Gdzieś tam z tyłu głowy tkwiło przeczucie, że tym razem to chodzenie na skróty nie skończy się dla mnie dobrze. Rzecz jasna, zignorowałem je i postanowiłem skrócić sobie drogę, skręcając w jedną z nieprzyjemnie wyglądając uliczek, bez absolutnie żadnej broni, jak i pieniędzy. Chciałem przejść tamtędy szybko, nie zwracając na siebie uwagi. Byłem spóźniony, moim celem było jak najszybsze znalezienie się na miejscu.
Nie udało mi się. Drogę zagrodziła mi trójka mężczyzn. Z bronią czy bez, moje szanse były nikłe, a mimo tego nie chciałem się poddawać. Z uniesioną głową patrzyłem w oczy jednego z „oprawców”, będąc gotowym zadać ten pierwszy cios, kiedy tylko sytuacja stanie się napięta. Słowne wyzwiska i przepychanki tylko potęgowały moją wściekłość, ale nie na tyle, by któremuś z nich przywalić. Zaświtała mi myśl, że jeżeli nie będę przesadnie reagował, szybko się znudzą i dadzą mi spokój.
– Ładnie to tak męczyć tego słabego niedorajdę?
Tym zapytaniem ktoś przerwał tę uroczą konfrontację, chociaż mógł sobie darować nazywaniem mnie „słabym niedorajdą”. I jakież było moje zdziwienie, kiedy każdy z tej bandy, jak jeden mąż, wycofali się. Uniosłem zaskoczony brwi, patrząc to na osiłków, i to na osobę, która właśnie przybyła.
Młody, wyższy ode mnie, ale za to niższy od tamtych mężczyzn, chłopak. Jedyne, co go wyróżniał, to strój, który był w stanie idealnym; może był perfekcjonistą. Nie było w nim nic, co by mnie przerażało, więc nie rozumiałem, skąd ten nagły strachu u tamtych. Nie podobała mi się jednak jego postawa; wydawał się zbyt pewny siebie.
Ucięli sobie krótką pogawędkę – o ile tę wymianę zdań można było tak nazwać. Wystarczyło, że chłopak rzucił jedno zdanie, a tamtych już nie było. Bez przemocy i chociażby kiwnięcia palcem. To było lekko niepokojące.
– Nie płacz dziecko, nie zrobią ci krzywdy – głos nieznajomego mi młodzieńca wyrwał mnie z transu.
– Ja... Ja nie płacze – wydusiłem, będąc zdezorientowany całą tą sytuacją. Co się tak właściwie przed chwilą stało...? Mimo przewagi liczebnej uciekli przed tym jednym drobnym chłopakiem. Idioci. A może to ja jestem idiotą, bo wciąż tu stoję, a nie korzystam z okazji. Czyżby z deszczu pod rynnę?
Spiąłem się, gdy chłopak złapał mnie za koszulkę i przyciągnął do siebie; jego uchwyt był silny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie wydawał się na specjalnie silnego. Spojrzałem niepewnie w oczy mężczyzny, nie dał mi w sumie wielkiego wyboru, i poczułem się jeszcze mniej pewnie. Mógł mnie uważać za odważnego lub bardzo głupiego, ale on dla mnie wyglądał na obłąkanego.
– Czego ty chcesz? – powiedziałem w końcu, mając powoli dosyć zachowania chłopaka. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że stoi przede mną ktoś niebezpieczny, ale nie oznaczało to, że może sobie na wszystko pozwalać.
– To nie miejsce dla takich słodkich chłopczyków to miejsce spotkań gangów nie powinno cię tu być.
Odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że zaliczyłem bliskie spotkanie z ziemię. Odruchowo wyciągnąłem rękę do tyłu, by nie uderzyć głową o twardy grunt. Poczułem ból w tej kończynie, zacisnąłem zęby nie tylko z tego powodu, by nie wydać żadnego dźwięku świadczącym o bólu, ale i też z wściekłości.
Czułem, jak krew buzuje mi w żyłach. Spojrzałem na niego spode łba i wtedy dostrzegłem jego wzrok – patrzył na mnie w taki sposób, jakbym nie był człowiekiem, a co najmniej karaluchem. To tylko sprawiło, że byłem jeszcze bardziej wściekły. Za kogo on się uważał, żeby mnie tak traktował? Nie pozwolę, by ktoś mnie poniżał, nigdy więcej. Jedyne, co chciałem wtedy zrobić, to przywalić mu w tę idealną buźkę i zedrzeć ten chytry uśmieszek z jego twarzy.
I nim zdążyłem zapanować nad swoimi emocjami, moje ciało zareagowało szybciej; już po kilku sekundach stałem na nogach, a moja pięść zamiast znaleźć się na twarzy tego chłopaka, została gładko zatrzymana. Czując silny ucisk na nadgarstku, rozjuszyłem się jeszcze bardziej.
– A jednak głupi... – wymruczał, przechylając lekko głowę i przyglądając mi się spod przymrużonych powiek.
Druga ręka była wolna, co błyskawicznie wykorzystałem.
Tego ruchu chłopak chyba się nie spodziewał, ja w sumie też nie. Ale nie ukrywam, że z niemałą satysfakcją przyglądałem się, jak chłopak puszcza mój nadgarstek i się cofa. Mimo rozwalonej wargi, na jego twarzy nie było widać bólu, a zdezorientowanie. Przyłożył dłoń do rany, a potem ze zdumieniem przyglądał się krwi widniejącej na opuszkach jego palców.
– Jestem pod wrażeniem twojej głupoty – powiedział cicho, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. Był wściekły, wyczuwałem to, a jednak jego głos był wręcz nienaturalnie spokojny. Rozmasowałem pięść żałując, że nie trafiłem w nos. Należało mu się.
– Nie jestem słaby – warknąłem, oczekując na kontratak. To było niemalże pewne, że mi się odpłaci, może i nawet z nawiązką, ale nie będę żałował.
Cios nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, poczułem pod plecami zimną powierzchnię kamiennej ściany. Chłopakowi wystarczyła sekunda, by zacisnąć palce, tym razem na moim gardle i przyprzeć mnie do muru. Walcząc o oddech, wbiłem paznokcie w jego dłoń, chciałem w jakikolwiek sposób zmusić go do poluzowania uścisku. Na nieszczęście dla mnie, z marnym skutkiem.
<Kousuke? :3>
Liczba słów: 815
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz