wtorek, 2 lipca 2019

Od Mordimera CD Samuela

Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy Samuel zmienił zdanie. Mogłem spokojnie mu się odwdzięczyć i nie bać się, że nie wiadomo kiedy wróci do mnie i poprosi o spłacenie długu - nawet jeśli życie nie kosztuje dwa kufle piwa.
- Nie ma problemu - odpowiedziałem spokojnie, delikatnie się uśmiechając, co odwzajemnił.
Do miasta nie została daleko droga. Szliśmy ścieżką na której się spotkaliśmy i na której to wszystko się rozpoczęło. Milczeliśmy, ale to nie była niezręczna cisza, tylko ta zwyczajna, w której wiemy, że chwilowo nie mamy nic do powiedzenia i cieszyliśmy się chwilą spokoju, która po tym wszystkim była błogosławieństwem. I nagle zdałem sobie sprawę, że jestem bardzo ciekaw jednej rzeczy, której lepiej było się dowiedzieć w tym miejscu, niż w karczmie, gdzie każdy może cię usłyszeć.
- Tak właściwie, to jak zareagował strażnik, gdy na niego skoczyłeś? - zapytałem, zerkając na towarzysza. Na jego twarzy nagle pojawiło się rozbawienie.
- Najpierw nie wiedział co się dzieje – zaczął opowiadań. - A potem zrobił się cały czerwony, myślałem, że zaraz mi wbije miecz w brzuch, jeśli się podniesiemy – zaśmiał się, zawtórowałem mu, wyobrażając sobie złość gwardzisty. - A kiedy mu pokazałem woreczek, zapomniał o moim istnieniu – dodał bardziej ponuro, rozumiałem go. Mężczyzna nie miał za grosz kultury i szacunku, mógł chociaż rzucić szybkie „dziękuje”, w stronę zielarza, ale ten musiał się uznać za boga, skoro odnalazł królewski przedmiot. Byłem ciekaw, co się teraz dzieje w zamku. Uczta, z okazji odnalezienie pierścienia i przedstawienia na nim publicznie bohatera, który ów przedmiot odnalazł? A na drugi dzień powieszenie złodziejki?
- Ja narobiłem trochę hałasu, bo wszedłem w mrowisko – pokazałem rękę i dopiero wtedy zobaczyłem mocne, czerwone ślady od ugryzień. Nie czułem w tej chwili ani bólu, ani pieczenia, ale gdy dotknąłem jednego z tych miejsc, poczułem, jakby ukuła mnie igła.
- Nie wygląda to dobrze – może i miał racje, ręka miała ślady od palców po łokieć i trochę wyżej. - Jak zajdę do domu, przyniosę ci maść i na drugi dzień wszystko zniknie – pokiwałem głową i zaciągnąłem rękaw na dłoń, co było złym pomysłem.
- Najważniejsze, że nie jesteśmy podejrzanymi – „i najważniejsze, że nikt mnie nie widział” dodałem w myślach, patrząc przed siebie.
- Jak myślisz, co się stanie ze złodziejką?
- Normalnie powinna siedzieć w lochu, ale wystarczy zły humor królowej i może pójść na stryczek – powiedziałem zgodnie z prawdą. Może nie znałem do końca wszystkich kar na pamięć, ale niektóre wyjątkowo utknęły mi w pamięci.
Samuel pokiwał głową i wtedy weszliśmy do miasta. Różnica, między lasem, a cywilizacją była spora; hałas, smród, masa ludzi i jeszcze raz, smród. Nigdy nie zapomnę podróży do pomniejszej wioski, oddalonej od tej dwa dni drogi, w której mieszkańcy pozbawieni kanałów, wszystko wylewali na chodniki, razem ze szczynami i odchodami. To był smród, który pojawia się w koszmarach, kiedy stajesz się nikim i wiesz, że twoje dni są policzone. 
Razem z nadejściem nocy, ulice stały się bardziej puste, ale tak naprawdę wszyscy dopiero kierowali się do domu, pusto będzie za dwie godziny, kiedy wszyscy pochowają się w czterech ścianach lub karczmach i zostaną tylko strażnicy, w rzeczywistości na wpół napici. Droga do domu Samuela nie była długa, tym bardziej, że znał jakieś dziwne skróty o których mi na myśl nie przyszło, że istnieją. 
- Wejdziesz? - zaproponował, ale pokręciłem głową, kiedy znaliśmy przed jego lokum. - Posmarujesz sobie rękę – wskazał na prawą kończynę. Przez chwilę milczałem, aż się zgodziłem. Ruszyłem za nim do drzwi, za którymi poznałem jego matkę. Bardzo miła, starsza kobieta, która przywitała mnie uśmiechem i szybko wskazała miejsce maści. Kiedy Samuel załatwiał swoje rzeczy, ja dokładnie posmarowałem rękę, udając, że niczego nie czuje, chociaż w rzeczywistości przy każdym, najmniejszym dotknięciu, czułem malutkie igiełki wbijające mi się w skórę. Wredne mrówki, przecież nie specjalne wszedłem w ich dom.
Pożegnawszy się z uprzejmą kobietą, wyszliśmy z Samuelem do najbliższej karczmy. Cechowała się najlepszym piwem, gdyż gospodarz, chyba jako jedyny, nie dodałam do wina wiadra wody – jednak to nie oznaczało, że wcale jej tam nie było. Niestety to samo tyczyło się wszelkich innych trunków, w tym piwa. Zajęliśmy wolne miejsce przy ścianie, z dala od pomieszczenia, w którym odbywały się bójki i hazard. Kiedyś usiadłem blisko takiego miejsca i po paru minutach, łysy koleś z jednym zębem wylądował na moim stole i jednocześnie na kaszy, której nawet nie posmakowałem. 
- Co podać? - podeszła do nas córka gospodarza, ładna i zgrabna dziewczyna o brązowych włosach i zimnym spojrzeniu. Była ubrana w szarą sukienkę bez dekoltu.
- Dwa kufle piwa i coś na ząb – pokiwała głową i odeszła. 

<Samuel?>

Liczba słów: 730

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz