - Nie rozmawiajmy już o tym, skończę myć naczynia i może położyłem się na chwilę co ty na to? - Zaproponowałem, czując, że każdemu z nas się to przyda, spać nie musimy, jeśli nie będzie miał na to ochoty, możemy się położyć i to wystarczy do szczęścia, a przynajmniej tak mi się wydaje.
- A może ja skończę myć naczynia, a potem się położymy co ty na to? - Oczywiście, przecież on zawsze musi mnie wyręczać z pracy, bo kim on by był, gdyby tego nie uczynił.
- Już kończę, nie potrzebuje pomocy, usiądź na chwilę i zaraz już pójdziemy się położyć - Odpowiedziałem, wracając do mycia naczyń.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz