czwartek, 16 maja 2019

Od Samuela CD Yael'a

Nerwowo przełknąłem ślinę, czując stojącą w gardle gulę. Ignorując natarczywe wzmianki o ucieczce przelatujące przez myśli, ruszyłem do przodu. Szedłem powoli, ostrożne badając każdy krok. Adrenalina robiła swoje – miałem wrażenie, że wszystkie moje zmysły wyostrzyły się kilkukrotnie. Szczegółowo widziałem otaczające mnie drzewa, wyraźnie słyszałem każdy, nawet najmniejszy podmuch wiatru oraz czułem, jak z każdym krokiem delikatnie zatapiam się w napuchniętym od wilgoci mchu. Jednocześnie miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Ptaki, których żywe ćwierki zaledwie chwilę temu mogłyby obudzić zmarłego, obecnie siedziały cicho. Charakterystyczne dźwięki dochodzące z ludzkiej osady cichły miarowo, żeby ostatecznie całkowicie zaniknąć. Zostałem tylko ja, las oraz Koci Wygnaniec, który najpewniej czaił się gdzieś w koronach pobliskich drzew.
          Gdy nareszcie dotarłem do miejsca, w którym niedawno stał Nieznajomy, zamarłem. Dopiero w tamtym momencie rzeczywiście dotarł do mnie fakt, że wszystko to nie było snem rodem z opowieści wioskowych szamanek, a najprawdziwszą rzeczywistością. Leśna ściółka w jednym miejscu była wyraźnie ugnieciona. Gdzieniegdzie udało mi się dostrzec zarys śladów zostawionych przez dość małe, a jednak męskie buty. Szlak dyskretnych wgnieceń prowadził aż do masywnego, obdartego z kory dębu, na który wspiąć się musiał Kot. A tuż obok niego leżała… maska. Czarna, nieco podniszczona maseczka na twarz, którą najpewniej upuścił mój Kiciuś. Dwoma szybkimi susami podszedłem do znaleziska, następnie podnosząc je. Delikatnym ruchem dłoni strzepnąłem przyczepione do niego kawałki mchu. Uśmiechnąłem się szeroko, dokładnie oglądając zdobycz. Na jednej z gumek, które za zadanie mają przytrzymywać maskę na swoim miejscu, wśród czerni wyraźnie odznaczał się biały, koci włos.
          W tym samym momencie usłyszałem cichy szmer dobiegający z głębi lasu. Odwróciłem się, bacznie zatapiając spojrzenie w gęstwinie rozrastającego się wokół boru. Nie zdążyłem dokładniej przeanalizować swojego otoczenia, gdy nagle poczułem, jak coś z impetem zwala mnie na ziemię. Dość boleśnie upadem na dolny odcinek kręgosłupa, co ambitnie skomentowałem płytkim stęknięciem. Kątem oka ujrzałem blady koci ogon wijący się za plecami napastnika. Oprawca, nie dając mi dłuższego czasu na namysł, szybko przysunął usta do mojego ucha.
     - Słuchaj, młody – wysyczał, silnie zaciskając dłoń na moim ramieniu. - Bierz nogi za pas i migiem wynoś się z tego lasu o ile ci życie miłe. To nie jest miejsce dla ludzi.
Następnie odsunął się, wbijając we mnie spojrzenie swoich soczyście czerwonych oczu. Poczułem, jak serce ponownie podchodzi mi do gardła. Oto ja, prawie dwudziestosześcioletni, teoretycznie przygotowany na różne igraszki losu mężczyzna zamarłem, leżąc pod naporem ciała chuderlawego Człowieka Kota. Normalnie skwitowałbym tę sytuację gromkim śmiechem, jednak w tamtym momencie nie byłem w stanie wydukać z siebie ani jednego słowa. Całkowity paraliż objął moje ciało, nie pozwalając zareagować na słowa chłopaka w żaden sposób.
Wtem usłyszałem kolejny szelest. Koci Wygnaniec najpewniej również zorientował się, że coś jest tu nie tak, ponieważ gwałtownie podniósł się do pozycji pionowej. Jego ręka natychmiastowo spoczęła na czymś, co z mojej perspektywy wyglądało na rękojeść schowanego w pochwie sztyletu. W tym samym czasie ja dalej leżałem nieruchomo na ziemi, kurczowo ściskając w dłoni znalezioną wcześniej maskę. Tylko na to było mnie stać w tamtym momencie. Za to Kociak, w odróżnieniu ode mnie, potrafił zachować zimną krew. Długimi susami przybliżył się do źródła hałasu, tym samym budując pewien dystans między mną a potencjalnym niebezpieczeństwem. Za ten jeden, uczynny gest byłem gotowy wychwalać go ponad niebiosa.
     - Τι ψάχνεις εδώ, θηρίο?* – powiedział głośno z manierą, która zjeżyła włosy na moim karku.
W tym samym momencie dostrzegłem, że potencjalne niebezpieczeństwo okazało się być realnym problemem. Z głębin lasu wyłoniła się bowiem istota, o której dotychczas słyszałem jedynie w legendach. Był to człowiek o dziewięciu lisich ogonach. Mężczyzna o potężnej budowie oraz twarzy przykrytej czarną lisią maską, przyozdobioną szkarłatnymi wstęgami. Kitsune, kolejny wygnaniec.
     - Ο άνθρωπος. Κρύβεις έναν άνδρα.*² - głos tajemniczej postaci dochodził do mnie zniekształcony, jakby bożek próbował skontaktować się z nami w trakcie wielkiej ulewy. Jego postać również wydawała się niewyraźna, jak gdyby stał on za gęstą mgłą.
Koci wygnaniec wyciągnął sztylet z ukrycia, mierząc nim w kierunku przeciwnika.
     - Δεν ψάχνω για πρόβλημα. Φύγε.*³ - orzekł twardo.
Choć nie rozumiałem języka, w jakim porozumiewali się wygnańcy, po postawie Kota wywnioskowałem, że ten stara się uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Taka możliwość jak najbardziej mi odpowiadała, zważywszy na fakt, że dopiero teraz zaczynałem odzyskiwać władzę nad ciałem. I to stopniowo. Nie oddychałem już tak ciężko, jak przedtem, potrafiłem też chwiejnie podnieść się na nogach. I choć wyszło mi to dopiero za którymś razem, ostatecznie stanąłem w pionie, bacznie obserwując rozgrywającą się na moich oczach scenę.
Kitsune widząc, że nareszcie stanąłem na nogi, ruszył w moim kierunku. Sposób, w jaki się poruszał, wywołał u mnie kolejny szok – biegł piekielnie szybko, jednak bezszelestnie. Prędzej określiłbym go mianem ducha szybującego pół metra nad ziemią niż faktycznej, materialnej istoty. Niezrażony tym widokiem Kot skoczył w jego kierunku, wyprowadzając precyzyjne pchnięcie w kierunku barku Lisa. Ostrze odbiło się jednak od powierzchni materiału przykrywającego tors mężczyzny. Niemalże od razu założyłem, że musiało być on utkany z magicznych nici. W innym wypadku lniana tunika nie byłaby w stanie obronić nikogo przed ciosem sztyletu. Kitsune odskoczył w bok i choć nie widziałem jego twarzy, mógłbym założyć się, że wygiął usta w parszywym uśmiechu. Koci Wygnaniec kontynuował wytrwale, tym razem celując w odsłonięte części ciała rywala. Bożek nie pozostawał jednak dłużny, perfekcyjnie przechodząc z defensywy prosto w atak. Sztylet zachwiał się, a Kotołak odbił w bok. Ledwo co zdążył uniknąć cholernie szybkiego ciosu przeciwnika. Kitsune kontynuował, nie dając konkurentowi nawet chwili na dojście do siebie. Ten odskakiwał, niekiedy dość nieporadnie, starając się wyminąć szarżę rywala. Po dłuższym momencie ciągłych uników Kot wyłapał moment swojej przewagi, szybko wyprowadzając atak. Ostrze sztyletu wbiło się z odsłonięte ramię przeciwnika. Ten zawył przeciągle, odskakując w tył. Głos bożka poniósł się echem po lesie. Spłoszone ptaki wzleciały w górę, uciekając w popłochu przed agonalnym rykiem. Z otwartej, świeżej rany sączyła się grafitowa krew Kitsune. Koci Wygnaniec odszedł kilka metrów dalej, wycierając ubrudzony sztylet o mech.
     - φύγε*⁴ – rozkazał bożkowi.
Bożek warknął jeszcze kilka razy, po czym przemienił się. W jednej chwili rosły mężczyzna, przy pomocy niepojmowanych przeze mnie czarów, zamienił swe cielsko w zwiewnego, pokrytego rudawo-grafitowym futrem lisa. Po czym odbiegł, podkulając zranioną łapę pod brzuch.
Kotołak odwrócił się w moim kierunku, ponownie mierząc mnie wzrokiem szkarłatnych ślipi. Ja natomiast stałem skamieniały pośrodku lasu, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Po głowie kołatała mi się jedna myśl – albo zabiją mnie, albo jego. No chyba, że obydwu nam uda się dochować tajemnicy.
          Na tę myśl szybko przełknąłem gulę, która nareszcie zeszła z moich strun głosowych. Odetchnąłem. Po raz kolejny tego dnia kurczowo ścisnąłem czarną, kocią maskę, tym samym dodając sobie otuchy.
     - Kim ty jesteś? – wydukałem z wyczuwalną w głosie nutką podziwu względem Kota.


Yael?

* ”Czego tu szukasz, bestio?” z języka greckiego, którego użyłam w opowiadaniu jako odpowiednika kociego języka. Załóżmy też, że ten Kitsune płynnie posługuje się kocim ;p
*² „Człowiek. Ukrywasz człowieka.” z greckiego.
*³ „Nie szukam problemu. Odejdź.” z greckiego.
*⁴ „Odejdź.” z greckiego.

1093 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz