środa, 3 lipca 2019

Od Sarethe CD Johena

Siedziałam obok niego na pniu niczym starzy kumple. Zdecydowanie brakowało jeszcze ogniska i półmroku, który dodałby uroku tej chwili i prawdziwej historii miłosnej. Historia nieszczęśliwa i pokazująca kolejny argument dla którego zakochanie się to bujda. Miłość zmienia ludzi, a śmierć tej miłości (lub też jej odebranie, jak kto woli) potrafi zamknąć czyjeś serce na dobry długi czas. Historia ta choć krótka i bez zbędnych szczegółów co było cechą charakterystyczną dla Johena, doprawdy mnie dotknęła. Kiedy skończył i zamilknął chwilę zastanawiałam się co odpowiedzieć kiwając głową chłonąc jego słowa. Poczułam się dziwnie kiedy dotarło do mnie, że mam zaszczyt znać tę historię. Mój wzrok spoczął na szczeniaka. Pokręciłam głową.
-To nie ty mój Panie skazałeś ją na śmierć. Kto wie, może i tak by ją to dopadło. Egzekucja - odparłam mówiąc całkowitą prawdę. -Nie możesz się za to obwiniać, nie jesteśmy w stanie zapanować nad czyimś życiem w 100%.
-Nie rozumiesz - kręci głową wpatrzony przed siebie. - Gdybym się w niej nie zakochał, gdybym nie dał się jej poznać...-przymrużył oczy. Bolesny temat.
-Miłość jest ślepa i dopada nas w najmniej odpowiednim momencie. Powinieneś się cieszyć, że chociaż zaznałeś prawdziwej miłości. Jak mniemam na dworze królewskim ciężko o taką, Panie - kładę rękę na jego ramieniu w opiekuńczym geście. Spoglądamy w sobie w oczy, niemalże czuję jej obecność tutaj. - Merid jest tutaj z nami, z tobą. Może nie zdajesz sobie sprawy Panie ale z pewnością nad tobą czuwa, jako duch. Nawet istoty magiczne, jak bogowie mają dusze, które pozostają po śmierci. Nieśmiertelne jak ludzkie, takie samo w swojej bezsilności - próbuję się uśmiechnąć. - I na pewno jest z paniczem Victorem. Żadna matka nie zostawiłaby swojego syna. Trzeba uwierzyć w jej obecność.
-Wierzę w duchy, wbrew wszystkiemu i ogólnej etyce panującej na dworze królewskim - wzruszył ramionami. - Może czasami czuję jej obecność ale to nie to samo.
-Chciałbyś Panie, kiedyś móc jeszcze raz się z nią spotkać, albo chociaż porozmawiać ? - pytam choć doskonale zdaję sobie jaka padnie odpowiedź.
-Kto by nie chciał porozmawiać z kimś, kogo się kochało - prycha. - Mam nadzieję, że nie będziesz musiała przechodzić przez to co ja - stwierdza łagodnie na co ja kiwam głową.
-Powiedzmy, że tak już nie mam -mamroczę pod nosem.
Kiedy zapada cisza, Johen nie pyta o nic więcej. Pospiesznie wstałam i podeszłam do leżącej wilczycy. Przyklękłam sprawdzając czy aby na pewno zdechła i faktycznie. Sztywna i zmarznięta. Podnoszę się i patrzę na mojego księcia. Kłaniam się delikatnie.
-Panie, wydaje mi się, że musimy wracać, a szczenię spokojnie możemy zabrać do zamku - czekam aż mężczyzna wstanie i ze szczeniakiem na rękach zaczął prowadzić nas ku koniom, które zostawiliśmy wcześniej.
Z jakiegoś powodu wiem, że mogłabym powiedzieć Johenowi o mojej przypadłości. Przypadłości rasowej, byciu kolejną starożytną w jego życiu. Boję się jednak jego reakcji. Stracił już swoją ukochaną, bo byli ze sobą zbyt blisko i on o tym wiedział. Nie chcę by w razie mojego niepowodzenia obwiniał siebie za to. To ostatnia rzecz o której marzę. Wystarczająco wycierpiał, a słyszałam wiele o miłościach, a ta zraniona jest najbardziej niebezpieczna. Jedno dobre, że ja się jeszcze nie zakochałam. Nie chcę i chwilowo nie zamierzam. Przynajmniej tak sądzę. Docieramy do naszych koni. Proszę Johena o to, żeby dał mi szczeniaka na czas powrotu do zamku, jednakże uparł się by sam go niósł. Poza tym jak zauważył, zwierzę smacznie spało wtulone w jego zgięcie w łokciu. Osiodłaliśmy wierzchowce i wróciliśmy do zamku. Przed wjazdem na jego teren Johen nieznacznie się wyrównał ze mną.
-Pamiętaj, że to co ci powiedziałem, ma pozostać między nami.
-Oczywiście Panie - odrzekam tak jakby to było oczywiste. Ja nie proszę o milczenie w kwestii tego, co ja powiedziałam. To nie ma znaczenia. 

Johen?

Liczba słów: 601

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz