Nie byłem szczególnie przekonany do tego pomysłu. Nie powinienem puszczać go sam, to zbyt niebezpieczne, byłby idealnym kąskiem dla tego psychopaty. Może gdybym poinformował jeszcze dzisiaj szefa, może dostałbym wolne...? Skoro dał radę zorganizować zastępstwo w tak krótkim czasie, to na pewno uda mu się zorganizować na jeszcze jeden dzień. Puszczać Mikleo samego to jak wysłać go prosto w paszczę lwa. Jestem w stanie wziąć nocną wartę, byleby tylko dostać ten jeden dodatkowy dzień.
- Dobra, to ty pozmywaj, a pójdę do koszar – powiedziałem, odsuwając się od niego. Może jak się pospieszę uda mi się wrócić, zanim zajdzie słońce... chociaż, to i tak nie ma znaczenia, o czym się dzisiaj przekonałem.
- Czekaj, co? Po co? – usłyszałem, jak mój mąż odkłada naczynia i zaraz idzie za mną.
- No jak to po co? Jeżeli go poinformuję jeszcze dzisiaj, że muszę wziąć wolne, by was odprowadzić, to może je dostanę. Postaram się jak najszybciej do was wrócić – wyjaśniłem, narzucając płaszcz na swoje ramiona. Tak, to doskonały pomysł, im szybciej wyjdę tym szybciej wrócę, i wrócę na pewno z dobrymi wieściami.
- No ty chyba sobie żartujesz. Mam cię puścić samego? Żeby to coś cię zaatakowało? – mówił spanikowanym głosem, ewidentnie nie chcąc mnie wypuścić.
- To już wiesz, jak ja się będę czuł, puszczając ciebie jutro samego – powiedziałem, całując go w policzek. – Nie martw się o mnie, wezmę ze sobą broń. I będę się streszczał.
- Może chociaż weź Cosmo ze sobą... – zaczął, ale nadal brzmiał niezbyt pewnie.
- Cosmo musi pilnować spać. Zresztą, nie chcę, by znowu narażał za mnie swoje życie. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to za często – odparłem, przypinając do pasa miecz.
- To ja pójdę z tobą...
- A dzieci? Owieczko, dam sobie radę. Jeżeli będzie coś się dziać, to zaraz cię poinformuję, dobrze? – mówiłem dalej, uspokajając go. I tak byłem pewien, że mi się nie uda, no ale próbować musiałem.
- Jeżeli to coś cię zamorduje tam na zewnątrz, to zjadę cię i zabiję – powiedział, już mocno zdenerwowany.
- Trzymam cię za słowo – powiedziałem na odchodne i wyszedłem z domu.
Było już późne popołudnie i normalnie o tej godzinie ulice tętniły życiem, ale dzisiaj... cóż, na przedmieściach poza patrolami na nikogo nie natrafiłem. W mieście było trochę lepiej, ale gdyby tak porównać ulice sprzed kilku dni, różnica była diametralna. Starając się ignorować te wszystkie krzywe i wściekłe spojrzenia kierowałem się do koszar, gdzie znalazłem szefa i opowiedziałem o swoim problemie. Na moje szczęście po krótkiej rozmowie facet się zgodził, ale w zamian za to, że w najbliższych dniach będę dłużej w pracy. Naprawdę niewielka cena za bezpieczeństwo mojego męża i dzieci.
Teraz tylko pozostało wrócić do domu... gdybym powiedział, że się nie bałem, to bym skłamał. Nie wiedziałem, z czym mam do czynienia, jak to wygląda, jak walczy... mimo, że byłem troszkę silniejszy od takiego przeciętnego człowieka dzięki paktowi, jaki zawarłem z Mikleo no ale nie miałem pojęcia, czy wystarczający silny, by postawić się temu czemuś. No ale skoro tu bez problemu przyszedłem, to i bez problemu wrócę do domu. Zacisnąłem mimowolnie palce na rękojeści miecza i jak najszybciej skierowałem się w stronę domu, by móc przekazać Mikeo dobrą wiadomość. Najgorsze będzie przekonanie Misaki, no ale za bardzo wyjścia nie będzie miała.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz