Na wypowiedziane przez niego słowa zmarszczyłem brwi, jak to chce iść ze mną? Przecież tu ma prace, dom, zwierzaki gdzie on chce iść? I jak w ogóle sobie to wszystko wyobraża?
- A co z twoją pracą? - Zapytałem, mu się z widocznym zmartwieniem w moich lawendowych oczach nie do końca rozumiejąc, co tak właściwie do mnie mówił.
- O nią się nie musisz martwić - Zapewnił, a ja wciąż nie rozumiałem, jak nie musiałem się martwić? Co ma na myśli? Przecież nie może tak z dnia na dzień sobie stwierdzić, że od jutra nie pracuje prawda? No właśnie, chyba że się zwolnił, a jeśli to zrobił, to był najgłupszy pomysł, na jaki mógł tylko wpaść, przecież sam mówił mi, że potrzebuje pracy i nie może, zostać z nami u mojej mamy a teraz sam chce ze mną uciekać? Czyli to przez mnie musiał się zwolnić, mój panie co się z tym światem dzieje.
- Czy ty się zwolniłeś? - Zapytałem, wprost patrząc mu prosto w oczy, chcąc dostrzec zmianę w jego zachowaniu lub twarzy.
- Tak - To krótkie potwierdzenie spowodowało moje lekkie załamanie, o nie, to wszystko moją wina, ludzie mnie podejrzewają, a moja rodzina na tym cierpi. - Ale to nie twoja wina nawet tak nie myśl, zrobiłem to, ponieważ tak było trzeba, chce być teraz przy tobie, bo ty jesteś dla mnie w tym momencie najważniejszy - Wyszeptał, całując mnie w czubek głowy.
- Rozumiałem - Kiwnąłem głową, biorąc dwa głębokie wdechy, czując się coraz to godnej z powodu tej całej męczącej mnie tylko mnie, ale u męża sytuacji. - Możemy pomyśleć o tym jutro? Nie czuję się najlepiej i chciałbym się położyć - Wyznałem, odczuwając ból brzucha, głowy, a nawet wszystkich mięśni i już nie byłem pewien czy chce mi się wymiotować, czy raczej nie.
- Na pewno wszystko gra? - Zapytał, zmartwiony przyglądając mi się z uwagą.
- Oczywiście, położę się już, a ty zjedz, proszę obiad - Poprosiłem, uśmiechając się delikatnie do męża, idąc w stronę schodów, kierując się do sypialni, gdzie położyłem się na poduszce, przełykając ślinę, raz za razem czując dziwny ucisk w brzuchu i nim zdążyłem nawet o tym pomyśleć, musiałem wstać, biegnąc do łazienki. Tak jak podejrzewałem, stres przejął nade mną kontrolę, a wszystko to, co zostało przez mnie dzisiaj zjedzone, musiałem zwrócić, nie mogąc tego utrzymać.
- Już dobrze Miki postaraj się spokojnie oddychać - Słysząc, dobrze znany mi głos starałem się, uspokoić trzęsąc się z powodu osłabienia. Dlaczego mnie to wszystko spotyka, ja naprawdę nie jestem niczemu winien, a mimo to ludzie patrzą na mnie jak na potwora.
- Już mi lepiej - Wydusiłem, powoli wstając z ziemi, wycierając dłonią usta, od razy musząc umyć twarz i wypłukać usta, aby pozbyć się tego okropnego posmaku.
Sorey dostrzegając mój stan, przez cały czas przy mnie był, prowadząc do łóżka, abym przypadkiem nic sobie nie zrobił, a raczej, abym nie spotkał się z podłogą, nie mając siły z tego wszystkiego samodzielnie iść.
- Musimy stąd zniknąć i to jak najszybciej - Powtórzył, ponownie pomagając mi położyć się do łóżka.
- Dobrze jutro - Wydukałem, znów tego dnia słysząc to przeklęte pukanie w drzwi.
- Odpocznij, ja się tym zajmę - Wyszeptał, całując mnie w czoło, nim wyszedł z pokoju, idąc po schodach na dół. I znów mogłem usłyszeć krzyki, znów ktoś próbował mnie pojmać, gdy mój mąż starał się nie chronić. Mając tego wszystkiego dość, zacisnąłem mocno oczy, czując ból głowy, tracąc kontakt z rzeczywistością, poddając się demonowi, który wykorzystał moją słabość, wyskakując przez okno z sypialni, co nie było zbyt przyjemnym doznaniem, ruszając w las, musząc dopaść to, co przez cały czas zatruwa mu życie..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz