Zmierzyłem chłopaka wściekły spojrzeniem, naprawdę mocno musząc się powstrzymywać, by nic mu nie zrobić. Co to w ogóle miało znaczyć, że można mnie przesunąć? Ciekawe, czy byłby taki mądry, gdybym przesunął mu twarzą po podłożu... miał szczęście, że dzieci były z nami, bo gdyby nie to, nie miałbym żadnego powodu, by się powstrzymywać, nawet Miki by mnie nie powstrzymał. Nie chciałbym, by moje pociechy były świadkiem przemocy, kiedy to nie jest za bardzo potrzebne. Wdech i wydech, nic się nie dzieje i na pewno zaraz nie zrobię temu człowiekowi żadnej krzywdy...
- Wszystko w porządku, kochanie? – spytałem przerzucając swoje już bardziej zmartwione spojrzenie na Mikleo. Jeżeli ten idiota sprawił, że na ciele mojej Owieczki pojawił się choć jeden siniak, w odzewie sprawię mu dwadzieścia innych...
- Tak, tak, nic się nie stało, pan już mnie przeprosił i właśnie sobie idzie – przyznał, starając się mnie uspokoić. Pan już sobie idzie? A to ciekawe... jeszcze raz zerknąłem na „pana” i tak przez moment mierzyliśmy się spojrzeniem, aż w końcu facet odpuścił i poszedł w swoją stronę. I bardzo dobrze, bo gdyby tylko dalej próbował do niego uderzać, to ja uderzyłbym jego pięścią w twarz.
- Na pewno wszystko w porządku? – dopytałem, przyglądając się mojej Owieczce szukając u niego jakichkolwiek oznak bólu czy też tego, że coś innego jest z nim nie tak. – Dość mocno uderzyłeś o ziemię.
- Na pewno wszystko jest w porządku, proszę, wracajmy do domu – poprosił, no ale ja tak do końca przekonany nie byłem. Wolę jednak o tym porozmawiać w domu, a nie przy tych wszystkich ludziach.
Dobry humor, który towarzyszył mi do tej pory, nagle prysł przez cale to zdarzenie. Już kij z tym, że wpadł na Mikleo, może się gdzieś spieszył i jakoś się stało tak, że go nie zauważył, więc to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale od razu zaczął go podrywać, mimo jego stanowczego nie. Czemu ludzie muszą być tak głupi i nie potrafią zrozumieć prostego, trzyliterowego słowa...? Trochę naburmuszony wróciłem po dzieci, które dalej podziwiały drewniane figurki przy straganie tuż obok nas, i wedle prośby Mikleo wróciliśmy do domu. Przez drogę powrotną niewiele rozmawiałem, odrobinkę zły przez tę dzisiejszą sytuację, ale nie na Mikiego, Miki nic takiego złego nie zrobił.
Po powrocie do domu Mikleo zajął się dziećmi, a ja ciągle zły i naburmuszony by zająć czymś ręce, zabrałem się za wyczesywanie Cosmo, który z dnia na dzień coraz więcej tracił sierści, a nie ma chyba nic gorszego od sierści zwierząt w domu. Dzieci chyba wyczuły, że nie jestem w najlepszym humorze, bo mnie za bardzo nie zaczepiały, za co nawet byłem im wdzięczny, nie za bardzo mając siły na udawanie, że wszystko było w porządku. Chyba powinienem zareagować nieco bardziej dosadnie, by w końcu ludzie nauczyli się, aby nie zaczepiać mojego męża...? Kiedy im tak pobłażam, to zawsze będą próbować później, jak już mnie nie będzie w pobliżu... tak, zdecydowanie powinienem być bardziej stanowczy, bo na myśl o tym, że mój mąż może być podrywany przez jakichś knypków, to aż mnie krew zalewa.
W pewnym momencie poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu, który mnie trochę wyrwał z tego transu. Znaczy czyjąś, oczywiście należała ona do mojego najdroższego męża, którego kochałem nad życie... zebrałem całą sierść, jaką to wyczesałem z naszego psa i zacząłem ją zwijać w kulkę, by zaraz ją wyrzucić.
- Wszystko w porządku? – zapytał, siadając obok mnie.
- Mhm. Czemu pytasz? – spytałem, zerkając na niego tylko na chwilę, po czym zaraz znów skupiłem się na zbieraniu sierści.
- Ponieważ mam wrażenie, że jesteś na mnie zły – wyjaśnił, na co zmarszczyłem brwi.
- Nie, Owieczko, na ciebie nie jestem zły. Jestem zły na tego typka. I na siebie. Powinienem inaczej zareagować – odpowiedziałem nie chcąc, by się zadręczał o coś, o co nie powinien.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz