niedziela, 26 maja 2019

Od Sarethe CD. Johena

Nie chcę wolnego, nie potrafię odpoczywać nawet jeśli. Ale na wieść, że mój książę pragnie udać się do miasta sprawdzić co jest tam ciekawego aż poczułam w sobie ukłucie pewnej dumy. On chce zrozumieć swojego syna, na pewno, jestem święcie przekonana. Na bogów, robimy krok w dobrą stronę. Powstrzymałam się od uśmiechu i skinęłam głową. Gwałtownie wstałam z zajmowanego prze ze mnie krzesła.
-Proszę mi wybaczyć, ale chyba książę nie zamierza się tam udać bez uprzedniego przygotowania -powiedziałam martwiąc się, że będzie chciał ot tak po prostu wyjść do miasta. Niedorzeczność. Lekko odwrócił głowę w moją stronę.
-No od czegoś tu jesteś - odparował a ja zastanawiałam się od czego zacząć.
-Pewnie i tak Panie, ciebie rozpoznają ale dobrze by było, ubrać się mnie królewsko. Inaczej jest patrzeć na miasto jeśli się jest księciem, a inaczej jeśli chce się być częścią tej społeczności - podeszłam szybkim krokiem do garderoby, z której wyciągnęłam mało oficjalne i mało zdobne szaty w brązach i beżach. -Wydaje mi się, że to będzie odpowiednie. Sama również muszę zmienić odzienie, ponieważ mój strój również jest teraz zbyt charakterystyczny - dziwiłam się swoim potokiem słów ale nie potrafiłam tego zatrzymać. Podobało mi się, że mogłam gadać i gadać, i nikt mi nie przerywał. - I proszę pamiętać o tym, że miasto rządzi się swoimi prawami. Myślę, że najlepiej będzie konno dostać się do stajennego w mieście a dalej pójdziemy pieszo - kończąc tymi słowami poleciałam się jak najszybciej przebrać.
Ja tylko zdjęłam suknię i nałożyłam obcisłe spodnie i tunikę w zielono-brązowych barwach. Czując, że mam jeszcze chwilę czasu wyciągnęłam przed siebie dłonie. Skupiłam się jak najbardziej mogłam przywołując do siebie moją własną moc. Delikatna, niebieska wstęga płynnie zaczęła oplatać i wić się pomiędzy moimi palcami. Czułam się wolna i szczęśliwa, mimo że magia jest surowo zakazana. Uwielbiałam na nią patrzeć, ponieważ nie wyglądała jak nici elektryczne. Nie wyglądała jak płynąca woda czy płonące języki ognia. Nie. To była najczystsza energia w całej swej okazałości. Drobna i niepozorna ale zabójczo niebezpieczna. Z pewnością czyniłaby mnie ciekawym przeciwnikiem mający w swoim arsenale najlepszą truciznę. Tajna broń. Gwałtownym ruchem chciałam posłać niebieską energię przed siebie, cisnąć nim w przeciwnika. Niestety szybko się rozproszyła w momencie oderwania się od mojego ciała. "Ja jestem źródłem, bez niego nic nie ma dalej prawa bytu", pomyślałam. Za każdym razem ona znika i zdecydowanie chciałabym spróbować przenieść moją moc na broń. Nadać mojej broni unikatowej zdolności. Szybko skarciłam się w duchu, ponieważ w dzisiejszej erze ten pomysł był karygodny. Pobiegłam do stajni, gdzie chwilę później przybył książę. Zmierzyłam go wzrokiem od góry do dołu kiwając głową.
-Książę, wyglądasz całkiem normalnie, to dobrze - skwitowałam widząc z lekka niezadowoloną minę. Oby dwoje założyliśmy na swoje głowy kaptury i dosiedliśmy konie bez uprzedniego przygotowania.
-Mógł wielmożny książę oznajmić, że gdzieś się wybiera -mówi z przejęciem stajenny, na co jedynie ucisza go gestem dłoni Johen. Stajenny patrzy na mnie a ja odpowiadam przepraszająco wzruszając ramionami.
Ruszamy kłusem w stronę miasta dość mało oczywistymi drogami. Johen daje mi ten jeden raz prowadzić. Wie doskonale, że jestem z tych rejonów, miasto jest mi o wiele bliższe niż zamek. Gwałtownie jednak przyspieszam do galopu, bez uprzedzenia księcia. Śmieje się pod nosem, kiedy docieramy na miejsce. Wzrok Johena wszystko mi mówił ale ja jakby na chwilę się zapomniałam i po prostu się uśmiechnęłam. Z widoczną szczerą wesołością. Szybko jednak zdjęłam ten uśmiech z twarzy schodząc z konia i wydając polecenia młodemu chłopakowi, który dzisiaj się zajmował naszymi końmi. Weszliśmy zgrabnie w tłum a ja co chwilę zerkałam na księcia i tłumaczyłam co niektóre zwyczaje jak na czym polega handel, jacy są tutaj ludzie. Często w centrum rozbrzmiewa skoczna muzyka umilająca czas innym mieszkańcom. Postanowiłam, że mu to pokaże. W międzyczasie zakupiliśmy dla siebie po paru jabłkach od jednego ze starszych kupców. Kupcy przeważnie są dla ciebie mili, dlatego nie mogą mieć złego zdania w oczach Johena. Kiedy dotarliśmy do centrum miasta przystanęłam na chwilę rozglądając się. Wielki plac obłożony kamieniami, na środku rosło drzewo i ławeczki. Nieopodal widziałam muzyków grających na skrzypcach i lutni wesołe piosenki. To było też ulubione miejsce dzieci. Zdjęłam kaptur z głowy z zachwytem patrząc na grupkę dzieci. Ale czułam w sobie coś na wzór smutku dostrzegając opiekunkę albo matkę tych dzieci. Wzdycham i w tłumie dostrzegam Victora. Zapowietrzam się momentalnie gwałtownie od razu patrząc na Johena, który nie patrzyła się wcale na Victora a na mnie. Zamrugałam parę razy. Gdy spojrzałam się znowu w miejsce gdzie dojrzałam młodszego księcia, już go tam nie było.

Johen?

Liczba słów: 742

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz