czwartek, 18 lipca 2019

Od Mordimera CD. Samuela

Uśmiechnąłem się delikatnie i pokręciłem głową.
- Jutro obudzę się tylko z siniakami i bólem w ramionach – odparłem, wyobrażając sobie, jak jutro starannie ukryje swe sińce, by moi uczniowie niczego nie zauważyli, a tym bardziej ci młodsi, gdyż oni mieli długi język.
Nagle poczułem dziwne ukłucie w żalu, kiedy adrenalina całkowicie opadła. Mówiłem, ze nie lubiłem przemocy? Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie zapomnę, kiedy mając 6 lat, ojciec zaczął mnie uczyć podstaw samoobrony i zawsze tłumaczył, że nie wolno okazywać litości, gdyż sami jej nie zaznamy. Matka za to powtarzała, że przemoc nie zawsze prowadzi do rozwiązania, a jednak oboje mieli wiele historii, którymi dzielili się ze mną przy obiedzie. Zazwyczaj opowiadali o tym, jak ktoś ich ścigał, próbował zabić, złapał i zaczął torturować, wiązał i dusił, bili – może to przez te historię, od których dostawałem gęsiej skórki, a w nocy często budziłem się zapłakany, przez jakiś koszmar, w którym ja, albo rodzice umierają, spowodowały, że bardzo brzydziłem się przemocą. Mimo wszystko to nie zmieniało faktu, że załatwiała ona większość życiowych spraw. Czy dałoby się żyć bez tego? Czy wystarczyłaby tylko szczera rozmowa? Nie. Nie z takimi osobami, ja ta rójka, która właśnie leżała martwa w lesie i czekała, aż zjedzą ją robaki lub inne leśne stworzenia, ewentualnie odnajdzie ich jakieś zabłąkane dziecko, albo leśnik czy drwal.
Po chwili wstałem i się wyprostowałem.
- To co? Dalej masz ochotę na gorącą czekoladę? - zapytałem spokojnie spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, delikatnie się uśmiechając. Samuel po chwili namysłu pokiwał głową, uśmiechnął się szeroko na myśl o słodkim napoju i wstał. Dalej trzymał przy brwi chusteczkę, ale nie wyglądał na kogoś, kto zacznie z tego powodu zwijać się z bólu. Kontynuowaliśmy wycieczkę, zostawiając za sobą zbirów, jakby wcale nie istnieli.
Przez jakiś czas milczeliśmy, a ja znowu poczułem żal. Kiedyś doszły by do tego wyrzuty sumienia, ale już dawno temu pozbyłem się ich z mega ciała. Teraz pozostała jedynie myśl, że nasza egzystencja jest warta nie więcej, niż śmierdzący placek na polu. Westchnąłem po chwili zrezygnowany, musiałem się pozbyć tych myśli, ponieważ wprawiały mnie w smutny nastrój, przesycony obrzydzeniem nie do siebie, ale do całego świata i innych ludzi. Ja w końcu wolałbym robić inaczej, ale jedna marna jednostka nie zdziała nic przeciwko takiej sile.
- Nienawidzę, kiedy starają się wywyższyć – stwierdziłem na głos.
- Kto? - spojrzałem na chłopaka, który schowałem biały materiał do kieszeni. Rana na brwi nie krwawiła, została tylko czerwona szrama.
- Wszyscy – odpowiedziałem. - Myślą, że jak wyjdą na strasznych, a drugich poniżą, automatycznie zdobędą to, czego pragną – starałem się wyjaśnić, po chwili parsknąłem krótkim śmiechem. - Dalej nie potrafię się przyzwyczaić.
- Do takich ludzi? - zasugerował, na co przytaknąłem.
- Też. Ale też do zabijania, chyba nigdy nie będę potrafił robić tego jak robot. Może dlatego, że jestem nauczycielem? - pomyślałem na głos, w końcu każdego wieczoru siadałem na fotelu i przed snem dużo rozmyślałem, jeśli dzień był nudny i nie różnił się niczym od mojej rutyny, przemyślenia nie trwały dłużej, niż dziesięć minut; wtedy zazwyczaj się zastanawiałem, czy świat się zmieni i czy jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja. Jeśli jednak przeżyłem wiele „atrakcji”, potrafiłem siedzieć godzinami i się zastanawiać nad tym, co zrobiłem, dlaczego tak się stało, jakie będą konsekwencje, a nawet, co by się działo, gdybym postąpił inaczej.
- Zgaduje, że dużo o tym myślisz? - uśmiechnąłem się i ponownie przytaknąłem. - Mi też nie jest przyjemnie, kiedy pomyślę o tym, co zaszło – powiedział ciszej, wbijając wzrok w ziemię. Spojrzałem na niego kątem oka, widać było, że zrobił to pierwszy raz, albo robił to bardzo rzadko, bo nie musiał. Chyba miał szczęście, ja sam poświęciłem życie wielu ludzi, by pomóc takim jak ja, a czasem po prostu sobie. Niekiedy robiłem to dla innych ludzi, kiedy widziałem jak gwałcą kobietę w lesie, albo okradają wóz na środku drogi. Niestety byłem przyzwyczajony, można powiedzieć, że miałem taką zasadę: nigdy nie pozostawiać świadków, którzy mogą działać przeciwko tobie. Właśnie przez to na dłoniach miałem więcej rozlanej krwi, niż mogłoby się wydawać, czasami zabijano na moje zlecenie – ta myśl chyba była najgorsza ze wszystkich.
- To sobie pomyśl, że gdyby nie on, to możliwe, że oboje leżelibyśmy tam w lesie – szturchnąłem go lekko. Zobaczyłem, że na chwilę jego twarz blaknie, ale po chwili się uśmiecha i oddycha głęboko. Pewnie wyobraził sobie nasze martwe, wykrwawiające się ciała w lesie, które nigdy nie zaznają spokoju, bo nim zostałyby pochowane, coś by je zeżarło.
- Chyba masz racje – stwierdził i nagle zyskał dobry humor.
- Tak lepiej – po chwili przed naszymi oczami pojawiły się pierwsze drewniane chatki, oraz ludzie. Wkroczyliśmy do niedużej wioski, piaskowa droga zmieniła się w kamienną ścieżkę, po której przejeżdżały wozy, ciągnięte przez konie. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, każdy był zajęty sobą i swoimi dziećmi, które ciągle uciekały na drugą stronę wioski. To raptem przypomniało mi kawałek dzieciństwa.
Siedziałem w ukryciu za drzewem, miałem wtedy bodajże dziewięć lat. Obserwowałem malutką wioskę przy jeziorze, aż nie zobaczyło mnie inne dziecko. Sądziłem, że zaraz zacznie krzyczeć i wzywać pomocy, ale nie wystraszył się moich uszu i ogona, a wręcz przeciwnie. Chłopczyk był młodszy o rok i dużo pytał na temat hybryd i innych wygnańców. Niestety ta znajomość nie trwała długo, za każdym razem, gdy się oddalał od domu, musiał wracać po jakiś dziesięciu minutach, by dostać paskiem w tyłek, za opuszczanie bezpiecznego terenu i zagłębianie się w las. Wtedy byłem bardzo zły na jego rodziców, ale potem zrozumiałem, że po prostu się o niego bali, w końcu nie każdy odmieniec był miłym i przyjaznym druhem, jak ja. Z czasem całkowicie przestał opuszczać rodzinną wioskę, a ja musiałem poszukać innych ludzi do obserwowania, ponieważ tamci się zorientowali, że coś siedziało w lesie, a może chłopiec się wygadał? W końcu takie małe dzieci łatwo przestraszyć, by powiedziały prawdę. To przykre, jak dorośli potrafią wykorzystać te małe, bezbronne istotki.
- To tu – Samuel wskazał na kamienny budynek, między sklepem z ubraniami, a jakimś domem. Ruszyliśmy do kawiarenki o łagodnych, beżowych kolorkach. W środku pachniało soczystą pomarańczą i kawą, siedziało także kilka osób, to zajadających się słodkim wypiekiem albo popijających parującą cieczą, rozmawiając przy tym z towarzyszem, albo poświęcając się jakiejś lekturze. Chłopak miał rację, cała ta wioska była cicha i spokojna, tak samo jak ów lokal, należało jeszcze ocenić ich czekoladę i zdecydować, czy opłacało się z nim spotkać.
Zajęliśmy miejsce w zacienionym kącie dla dwóch osób. Szybko podeszła do nas kelnerka, która zapisała sobie w notesiku dwie gorące czekolady i coś na przegryzkę, po czym zniknęła nam z oczu. Zwróciłem się do Samuela.
- Miałem racje, przyjemnie tu.
- Mówiłem – uśmiechnął się szeroko. - Uwielbiam jeszcze ich ciasta, czuć, że są wypiekane z miłością – dodał rozmarzony.
- Uwierzę – rozejrzałem się po wnętrzu jeszcze raz. - Tak właściwie, skąd się znasz na ziołach? Brałeś gdzieś lekcje, czy wszystko wyniosłeś z domu? - zapytałem ciekaw, wracając oczami do towarzysza.

<Samuel?>

Liczba słów: 1115

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz