Przebywając w domu, zacząłem wariować, sam nie wiedziałem już co się dzieje wokół mnie, to poczucie winy, które nigdy nie powinno we mnie uderzyć, doprowadzało mnie do obłędu. I już sam do końca nie wiedziałem, czy słowa ludzi nie są prawdziwe, a co jeśli tracę kontakt ze światem i robię coś złego? Sam już tego nie wiem, może powinienem się przyznać? Tylko do czego? Ja nic nie zrobiłem, nigdy nikogo nie skrzywdziłem, dlaczego więc odczuwałem przez ten cały czas poczucie winy? Które z każdej strony uderzało we mnie, mocniej i mocniej, jak tak dalej później to zwariuję tu i coś sobie zrobię, nie mogąc pogodzić się z oszczerstwami na mój temat.
Załamany snułem się po domu jak duch, czułem się jak więzień, zaczynając już naprawdę gadać do zwierząt, aby jakoś się trzymać, co przyznam, nie było zbyt proste, zwierzęta są cudowne, ale z nimi nie mogłem sobie o tym wszystkim porozmawiać, odczuwając ból, nad którym nie mogłem zapanować.
Dzień minął mi bardzo, ale to bardzo powoli, w tym czasie nie miałem siły zrobić niczego, nawet do obiadu musiałem się zmusić, aby mój mąż po powrocie do domu miał co zjeść.
- Wróciłem! - Zawołał, brzmiąc naprawdę źle, czyżby się coś stało? Może znalazł to biedne dziecko i najwidoczniej nie było już chyba żywe. - Witaj w domu - Odezwałem się, wychodząc z kuchni, podchodząc do męża, widząc jego spojrzenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak, patrzył na mnie dziwnie, tak jakbym coś zrobił lub tak jakby zobaczył coś, czego zobaczyć się nigdy nie spodziewał. - Wszystko w porządku? - Zapytałem, odsuwając się od męża, czując się jakoś dziwnie, czy i on zmienił zdanie. Uważając, że to ja zabijam tych biednych ludzi?
- Znalazłem dziewczynkę uprowadzoną w nocy i niestety nie żyje - Gdy to powiedział, poczułem smutek, biedne dziecko. To coś, co podszywa się pode mnie, jest bardzo mądre, atakuje słabe i bezbronne dzieci, które nie są dla niego żadnym zagrożeniem.
- O nie - Wydusiłem, a moja twarz posmutniała, kolejne dziecko i kolejna wina spadająca na moje barki, może i nie zabiłem, ale i tak ludzie będą podejrzewać właśnie mnie l morderstwo.
Sorey bez słowa przytulił mnie mocno do siebie co i ja uczyniłem, chowając twarz w jego ramionach.
- To naprawdę nie ja - Wydusiłem, już naprawdę nie wiedząc, czy byłem winien, czy winien nie byłem, chyba sam już sobie nie wierzyłem, a skoro ja nie wierzyłem w siebie to ludzie tym bardziej nie będą wierzyć w moją niewinność.
- Wiem owieczko, wierzę ci, ty nigdy nie skrzywdziłbyś żadnego człowieka - Wyszeptał, głaszcząc mnie po głowie, troszeczkę gestem tym mnie uspokajając. - Kocham cię - Wyszeptał, całując w czubek głowy.
- I ja ciebie kocham - Wyszeptałem, nim ktoś zapukał do drzwi, przerywając nasz spokój, czyżby znów kolejny człowiek, obwiniając mnie za to, co zrobiłem, a raczej ktoś zrobił, zrzucając winę na mnie?
Sorey odruchowo odsunął mnie od drzwi, samemu je otwierając, dostrzegając za nimi kolegów z pracy.
- Przepraszam Sorey, ale musimy zaprowadzić twojego męża do więzienia, którego mężczyzna córka została zabita, oskarża właśnie jego, dla tego nie możemy bagatelizować kolejnego zgłoszenia, musząc zacząć działać - Wyznał jeden z mężczyzn, tego akurat mogłem się spodziewać, w końcu musiało do tego dojść i w tej sytuacji już chyba nawet Sorey nie będzie w stanie mnie z tego wyciągnąć.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz