sobota, 25 maja 2019

Od Mauvais

Ciemność spowijała pomieszczenie, w którym panowała cisza nie do zmącenia. Środek bezgwiezdnej nocy jest czasem, kiedy według ogólnie przyjętych reguł nikt nie powinien już być przytomny, bowiem noc to królestwo snów i ciszy. Jednak niespodziewanie w pomieszczeniu rozległ się cichy szelest pościeli i wkrótce po tym niewielka postać podniosła się do pozycji siedzącej. Popatrzyła lśniącymi, lecz nadzwyczaj obojętnymi, błękitnymi oczami w stronę otworzonego okna. Krótka zasłona powiewała złowieszczo, wprawiona w ruch przez lekki, chłodny wiatr. Błękitnooka podniosła się z łóżka i podeszła do szyby, którą zamknęła szybkim ruchem, ostatecznie niszcząc spokojną ciszę panującą w pokoju. Zasłoniła okno zasłoną i chwilę jeszcze stała w bezruchu przy parapecie, jakby się głęboko nad czymś zastanawiając. Wpatrywała się wzrokiem bez emocji w zagięcia na materiale i położyła dłonie na parapecie. Zaczęła wystukiwać niezidentyfikowany rytm, jakby to miało jej pomóc w czymkolwiek.
"Mauvais Violet Kagamine, natychmiast idź kłaść się spać!"
Słowa przybranego ojca rozbrzmiały w jej umyśle niczym grzmot w czasie burzy. Niespodziewanie, kompletnie bez zapowiedzi. Pan Ravenhood nie lubił kiedy jego podopieczna zbyt pałętała się po domu, szukając sobie zajęcia. Nie lubił kiedy siedziała w zamyśleniu do późna, bo zawsze istniało ryzyko, że postanowi wyjść z czterech ścian swojego pokoju. Dlatego kazał jej chodzić spać od razu po kolacji. Mauvais za bardzo przyzwyczaiła się do takiego rytmu dnia. Za każdym razem kiedy robiła coś, co nie spodobałoby się jej zastępczym rodzicom, jej myśli przecinało krótkie wspomnienie, w którym była rugana za nieposłuszeństwo. 
Potulnie niczym bezmyślny żołnierz wróciła do łóżka i otuliła się pierzyną, zamykając oczy i starając się zasnąć ponownie.

~*~

Jutrzenka nadeszła o wiele szybciej, niżby się można tego spodziewać. Zima, zdawałoby się, że całkiem niedawna, przyzwyczaiła ludzi do późnych wschodów i wczesnych zachodów. Zmiany są czymś, za czym Mauvais nie przepadała, wyuczyła się sztywnej rutyny i każda spontaniczna decyzja, która jakkolwiek wpływała na jej dzień, była czymś, co traktowała źle, jak niechcianą rzecz. 
Violet przeciągnęła się na wygodnym łóżku, lekko ziewając. Chociaż promienie słoneczne uparcie atakowały jej twarz i zamknięte oczy, ona nie miała najmniejszej ochoty, aby wstać tego ranka. Nie spała dobrze tej nocy, budziła się i nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji, aby było jej wygodnie. Obróciła się na plecy i zaczęła się wpatrywać w sufit nad nią. Jej zimne błękitne oczy były utkwione w jednym punkcie, dłonie ułożone na brzuchu, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w równomiernym tempie. Złociste włosy były rozrzucone nie tylko po całej powierzchni poduszki, lecz również zsuwały się z czoła i wpadały do oczu, wywołując nagły ruch ręki. Zostały strzepnięte do tyłu, lecz i tak zdążyły sprawić, że błękit oczu zalśnił łzami. 
"Mauvais, schodź na śniadanie!" 
Violet poderwała się do siadu i jak na zawołanie odrzuciła kołdrę na bok. Głos pani Ravenhood zmusił ją do natychmiastowego wstania, zresztą jak każdego ranka. Popatrzyła przelotnie w lustro, chcąc ocenić skalę spustoszenia w jej włosach i zdecydować w jakim stopniu ma ochotę na bawienie się w zaplatanie warkoczy. Kiedy zorientowała się, że i tak zbyt długo leżała bezczynnie w łóżku, podeszła do szafy i wyjęła swój zwyczajowy strój wyjściowy. Była zaprawiona w boju, więc założenie sukienki, związanie włosów i uporanie się z butami zajęło jej wystarczająco czasu, aby wyglądała dobrze, lecz i tak zużyła jego małą ilość. Ostatnim etapem jej przygotowań była szmaragdowa broszka ze złotymi zdobieniami. Przypięła ją do białej apaszki, lecz i tak przez chwilę trzymała na niej palce, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Była jej najcenniejszą pamiątką, najcenniejszą rzeczą w tym domu. Kiedy patrzyła na niezwykły kamień szlachetny, czuła pewną emocję, lecz nie mogła jej określić. 
- Jak nazywa się to uczucie? - Violet szepnęła swoim cichym i delikatnym głosem, przymykając oczy i odwracając głowę gdzieś w bok. Westchnęła i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych, tak samo jak każdego dnia. 
Kiedy otworzyła drzwi, poczuła lekki, przyjemny wiatr na skórze, wprawiający kosmyki jej włosów w ruch, przez co jeszcze bardziej zniszczył już i tak niedbałą fryzurę. Mauvais założyła pasmo włosów za ucho i zamknęła za sobą drzwi, po czym zeszła po kilku niewielkich stopniach i ruszyła w stronę miasta, a raczej jego centrum. Zawsze tam chodziła, lecz nigdy nie robiła niczego specjalnego. Traktowała to jako codzienny obowiązek, wyruszyć w kilkunastominutową podróż, bowiem tyle właśnie zajmowała jej czasu ta czynność. Więc tradycyjnie, pojawiła się w mieście jakiś czas później, trzymając kurczowo rękę na bezcennej broszce, ściskając jej brzegi, bojąc się o jej bezpieczeństwo.

<Ktoś?>

Liczba słów: 716

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz