piątek, 24 maja 2019

Od Yael'a Cd. Samuel

Stałem nieruchomo pośrodku polany, z ręką zaciśniętą na niewielkim skrawku pergaminu. Las śpiewał. Delikatny wschodni wiatr igrał wśród wysokich drzew, co chwilę zaplątując się między gałęziami. Przez gęste listowie przebijały jedynie wąskie smugi światła, które przesuwając się zgodnie z podmuchami po polanie, przyciągały wzrok. Gdzieniegdzie świergotały ptaki, przemykając między pniami wysokich potężnych sosen, by zaraz później przysiąść na chwilkę. Po upływie sekundy zrywał się ponownie do lotu, machając jak opętane skrzydłami. Wiosna. Tak zdecydowanie nadchodziła wiosna. Świadczyły o tym choćby nieśmiałe pąki kwiatów i młode liście. W nasłonecznionych miejscach można było dostrzec kępki pierwszych kwiatów, a trawa na której jeszcze przed chwilą siedziałem, pachniała świeżością. Stałem dalej nieruchomo, próbując ogarnąć co przed chwilą zaszło. 
Po pierwsze dałem się pogłaskać. POGŁASKAĆ! JA! przecież to praktycznie niemożliwe! Czemu nie skoczyłem na niego i nie odgryzłam tej jego zdecydowanie zbyt bezczelnej ręki?! Po drugie… Chyba czas zmienić ponownie miejsce zamieszkania. Znów ktoś odkrył moją prawdziwą naturę. Co prawda nie widział jeszcze mojej drugiej powłoki, ale wątpię aby miał jakikolwiek problem z rozpoznaniem mojej osoby gdzieś na ulicy. Kotołaki mają to do siebie, że są trochę większe od zwyczajnych kotów. Do tego ta moja przeklęta biała sierść i charakterystyczne czerwone oczy. Już nie raz miałem przez nie problemy ale no ludzie! Ile można?!
W końcu zdołałem otrząsnąć się z dziwnego otępienia jakie mnie dosięgło. Prychnęłam pod nosem, położyłem uszy po sobie i machnąłem gniewnie ogonem. Znowu będę miał pełne łapy roboty. A miałem sobie spokojnie poleniuchować. Ale nie! Wbija taki typek do Lasu Wygnańców, ja bronię jego szanowne cztery litery a ten w nagrodę mnie głaszcze, tym samym upewniając się co do mojego nie-w-pełni-ludzkiego pochodzenia. Po prostu lepiej być już nie mogło! 
Wcisnąłem wymiętą kartkę z adresem nieznajomego, do kieszeni spodni i sycząc ruszyłem w głąb Lasu. On nazywał mnie Kotem! Ja wiem, że jestem podobny ale nie miał żadnego cholernego prawa! Mógł chociaż zapytać o imię swojego wybawcy! Inną drogą ciekawiło mnie kim jest tajemniczy człowiek, którego obroniłem przed rozwścieczonym, żądnym, krwi boskim lisem Kitsune. Nie było to nawet takie głupie. Wyśledzić gościa i zmusić do większej ilości pieszczot. Tak… To brzmi jak plan!
“Co ty w ogóle gadasz! Czy ty masz gorączkę?! Więcej drapania?! O nie! Nigdy więcej się na to nie zgodzę! Odetnę mu te jego śliczne, miękkie, delikatne, idealne….W każdym razie dłonie!” 
Myśli właśnie takiego pokroju zadręczały moją biedną głowę. Nie ważne jak bardzo bym, sobie zaprzeczał potrzebowałem więcej podobnych pieszczot. Tak dawno nikt mnie nie drapał za uchem. Nie głaskał po głowie! Jestem na wpół kotem! To są moje naturalne potrzeby, których aktualnie nie ma kto zaspokajać! Pamiętam jak byłem jeszcze małym kociakiem. I takie rzeczy robiła moja mama. Była śliczną perłowo-białą kotką z piaskowymi pręgami na grzbiecie. Zawsze bardzo o nas wszystkich dbała. Nigdy nie zapomnę tego jak codziennie zmuszała nas do co wieczornego dzielenia języków. Było to tak potwornie nudne! Dorosłe koty wymieniały się plotkami i czyściły sobie nawzajem futro a my młodzi musieliśmy siedzieć i słuchać, który to pociotek ostatnio stracił fragment ziemi. Nuuuda. Kogo to interesuje?! Odkąd pamiętam zawsze ciągnęło mnie do niebezpiecznych zabaw. Uwielbiałem, gdy adrenalina krążyła w moich żyłach. To uczucie jakbym, co najmniej latał parę metrów nad ziemią. Dlatego jak przyszło mi wybrać zawód, startowałem na skrytobójcę. Czemu nim nie jestem? Oblałem. Tak potwornie nie chciało mi się przyjść na Egzaminy Wstępne! Takim oto sposobem trafiłem do Szpiegów. Robota nadal ciekawe, ale nie mogę mścić się na tych ludziach. 
“Trzeba był bardziej spiąć ogon leniuchu!” Ach! Jakżeby inaczej moja ukochana podświadomość kpi sobie ze mnie! 
- Zamknij się! - krzyknąłem głośno, by po chwili kląc jak szewc oddalić w sobie tylko znanym kierunku.

***

Tak jak sobie to wcześniej obmyśliłem miałem zamiar śledzić brązowowłosego nieznajomego. Musiałem jednak odczekać parę dni w Lesie i w pełni zregenerować wszystkie siły. Coś czuje, że szef będzie niezbyt zadowolony z mojego nie planowanego urlopu. Cóż. Bywa.
Z kieszeni wyciągnąłem złożony na cztery skrawek pergaminu, na którym pochyłym pismem widniał wyraźny adres poszukiwanego przeze mnie człowieka. Z tego co zdążyłem się na razie zorientować była to dość mała wieś położona tuż przy Lesie. Tak, że nie miałem problemu ze znalezieniem dokładnego adresu. W chwili gdy stanąłem przed całkiem sporym domem umiejscowionym bliżej obrzeży wsi, przed dom wyszła niezbyt młoda kobieta, strasznie podobna do mojego celu. Krewna. Matka? Może ciotka. Rzuciła na mnie oka, ale nie wyczuwając zagrożenia, przeszła na tył budynku. Jak zwykle ludzie nie zwracają na mnie większej uwagi. Idioci. Nie myśląc dłużej, wszedłem do szopy stojącej na podwórzu wyżej wymienionego domu i użyłem Morfi. Poczułem dobrze znane mrowienie w dłoniach, a zaraz potem stałem jako pełnoprawny, choć nieco przerośnięty biały kocur. Wyszedłem powoli z drewnianej chaty i rozglądając się, ostrożnie przemknąłem w poprzek podwórka. Właśnie wskoczyłem na ganek gdy drzwi ponownie stanęły otworem. Z wnętrza domu wyszedł sprężystym krokiem brązowowłosy. W pierwszym odruchu, chciałem jakoś ukryć się przed potencjalnym spojrzeniem chłopaka, jednak postanowiłem rozegrać to w inny sposób. Usiadłem na poręczy balustrady, ogonem owijając łapki i mrużąc oczy począłem wpatrywać się w nieznajomego.

< Samuel? >

Liczba słów: 830

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz