Kiedy Mordimer mnie opuścił i wraz z blondyną wrócił do środka, poczułam rozgniewanie. Nie zrobiła sobie nic z mojej obecności, nawet nie zaszczyciła spojrzeniem. Świetnie się dogadywała z chłopakiem, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Głównie dlatego, że on nic nie wiedział, nie dopuszczałam nawet innej możliwości. Gdyby okazał się w to zamieszany, jego stanowisko, a nawet życie byłoby zagrożone.
No i co jeśli jego też wykorzysta w podły sposób? Ona jest niebezpieczna, musi zostać zgładzona. Nie mogę wierzyć, że ma dobre zamiary. Z tyłu głowy wciąż siedziało we mnie przekonanie, że to oni są winni całej tej sytuacji.
Jego głos przesiąknięty był troską w stosunku do niego, co mnie zabolało. Dlaczego nadnaturalna może poczuć się bezpieczna? Zaraz spowoduje śmierć dziesiątki osób, a wtedy wszyscy będą zdziwieni. Do tego ją pochwalił, więc musi być dobra… W tak młodym wieku.
Przygryzłam wargę, aby się opamiętać. Nie mogę pozwolić na straceniu kontroli nad uczuciami i emocjami. Niech każdy żyje jak chce, chyba, że jest na mojej liście. Wtedy to znak, że pora na śmierć.
Patrzyłam jak znikają za drzwiami szkoły. Mężczyzna prezentował się świetnie, powiedziałabym, że jest nawet nieco straszny. Jego wzrost, muskularne ciało i ten przenikliwy wzrok. Powodowało to u mnie dziwne uczucie uległości i obawy.
Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się ślepo w drewniane drzwi, ale nie dostrzegłam niczego poza kilkoma wchodzącymi uczniami. Wiedziałam, że Inni mogą żyć wśród nas. To była oczywistość, a jednak powodowała u mnie ukłucie zazdrości i złości. Na dodatek czasami traciłam nad tym kontrolę i pogrążałam się w chęci wykonania zemsty.
- Obcym nie wolno przebywać na terenie tej placówki.
Przede mną stanął dobrze zbudowany, ale niski człowiek. Przewróciłam oczami, nawet na niego nie patrząc. Od razu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przygotować się do polowania.
Nie mogłam wrócić do domu, musiałam mieć cel na oku. Nie wiem ile trwają zajęcia, a to bardzo utrudnia moje zadanie. Może wyjść w każdej chwili, a ja obecnie byłam wyposażona w mały sztylet.
Potrzebowałam lepszej broni i jakiejś trucizny.
Spojrzałam na niebo, oceniając wysokość słońca. Było przed południem, co dawało mi nieznaczną ulgę. Podejrzewałam, że na pewno jeszcze trochę tam posiedzą. Może dziewczyna w obawie wyjdzie dopiero wieczorem? Wtedy byłoby w ogóle najlepiej.
Nieco uspokojona, szybko wybiegłam na drogę, która prowadziła do znajomego. Nie byliśmy w dobrych relacjach, ale nigdy nie odmówił mi pomocy. Nie robił tego oczywiście dla mnie, ale dla szefa, z którym współpracował. Prowadził on karczmę, co było idealnym miejscem wyłapywania plotek. Dzięki samemu siedzeniu w takich miejscach można się wiele dowiedzieć. Kilka lat temu udało nam się dzięki temu ściągnąć grupę wygnańców i skutecznie ich zwalczyć. Szczególnie zapamiętałam jednego z nich. Próbował obronić ukochaną, błagał o jej życie. Oczywiście jego prośby nie mogły zostać spełnione i niedługo potem obaj zostali powieszeni. Mój zleceniodawca pokazał wtedy jak bardzo nienawidzi tych istot. Pozwolił, aby chłopak patrzył jak jego bratnia dusza zawisa i wije się, próbując złapać grunt. Jej sina twarz otulona była ciężkimi łzami, ale oczy dziwnie radosne. Jakby chciała powiedzieć, że nic się nie stało, że robimy błąd.
Być może miała rację, a być może nie. Myślenie o tej sytuacji powodowało u mnie współczucie tylko przez chwilę. Potem przypominałam sobie jak potraktowali moją matkę. Poza tym oni też uważają nas za najgorszych potworów. To jedno wielkie zamknięte koło nigdy się nie skończy.
- Tedy! – krzyknęłam, wchodząc do środka małego budynku.
Za chwilę zza lady wyłoniła się wychudzona sylwetka mężczyzny. Jego podkrążone oczy świadczyły o zmęczeniu, a nieład na głowie skutecznie odejmował jakikolwiek dobry wygląd.
- Znów ty? – warknął, przecierając szmatką szklankę. – Zgaduję, że znów czegoś chcesz. Co tym razem?
- Też się cieszę, że się spotykamy. – westchnęłam. – Potrzebuję paru zabawek.
Bez słowa zniknął za kotarą, nawet nie pytając co dokładnie potrzebuję. Znał mnie na tyle, żeby nauczysz się moich upodobań i potrzeb. Nie byłam silna, używałam broni lekkiej, ale pozwalającej na wykazanie mojej zwinności. Po chwili wyszłam z karczmy z kataną i nowym, bardzo ostrym sztyletem. Dostałam też flakonik silnej trucizny, powodująca osłabienie i halucynację.
Strój nie stanowił większej przeszkody, jak zwykle byłam ubrana na czarno w ciuchach, które nie ograniczają mi ruchów. Nie zamierzałam bawić się jeszcze w zmianę odzieży. Groziło to rozpoznaniem, ale to już nie będzie większy problem. Moje włosy wystarczająco rzucają się w oczy, aby móc zobaczyć je z daleka. Wszelkiego rodzaju peleryny również wyglądają dziwnie, jeśli jest jasno. Jeszcze bardziej przyciągają uwagę.
Dobrze wyposażona czekałam na ruch dziewczyny. Zasiadłam się wygodnie na dachu opuszczonego domu, tak, aby nie było mnie widać, ale abym pozostawała wystarczająco blisko.
Tak jak przypuszczałam, dopiero po południu ujrzałam wychodzącą blondynkę z budynku. Widziałam też jak Mordimer osobno opuszcza budynek i udaje się w drugą stronę. Nawet z daleka wyglądał imponująco.
Nabrałam powietrze, sprawdziłam czy aby na pewno mam broń i ześlizgnęłam się na drogę. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi, tylko czasem widziałam jak odsuwają się na bok. Katana wystawała z pochwy na moich plecach, ale nie robiło to wielkiego wrażenia na mieszkańcach. Wydawało mi się, że są przyzwyczajeni do częstych patroli zabójców. Rozkazy króla były jasne i raczej nikt nie miał zamiaru z nim zadzierać.
Zasłoniłam dodatkowo twarz i przystąpiłam do śledzenia wygnańca. Wyglądała na wystraszoną, ale pewną swoich czynów. Jej droga musiała być zaplanowana wcześniej, a ona sama w ogóle nie odwracała się do tyłu. Wydało mi się to dziwne i jeszcze mocniej pilnowałam, aby nikt mnie czasem nie zaskoczył. Jeżeli ktoś chce za mną podążyć i tak mnie zauważy. Mimo to starałam się zachować jak największą ostrożność i pozostać ukrytą.
Kiedy wyszłyśmy z miasta, postać skierowała się do lasu. Zrobił się półmrok, a nocne zwierzęta rozpoczęły przerażające śpiewy. Słyszałam swój oddech, przeplatany krokami młodej kobiety. Zauważyłam, że zwolniła, poprawiając coś u swojego boku. Złapałam za sztylet i przyspieszyłam, mając zamiar się z nią zrównać.
Nie słyszała mnie, byłam tego pewna. Dopiero kiedy byłam niemal obok, rozejrzała się dookoła. Obserwowałam jej ruchy, kiedy przystanęła i oparła ciało o jedno z większych drzew. Jej oczy błądziły w każdym kierunku, ukazując czający się w środku strach. Jej mowa ciała zdradzała, że spodziewa się prześladowcy. Dziwne by było, gdyby na to nie uważała.
Z bijącym głośno sercem, zbliżyłam się do drzewa. Słyszałam jej szybki oddech, który co jakiś czas przerywał dźwięk przełykania śliny. Jej strach aż wypływał na zewnątrz.
Wtedy jednym szybkim ruchem przylgnęłam do jej ciała, łapiąc odpowiednio nadgarstki i wywijając dość mocno. Z jej ust wydobył się żałosny jęk. Szarpała się, ale nic jej to nie dawało. Miałam pełną kontrolę nad wykonywanymi przez nią ruchami. Zimny sztylet oparłam o tętnicę szyjną, delikatnie na nią naciskając. Szybka śmierć ofiary mnie nie satysfakcjonuję. Niech błagają i żałują, że żyją.
- Nasze ostatnie spotkanie wcale nie było miłe. – zacisnęłam mocniej swój uścisk, na co znów usłyszałam z jej ust syk.
- Daj mi po prostu zniknąć. – mówiła łamiącym się głosem.
Każdy by tak chciał. Po prostu się ulotnić i nie pozostawić po sobie śladu, żyjąc własnym szczęściem. Niestety rzeczywistość nie polega na uciekaniu. Śmierć zawsze nas dogoni.
- Kogo miałabym wtedy zabijać? – zaśmiałam się. – Słuchaj, to nawet nie tak, że ja coś do Ciebie mam. Sama powinnaś wiedzieć jak się sprawy mają.
- Nigdy się nas nie pozbędziecie. – warknęła groźnie. – W końcu was przewyższymy i role się odwrócą.
Próby ucieczki i pokazania swojej zaciekłej walki, jeszcze bardziej mnie cieszyły. Odpuściłam nieco sztylet, przytakując jej słowom.
- Być może. Tylko, że to będzie kiedyś. Teraz sprawy wyglądają inaczej. – odpowiedziałam cierpko.
Zapewne w przyszłości tak się stanie. Zważywszy na to, że mają wiele ciekawych umiejętności, a my polegamy jedynie na wymyślonej broni. Mają po prostu łatwiej.
Puściłam dziewczynę i popchnęłam ją do przodu. Ta upadła na ziemię, gryząc przy tym trawę. Na jej włosy padały ostatnie promienie słońca, głaszcząc przy tym jej ładną twarz. Spojrzała na mnie swoim przerażającym wzrokiem, ale tym razem nie dam sobie namieszać w głowie. Moje wspomnienia nie istnieją.
- Śmiało, zabij mnie. – rozpoczęła pewniejszym głosem. – Potraficie tylko oceniać i zakładać jacy jesteśmy. Ale ktoś kto zabija, też w końcu poniesie śmierć. Gorszą niż zadaje drugiemu.
Zebrała w sobie siły i stanęła na równe nogi. Trzymała zaciśnięte pięści i wykrzywione w uśmiech usta. Nadal się jednak trzęsła, zdradzając strach. Wzruszyłam ramionami, sięgając po katanę. Posłałam jej wymowne spojrzenie, które odrzuciła.
- No widzisz, ty też masz do nas uprzedzenia.
Zatrzymałam ostrze na wysokości jej piersi. Wyglądała jakby tylko czekała na mój kolejny ruch, ale wcale nie była na to gotowa. Jej oczy błagały o ratunek.
Moje uczucia były teraz niesamowicie wymieszane i okropnie sprzeczne. Jedna strona krzyczała o litości, a druga domagała się zemsty.
Mordimer?
Liczba słów: 1397
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz