środa, 24 lipca 2019

Od Samuela CD Lucid'a

                Gdy chłopak zabrał grubą, obficie zdobioną księgę z moich rąk, przypieczętowując ten gest kilkoma słowami wypowiedzianymi w nieznanym mi języku, na środku pokoju zaczął formować się krąg. W miejscu, gdzie kilka minut wcześniej rozsypana została sól, na naszych oczach zaczęła powstawać gęsta chmura duszącego, szarego dymu. Ten powoli rozpływał się po pomieszczeniu, nieprzyjemnie drażniąc niemalże wszystkie zmysły. Jego barwa nieśpiesznie jaśniała, przechodząc z granatu w beż, by następnie, niespodziewanie, gwałtownie upodobnić się do koloru ludzkiej skóry. Wzdłuż śladu rozsypanego na ziemi prochu powoli formowało się natomiast coś na kształt bariery oddzielającej tumany dymu od nas. Była nią jasna, bladobłękitna poświata powoli wznosząca się ku górze. Jej delikatne, poszarpane końce, łącząc się na końcach, tworzyły nad środkiem pokoju coś na rodzaj ochronnej bańki. Gdy Lucid wypowiedział ostatnie słowo, mocno akcentując każdą z sylab, wszystko zniknęło. Jak za strzałem bicza, błękitna osłona, gęsty dym oraz niosące się za nim duszące uczucie niepokoju, pieczenie w oczach, dudnienie w uszach czy nieprzyjemne mrowienie rozchodzące się po ciele – wszystko uleciało. Zamiast tego, na środku pokoju ujrzałem doskonale znaną mi osobę. Wyglądała dokładnie tak samo, jak przy naszym ostatnim spokoju. Krępa sylwetka, oliwkowa skóra, krótko ścięte, czarne włosy oraz kwadratowa twarz, na której mieściły się szeroko uśmiechnięte usta, zakręcony ku górze nos oraz para owalnych, szarych oczu, wokół których piętrzyły się dobrze mi znane kurze łapki. Odziana w wojskowe, skórzane buty, szerokie bojówki, które sam teraz miałem w zwyczaju nosić, nieco umorusaną, lnianą koszulę oraz zamszową kurtkę z przyczepionym na przodzie,  wygrawerowanym na metalowej plakietce znakiem swojego oddziału. To właśnie w tym został pochowany.  Ujmując krótko – przede mną stał mój zmarły przed kilkunastoma laty ojciec. 
     - Macie czas do wschodu słońca. Potem jego dusza uda się w spoczynek – powiedział sucho Lucid, mimochodem gładząc delikatnie okładkę trzymanej przy piersi księgi. – Mam na myśli, że pójdzie do nieba, czy jak wy to tam nazywacie. Uważajcie, a resztę powie wam duch – po tych słowach nieśpiesznie opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. 
Gdy usłyszałem zgrzyt zamykanego zamka, przeniosłem swój wzrok z pół-materialnej postaci ojca na stojącą obok matkę. Była blada, wyraz jej twarzy wskazywał na niemały szok. Stała nieporadnie na trzęsących się nogach, nerwowo skubiąc rąbek flanelowej tuniki. W jej oczach zbierały się łzy. 
     - Theo! – wydusiła w końcu, zanosząc się płaczem. Drobne krople powoli zaczęły spływać po jej policzkach, ostatecznie zamieniając się w prawdziwe kaskady. Wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka, pragnąca jedynie odrobiny uwagi. Ruszyła w jego stronę, koślawo przebierając nogami. Skrzywiłem się, zakładając, że postać ojca nie będzie na tyle fizyczna, żeby ktokolwiek mógł go dotknąć. W myślach już widziałem, jak rozczarowana matuchna przelatuje na drugą stronę, następnie zapadając się w szlochu.  Na szczęście, gdy do niego dotarła, mężczyzna bez chwili namysłu wziął ją w ramiona. Zamykając kobietę w twardym uścisku, nieznacznie uniósł jej drobne ciało do góry, okręcając się wokół własnej osi kilka razy. Ich wspólne śmiechy splątały się w jeden. 
Ja natomiast stałem jak kołek, przyglądając się ich szczęściu. Czułem się dziwnie oderwany od tego obrazka. Niczym przypadkowy przechodzień, bezczelnie gapiący się na stęsknioną siebie parę. Zamiast rzucać się do uścisków, płakać czy radować na myśl o powrocie ukochanego ojca, zadręczałem się myślami, że przy wschodzie słońca będę musiał pożegnać się z nim po raz drugi. 
     - Naprawdę bardzo, bardzo was kocham – wzdrygnąłem się, gdy do moich uszu doleciał ciepły, naznaczony północnym akcentem głos ducha Theodora. Gdy ponownie przerzuciłem wzrok na rodziców, ci spoglądali na mnie. Poczułem uścisk wzruszenia na sercu. Mina ojca wyrażała nic innego, jak szczęście. Zapłakana twarz matki okazywała za to niezmąconą błogość oraz nieocenioną ulgę. Widać było, że w ramionach męża czuła się bezpiecznie. 
     - My też – odparłem, uśmiechając się delikatnie. Mimo to, mój głos wyraźnie drżał. – Obydwoje bardzo cię kochamy. I bardzo tęsknimy. Naprawdę, niewyobrażalnie mocno. Nie wiem jak matka, ale ja żałuję każdej zmarnowanej chwili… - tu z trudem zdusiłem szloch, nieznacznie zbliżając się do rodziny. – Przepraszam, tato. 
Mężczyzna mocniej ścisnął ramię stojącej obok kobiety, pokrzepiając mnie wzrokiem. Jego uśmiech, jak zawsze, dodał mi otuchy. 
     - Chodź do nas – nakłaniał ciepłym, spokojnym głosem. – Nie mogę wyjść poza okrąg soli. W ten sposób mógłbym zrobić wam krzywdę. Sobie, z resztą, też. 
Nie potrzebowałem większej zachęty. Ostrożnie przekroczyłem krąg, czując, jak przez całe moje ciało przechodzi pasmo bliżej niezidentyfikowanej energii. Momentalnie opadłem z sił. Nie mniej jednak podszedłem do ojca, obejmując go. Stojąca obok matka również otoczyła mnie swoim ramieniem. Staliśmy w takiej pozycji przez kilka dobrych chwil. Na początku poczułem, jak z moich barków spada ciążący od trzynastu lat głaz. Po śmierci ojca nie mogłem nawet porządnie się z nim pożegnać. Zmarł w wojskowym garnizonie, podczas gdy ja z matką, oczywiście, znajdowaliśmy się w mieście. Przyczyną zgonu było zapalenie płuc, tak więc przypadłość w mniejszym bądź większym stopniu zakaźna. Królewscy zdecydowali się pochować jego ciało jak najszybciej, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby. Razem z matką dotarliśmy na miejsce dopiero dzień po pochówku. Jedynym, co byliśmy w stanie uściskać na pożegnanie, był zimny nagrobek z niedbale wybitym po środku nazwiskiem ojca. No właśnie, słowem klucz jest tu wyraz „zimny”. Nagrobek był równie zimny, co Theodor w momencie, gdy nasze ciała się zetknęły. Mimo tego, że byłem szczęśliwy, nie byłem w stanie pozbyć się wiszących z tyłu głowy myśli, ze uczucie to podobne było do ściskania nagrobka w dniu, gdy dowiedzieliśmy się o jego zgonie. 
     - Błagam, opowiedz nam co się z tobą dzieje – poprosiła matka, odrywając się od nas. – Czy jest ci dobrze? 
Ojciec wypuścił mnie z uścisku. Nieco zmarszczył brwi, przygryzając dolną wargę, jak to zawsze miał w zwyczaju. Po chwili usiadł na drewnianej podłodze. 
     - Siadajcie, mamy trochę czasu – powiedział, prawą dłonią klepiąc w miejsce obok siebie. Właśnie tam, moment później, usiadła matka. Ja natomiast zająłem miejsce naprzeciw. 
     - Na starcie chcę zaznaczyć, że nie będę z wami siedzieć do wschodu słońca – powiedział stanowczo. Matuchna, gdy tylko dotarł do niej sens słów męża, próbowała protestować. Ten jednak przerwał jej, nim zdążyła sklecić pierwsze zdanie. – Nie, kochanie. Musisz mieć na uwadze, że nie jestem już człowiekiem. Jedynie wydmuszką. Duchem tego, co działo się w przeszłości. Nie chcę, żebyście musieli zbyt długo patrzeć na mnie, kiedy jestem w tym stanie. Pragnę, abyście zapamiętali mnie jako pełnego życia człowieka, którym byłem – jego słowa brzmiały szczerze. Widać było, że wypowiadanie ich sprawia mu niemy ból, jednak był w stanie zrobić to z myślą o nas. Właśnie za to od zawsze go podziwiałem. – Powiem wam to, co chcę powiedzieć. Nic więcej. Im dłużej będę z wami siedział, tym mniej materialny będę się stawał. Po jakimś czasie nie będziecie mnie w stanie dotknąć, następnie mój głos stanie się dziwny, jakby dobiegający z oddali. W najgorszym wypadku mogę nawet przestać wyglądać jak ja, a zamienić się w swoją czysto duchową formę… a tego chcę uniknąć. Stąd ten pośpiech. 
Matuchna kiwnęła głową na znak zgody. Widząc to, poszedłem w jej ślady. 
     - W takim razie mów. Myślę, że obydwoje z chęcią posłuchamy – powiedziałem ostrożnie, kładąc dłonie na kolanach. Mężczyzna westchnął, ponownie obejmując żonę ramieniem. Widziałem, że wszystko to przychodzi mu z trudem. 
     - Nie zadręczajcie się proszę tym, że nie zdążyliśmy się pożegnać. Wierzcie lub nie, ale gdy siedzieliście nad moim grobem, byłem tam z wami. Co więcej, chyba niespecjalnie zdawałem sobie sprawę z tego, że umarłem, bo pamiętam, że próbowałem was uspokoić pytałem się czemu płaczecie i co się stało… dopiero moje nazwisko na nagrobku uświadomiło mi, że faktycznie pokonało mnie to piekielne choróbsko. Tak więc bez obaw – zdążyliście się ze mną pożegnać, i to bardzo wyraźnie – matka załkała cicho, na co mężczyzna pokrzepiająco ścisnął jej ramię. – Musicie pogodzić się z tym, że odszedłem. Widzicie, duchy zmarłych muszą zostać na ziemi tak długo, jak ich bliscy obchodzą żałobę. Ty, Samuel, byłeś naprawdę dzielny. I uwierz, jestem z ciebie naprawdę dumny. Za to ty, kochanie… od trzynastu lat, nieprzerwanie mnie opłakujesz. Przez to moja dusza nie może zaznać spokoju. 
Widać było, że wiadomość ta wstrząsnęła moją matką. Jej oczy rozszerzyły się w szoku, usta zaczęły łapać powietrze, jednocześnie nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku. Kobieta schowała twarz w dłoniach, ponownie wybuchając płaczem. 
     - A-ale to j-jest zbyt trudne – wydukała, jąkając się. – P-przecież wie-esz, jak b-bardzo cię kocham. Nie p-potrafię od tak o t-tobie za-apomnieć – ton jej głosu łamał mi serce. Zapragnąłem szybko przybliżyć się do niej, aby mogła wypłakać się na moim ramieniu. Wiedziałem jednak, że w tym momencie ową rolę przejąć musiał mój ojciec. 
     - Wiem, kochanie. Ale puszczenie mnie wolno nie oznacza, że masz o mnie całkowicie zapomnieć – odparł, opierając głowę żony o swoją koszulę. Ta wtuliła się w niego, zostawiając na materiale mokre plamy. – Samuel o mnie nie zapomniał – wspomina mnie, oczywiście, ale w zdrowy sposób. Nie zamęcza się moją śmiercią, a jedynie pamięta o tym jaką osobą byłem i co nas łączyło – mówił, zbijając we mnie wzrok dumnych oczu. – Ty za to codziennie zadręczasz się faktem mojej śmierci, właśnie przez to nie mogę odejść w spokoju…
Uspokajanie matuchny zajęło nam prawię godzinę. Słowa ojca wstrząsnęły nią na tyle, aby zalała się szlochem. Całym jej ciałem wstrząsały spazmy płaczu, a perliste łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Ze stanu tego ostatecznie wyrwały ją słowa ojca, który wstając powiedział, że jego czas dobiega końca. Kobieta natychmiastowo uspokoiła się. Wiadomość ta trafiła ją jak grom. Po chwili również podniosła się do pionu.
     - Naprawdę? – wydukała.
     - Naprawdę – odparł Theodor, po raz kolejny zamykając ją w niedźwiedzim uścisku. – Nie zadawaj mi proszę więcej pytań, i tak już dzisiaj dosyć się namęczyłaś – kobieta skinęła głową na znak zgody. – Uspokój się i zanieś waszemu gościowi szklankę naparu z wierzbowego korzenia, z odrobiną miodu. Tego typu rytuał na pewno kosztował go sporo energii. Ja w tym czasie zamienię z synem słowo na osobności, po czym odejdę. 
Matka nie protestowała. Skinęła głową, po raz ostatni całując męża w czubek głowy, po czym opuściła krąg. Theodor odprowadził ją do drzwi spokojnym wzrokiem, szepcząc czułe „kocham cię” w momencie, gdy kobieta zamknęła za sobą drzwi. Następnie zwrócił się do mnie – Wstań, proszę. 
Ostrożnie podniosłem się z ziemi, podchodząc do mężczyzny. Od razu uderzyło we mnie to, jak bardzo się różnimy. Gdyby nie oliwkowa cera oraz ciepłe, przyjazne nastawienie, z trudem uwierzyłbym w to, że Theodor Smith faktycznie jest moim ojcem. Mężczyzna ostrożnie podniósł rękę, która następnie oparł o moje ramię. Jego zimne palce delikatnie przesunęły się ku górze, sunąc po moim karku, odsłaniając materiał kołnierza, który uprzednio umyślnie podniosłem. Tym samym odsłonił mały, czerwony ślad, który zostawił tam Lucid. Wyraz jego twarzy stwardniał. Ja natomiast poczułem rozlewająca się po moim ciele falę zażenowania. 
     - Trzymaj się od tego człowieka z daleka – powiedział stanowczo głosem nie znoszącym sprzeciwu. Nie brzmiał przy tym groźnie, jego ton przynosił raczej na myśl troskę i szczere, rodzicielskie uczucie. – To potwór, jest nieobliczalny. Bierze co chce, nie patrząc na to ile mostów za sobą spali – jego głos drżał ze złości. Palce zacisnęły się w pięści. – Nekromanci, absolutnie każdy z nich… wszyscy są niebezpieczni. Nie będę prawił ci morałów o tym, że nie powinieneś wchodzić w głębsze relacje z nadnaturalnymi, bo zdaję sobie sprawę z tego, że i tak masz tą regułę głęboko w poważaniu. Zresztą, błąkam się po świecie na tyle długo, żebym wiedział o tym, że na przykład taki Yael czy Mordimer wcale nie są tacy źli, mimo swojego pochodzenia. Za to, jako ojciec, ostrzegam cię przed Lucidem. Zresztą, myślę, że sam zdążyłeś zauważyć, że coś jest z nim nie tak – po tych słowach poprawił mój kołnierz, zasłaniając czerwony ślad ust nekromanty. – Trzymaj to w pamięci. I opiekuj się matką. Nie będę miał wam za złe, jak raz na jakiś czas rzucicie to całe zielsko w cholerę i zajmiecie się sobą – mężczyzna posłał mi oczko. Następnie stanął po środku solnego kręgu, powoli rozpływając się w powietrzu. Chwilę później jedynym śladem po odbytym rytuale został rozsypany po kątach proch. Sól, tak samo jak ojciec, zniknęła. 
Posprzątałem pomieszczenie, dokładnie wymiatając nawet najmniejsze ziarenka prochu z każdego kąta, próbując jak najbardziej odłożyć w czasie moment spotkania. Nie chciałem rozmawiać, widzieć, a tym bardziej dać Lucidowi to, czego tak naprawdę ode mnie chciał. Spotkanie z ojcem było dla mnie naprawdę ważne, absolutnie nie żałowałem tej decyzji. Mimo to, na myśl o kościstych dłoniach chłopaka krążących po moim ciele, czułem, że mnie mdli. 
     - Wszystko dobrze? – podskoczyłem nieznacznie, słysząc delikatny głos stojącej za moimi plecami matki. – Jak się czujesz po… tym wszystkim? Jesteś straszliwie blady. 
Odetchnąłem głęboko.
     - Jest dobrze – zapewniłem ją, uśmiechając się pokrzepiająco. – Jest dobrze… A nawet gdyby nie było, teraz powinniśmy zająć się Królem. 
Kobieta skinęła głową, dając przy tym znak, że się ze mną zgadza. 
     - W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że to naprawdę on leży teraz w naszym pokoju gościnnym – jęknęła, przecierając palcami nasadę nosa. – Wiesz już co mu może dolegać?
     - Zbadałem go, pobrałem też kilka próbek. Wszystko wskazuje na to, że został zatruty jakimś zielem. Dzięki Najwyższemu, bo z tym jestem w stanie sobie poradzić, o ile dowiem się jaka to była roślina. Zostawiłem wszystko w pracowni, po dobie wszystkie wyniki powinny być gotowe. Na podstawie tego wykluczę  poszczególne grupy, po czym zrobię dokładniejsze badania. Mam nadzieję, że faktycznie będę w stanie mu pomóc… 
     - Wierzę w ciebie – powiedziała kobieta, podchodząc bliżej mnie. Zgrabnie wspięła się na palcach, całując mój policzek. – Jeśli nie dasz radę sam, pomogę ci – zapewniła. – Jakie zioła powinnam teraz podać Królowi? 
     - Może ja to zro… - zacząłem, jednak ona przerwała mi, przykładając chudą dłoń do moich ust. 
     - Nie nie nie, musisz odpocząć. Ja zresztą też, ale najpierw zajmę się naszym pacjentem – powiedziała, mocno akcentując słowo „naszym”, jak gdyby chciała mnie przekonać, że nie jestem z tym wszystkim sam. – Przeciwbólowe, przeciwzapalne i zmniejszające obrzęk krtani? 
     - Możesz też dodać jakieś oczyszczające – dodałem z wdzięcznością. – Przy beczce z ostatnią dostawą powinna stać miska. Połóż ją przy jego łóżku, tak na wszelki wpadek. 
Kobieta skinęła głową. Teraz już byłem pewien, że rozmowa z Lucidem mnie nie ominie. 
Zapukałem ostrożnie do drzwi, po czym, nie słysząc żadnych protestów, wszedłem do środka. Lucid, tak jak mogłem się spodziewać, leżał nonszalancko na łóżku, niedbale bawiąc się swoimi nićmi. Te, czerwone jak krew, cienkie jak włos, przywodziły mi na myśl ludzkie żyły. Wspominając słowa ojca, po moich plecach mimowolnie przeszedł dreszcz. Samemu trudno było mi się do tego przyznać, jednak uświadomiony ostrzeżeniami zmarłego, faktycznie nieco bałem się leżącego nieopodal chłopaka. 
     - Jestem. Moja matka odpoczywa i zajmuje się królem – powiedziałem, zamykając za sobą drzwi. Respekt odczuwany przed Lucidem nie pozwolił mi zbliżyć się do jego osoby bez jego zgody. Nie mniej jednak pozwoliłem sobie na zlustrowanie go wzrokiem. Był niski, nawet bardzo niski. Dodatkowo, do standardowej, niewychudzonej sylwetki brakowało mu przynajmniej dziesięciu kilo. Twarz, okalana przez roztrzepane, biało-czarne włosy, zdawała się należeć do najwyżej piętnastoletniego chłopca. – Ile ty masz lat? – obrzuciłem go krytycznym spojrzeniem. – Nie jestem pedofilem.
Lucid uniósł brew, spoglądając na mnie cynicznie. 
     - Mam dwadzieścia-cztery lata i młodo wyglądam. To tyle – odparł, skinieniem głowy zachęcając mnie do podejścia bliżej. Zmrożony wzrokiem jego oceanicznie błękitnych oczu, posłuchałem się. Stanąłem kilka kroków od łóżka, czując bijącą od rozmówcy pewność siebie. Nerwowo przełknąłem ślinę. – Rozbierz się i przyłącz się do mnie – zaproponował gładko. Bezpośredniość mężczyzny zbiła mnie z tropu. Mimo wszystko byłem pewny tego, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia. A tym bardziej nie chcę z nim spać. 
     - Mój ojciec dziękuję, że mogliśmy się spotkać – blefowałem, tym samym starając się odwlec to, co miało za chwilę nadejść. Lucid w odpowiedzi obrzucił mnie niezadowolonym spojrzeniem. 
     - No chyba, że chcesz coś jeszcze powiedzieć – skomentował z przekąsem, podnosząc się do góry. 
     - Tak się składa, że mam – odparłem nieco odważniej, z trudem wytrzymując brutalne spojrzenie rozmówcy. Za wszelką cenę starałem się zmienić temat. - Osobiście uważam, że w takiej sytuacji powinniśmy bardziej skupić się na stanie zdrowia Jego Królewskiej Mości, niż na czynnościach zazwyczaj służących ludziom do reprodukcji – usilnie starałem się nadać swoim słowom jak najchłodniejszy ton. 
     - A kto powiedział, że chcę z tobą uprawiać seks? – spytał, uśmiechając się złośliwie. Na to ja, chcąc nie chcąc, spaliłem buraka. – Zasugerowałem jedynie, że będziesz musiał mi się odpłacić. Równie dobrze mógłbym kazać ci pleść warkocze. 
     - Nie mniej jednak uważam, że Jego Królewska Mość i jego problemy zdrowotne w tym momencie powinny być naszym priorytetem – odparłem, siłą pozostając przy swoim. 
     - Niech i tak będzie – odparł spokojnie Lucid, siadając na środku łóżka. – W takim razie usiądź, na pewno jesteś bardzo zmęczony po tej ciężkiej pracy. I tak możesz opowiedzieć mi do czego doszedłeś, na ten czas – w jego słowach wyraźnie dosłyszałem rzucone w moją stronę wyzwanie. Pewność siebie promieniująca z jego osoby była wręcz powalająca. 
     - Niech i tak będzie – odparłem twardo, powtarzając jego słowa. Ostrożnie podszedłem, siadając na skraju łóżka. Miękka konstrukcja delikatnie ugięła się pod moim ciężarem.
     - Tak więc powiedz mi, czego się dowiedziałeś – spytał, podchodząc do mnie. W tym momencie dzieliło nas niecałe trzydzieści centymetrów. Po raz kolejny poczułem mdlącą falę nerwów. Puls skakał mi jak nigdy wcześniej.
     - Jak już mówiłem wcześniej, aby móc podjąć skuteczne kroki, muszę najpierw dojść do tego, czym otruty został Król. – „Mhm” mruknął Lucid, niebezpiecznie zbliżając się do mnie. – Po dwugodzinnej sesji udało mi się wykonać potrzebne do tego badania oraz pobrać kilka niezbędnych próbek. – Jego chłodna dłoń spoczęła na moim ramieniu, powoli wędrując ku górze. Sprawnym ruchem mężczyzna odgiął kołnierz, odpinając przy tym kilka górnych guzików koszuli. Delikatnie, opuszkami swoich palców, gładził pozostawiony przed kilkoma godzinami, nieco pobladły już ślad. – Z tego, co udało mi się ustalić dotychczas, Jego Wysokość został otruty jakimś zielem. To dobrze, bo oznacza, że będziemy w stanie zwalczyć zatrucie medycyną alternatywną, o ile dowiemy się, co konkretnie zaszkodziło jego organizmowi. – Lucid pozwalał sobie na coraz więcej. Chcąc przerwać jego działania, stanowczo chwyciłem jego dłoń, która właśnie zmierzała niebezpiecznie w kierunku mojego krocza. Mężczyzna, nie przejmując się zbytnio wyraźnymi  protestami, drugą dłonią podniósł moją koszulkę, gładząc nagi bok. - Na razie musimy czekać na wyniki dalszych badań, ostatni z nich będzie już znany za niecałą dobę. Wtedy będziemy w stanie wykreślić kilka konkretnych grup roślin, aby móc wykonać bardziej sprecyzowane badania. – prawa dłoń Lucida kreśliła na moim brzuchu małe ósemki, druga natomiast, w dalszym ciągu przytrzymywana prze mnie, przystanęła na wysokości mojej szyi. Usta mężczyzny krążyły po odsłoniętym ramieniu. Poczułem, że mam już dość całego tego cyrku. – Jesteś doradcą Króla, a Jego Wysokość jest właśnie silnie chora. Nie wiem, czy dobieranie się do lekarza jest w tym momencie profesjonalnym zachowaniem – syknąłem, wyrywając się z uścisku Lucida. Wstałem gwałtownie. Oddychałem szybko, jak gdybym przebiegł przed chwilą cały maraton. – Przyzwałeś mojego ojca i, uwierz, to wiele dla mnie znaczy. Ale nie wiem, czy wykorzystywanie mojego ciała ku uciesze tłumu jest tutaj adekwatnym wynagrodzeniem – dodałem nieco ciszej, jak gdyby straż królewska miała swoje podsłuchy nawet i w moim domu. Chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że za ścianą spał właśnie Władca tych ziem, moje obawy nie były wcale takie bezsensowne. 

<?>

Liczba słów: 3067

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz