piątek, 12 lipca 2019

Od Mordimera CD. Samuela

Uważnie przyjrzałem się mężczyznom. Byli niżsi ode mnie, ale nadrabiali to masą. No i bronią, w postaci łomu. Wiedziałem, że reszta także miała czym walczyć, w końcu zabiłem im dwóch… jednego człowieka. Skoro któryś mnie opisał, to znaczy, że któryś musiał przeżyć. Czy to ten, który uderzył w ścianę i stracił puls? Czy może ten drugi, któremu poderżnąłem gardło i powoli się wykrwawiał? Podejrzewałem, że był to ten pierwszy, albo mieli trzeciego kolegę, który to wszystko oglądał. Jednak to nie miało znaczenia, w chwili obecnej ja i Samuel byliśmy zagrożeni. Ludzie, którzy mają swoje interesy, z łatwością kasują tych, którzy stoją im na drodze, a na nasze nieszczęście, to my teraz staliśmy się dla nich przeszkodą; przynajmniej w ich oczach. Według mnie mogli sobie darować, zabiłem ich, bo chcieli mnie obrabować czy coś podobnego. Dlaczego większość ludzi kieruję się zemstą?
Słysząc ich słowa, nabrałem dobrego humoru. Kiedy stanęli nam na drodze, najpierw pomyślałem o tym, że zielarz mnie zdradził. Zabrał w ustronne miejsce, wynajął, albo po prostu wygadał się trzem zbirom, którzy nienawidząc odmieńców, postanowili mnie zabić i teraz zaraz pochwalą chłopaka, który szybko umknie z miejsca zdarzenia. Kiedy jednak tak się nie stało, a wszystko toczyło się przeciw nam, zmieniłem zdanie. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ponieważ teraz miałem lepszy powód, do zaufania człowiekowi. Ponad to humor ten polepszyły mi ich słowa. Nazywanie takiego giganta jak ja chucherkiem, Samuela, który widać, że jest mężczyzną, panienką, a naszą wysoką dwójkę dziećmi, wyglądała z mojej perspektywy bardzo komicznie. Nie potrafiłem się opanować, kiedy nagle wybuchnąłem śmiechem. Nie był to głośno, histeryczny czy płaczliwy dźwięk, tylko zwyczajny śmieszek, wywołany dobrym i śmiesznym żarcikiem. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni, a ja nie potrafiłem zdjąć z twarzy tego uśmiechu. W końcu gdy się uspokoiłem, zwróciłem się grzecznie do trzech patologów.
- Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo polepszyliście mi humor – stwierdziłem. Bawiło mnie wszystko, panienka, dzieci, chucherko, chłopczyku, przeszkadzanie w interesach… a to tylko dlatego, że się pomyliłem co do zielarza i chociaż mogłoby się wydawać, że powinienem poczuć się z tym źle, tak naprawdę cieszyłem się z tego.
- Psychopata – warknął ten łysy, który wyciągnął zza pleców miecz. Była to długa katana, ręcznie zdobiona, przez niezłego kowala. Nawet z takiej odległości wiedziałem, że jest bardzo ostra. Nie czekając już ani chwili dłużej, wyciągnąłem ze swojej torby nóż, który po paru chwilach, wylądował pod jego barkiem. Broń wbiła się w miękkie miejsce, tym samym zmuszając wroga do puszczenia miecza.
- Pamiętajcie. Mądrzy psychopaci są najniebezpieczniejsi – pouczyłem ich z szerokim uśmiechem, który w końcu zszedł z mojej twarzy. Zostawiając za sobą Samuela, podszedłem do mężczyzn, którzy najwidoczniej nie mieli zamiaru się poddać.
- Mamy przewagę, nie masz szans – wzruszyłem ramionami.
- Jestem nauczycielem, nie używam przemocy – powiedziałem poważnie. Ten, który trzymał łom, ruszył na mnie. Zamachnął się, ale zrobiłem unik. Złapałem jego pręt, wyciągnąłem go z jego dłoni i uderzyłem w brzuch. Gdy ten się zgiął, zaatakował mnie trzeci. Tutaj akurat nie zdążyłem uskoczyć, uderzył mnie w klatkę piersiową (gdyby był wyższy, uderzyłby w twarz), przez co na chwilę straciłem powietrze. Mimo to nie dałem się zwieźć, złapałem mężczyznę za szyje, gdy chciał mi wbić nóż w głowę i uniosłem do góry. Dusił się i wił, próbował dotknąć nogami podłogi, ale nie mógł. Po chwili do moich uszu dobiegł głos towarzysza, wymawiającego moje imię. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak łysy mężczyzna, moim nożem, grozi Samuelowi. Stał za nim i przyłożył do jego szyi broń, uśmiechając się przy tym zwycięsko. Szybko puściłem jego kolegę, który łapczywie nabrał powietrza.
- Brać go – powiedział mężczyzna z raną w barku. Po chwili dostałem czymś twardym w głowę, ale za lekko, by paść nieprzytomnym. Gdy leżałem na ziemi, czyjeś dłonie wygięły moje ręce w tył, poczułem nieprzyjemny ból w ramionach, przechyliłem głowę w bok. Dwóch mężczyzn z dziwnym grymasem na twarzy uśmiechało się do mnie. Zmarszczyłem brwi, kiedy podszedł ten trzeci, z zielarzem przy sobie. Odwrócił go w swoją stronę, po czym uderzył w twarz. Chłopak padł na ziemię, nie ruszał się. Teraz nie musiałem się niczym martwić.
Wykorzystałem ogon, owinąłem go wokół szyi tego, który schylał się najniżej. Przyjaciele przez jakiś czas nie wiedzieli co się dzieje z ich kolegą, a kiedy ujrzeli ogon, było już za późno. Uwolniłem się, dzięki czemu przejechałem pazurami po twarzy najbliższego mnie wroga.
- Ty nie jesteś człowiekiem… - wyszeptał łysy, z wyraźnym strachem w głosie. Wzruszyłem ramionami, wiedziałem, że wszystkie atrybuty były widoczne, ponieważ ich użyłem.
Uniknąłem dwóch ciosów, po czym sam zadałem jeden, prosto w twarz.
- Mordimer! - usłyszałem z tyłu. Gdy się odwróciłem, mężczyzna wymierzał we mnie kataną. Nim jednak się zamachnął, Samuel, stojący za nim, uderzył go łomem w głowę. Padł na ziemię, a ja uśmiechnąłem się do chłopaka, który przyglądał się mojej prawdziwej formie. Wtedy za jego plecami pojawił się ostatni mężczyzna, który jeszcze żył. Chciał wbić nóż w plecy towarzysza, dlatego szybko złapałem chłopaka i przysunąłem go do siebie, jednocześnie łapiąc napastnika za rękę.
- Zostaw moją panienkę – mruknąłem groźnie, po czym puszczając Samuela, przejechałem pazurami po szyi wroga. Natychmiast zaczął się wykrwawiać. Chwilę stałem bez ruchu dysząc, nigdy nie lubiłem używać przemocy, szybko się też męczyłem, w końcu byłem nauczycielem, nie wojownikiem czy strażnikiem.
Kiedy wiedziałem już, że jeden się wykrwawia, drugi został uduszony, a trzeci miał rozwaloną czaszkę od łomu, odwróciłem się do chłopaka. Był roztrzęsiony, jego oczy błąkały się po każdym ciele, aż w końcu skończył na mnie. Sam nie wiem, czy patrzył na mnie ze strachem, z obrzydzeniem czy może z zaskoczeniem. Mimo to lekko się do niego uśmiechnąłem i odezwałem.
- Zniknęło wszystko? - miałem na myśli nadnaturalne zjawiska w moim ciele. Chłopak powoli skinął głową, na co odetchnąłem. Rozejrzałem się, po czym podszedłem do pierwszego mężczyzny. Złapałem go za nogę i pociągnąłem do lasu. Z pozostałymi zrobiłem to samo, nie ukryłem ciał, położyłem je w lesie, tylko dlatego, by nie straszyć przejezdnych trupami na środku drogi. Podszedłem do chłopaka, który ciągle milczał. Zauważyłem, że miał rozciętą krew, ale kiedy do niego podszedłem, drgnął i się odsunął. Rozumiałem go, dlatego nie chciałem walczyć. - Wiesz czemu się śmiałem? - zapytałem, a on pokręcił głową. Nagle ogarnęło mnie tak wielkie zmęczenie, ze pozwoliłem sobie usiąść na ziemi. - Bo myślałem, że to ty ich na mnie ściągnąłeś – wytłumaczyłem. Zobaczyłem na jego twarzy zdziwienie, oraz lekkie zdenerwowanie, ale po chwili usiadł obok mnie.
- I to było takie zabawne? - skinąłem głową.
- Chyba strasznie się ucieszyłem, że mnie nie zdradziłeś. Można powiedzieć, że śmiałem się z własnej głupoty – wyjaśniłem dokładniej. Pokiwał głową, po czym leciutko się uśmiechnął. - Po za tym nazwali ciebie panienką – dodałem po chwili i spojrzałem na niego. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, musiało mu się to bardzo nie podobać, ale mimo wszystko, dla mnie to było zabawne.

<Samuel?>

Liczba słów: 1101

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz