Z sekundy na sekundę moje ciało zdawało się coraz bardziej odmawiać posłuszeństwa. Dosłownie zastygłam w bezruchu, gdy to po raz pierwszy od dłuższego czasu dane mi było przytulić się do czegoś innego niż starej, czasem pozbawionej puchu poduszki. Dzięki jego objęciu moje ciało ogarnęło poczucie pewnej beztroski oraz bezpieczeństwa… Przyniosło mi to również swego rodzaju odcięcie od świata rzeczywistego. Zacisnęłam dłonie mocniej na materiale jego koszulki. “Czyli… To takie uczucie, tak?” - zapytałam samą siebie w myślach, wycierając jednocześnie swoje idealnie wpasowujące się w scenę, drobne łezki. Przez to skrawek materiału górnej części jego stroju zrobił się trochę mokry, jednak miałam szczerą nadzieję, że tego nie zauważy.
Odsunęłam nieznacznie głowę od jego klatki piersiowej, spoglądając przy tym na wysokiego mężczyznę tuż obok nas. Przełknęłam nieco głośniej ślinę, wciąż ściskając między palcami mięciutki materiał.
— Przepraszam… — wtrąciłam się wyjątkowo cichym, jakby przestraszonym głosikiem. Postawny mężczyzna zwrócił wzrok na mnie, na co - jak myślę - normalna, bezbronna kobieta od razu zareagowałaby przysunięciem się do swojego męża. Tak też więc postąpiłam, nie tracąc kontaktu wzrokowego z postacią tuż obok. — Moim zdaniem, jeśli ktokolwiek zdecydował się dokonać morderstwa, dawno może go już tu nie być… Zabójcy w kryminałach, które przyszło mi przeczytać nigdy nie pozostawali na miejscu zbrodni. A ten akurat mógł wykorzystać burzę oraz półmrok, by zbiec… — wymyśliłam oczywiście na spontanie całą sentencję, starając się nie spuszczać wzroku z rozmówcy. — Mój tata był strażnikiem, jednak zawsze w sercu chciał być detektywem! Chyba przeszło to na mnie… — dodałam, rzecz jasna wciąż kłamiąc w żywe oczy.
Mężczyzna porzysunął dwa pierwsze palce pod swój podbródek, jakby chcąc ukazać nam zachodzące procesy myślowe w jego mózgu. Miałam szczerą nadzieję, że połknie haczyk i zmusi wściekły tłum do rozpoczęcia polowania na wygnańca. Rzuciłam jednocześnie pełne wiary spojrzenie tymczasowemu mężowi, którego ciepłą rękę wciąż mogłam czuć na swych plecach. Keith jedynie przeniósł swoją dłoń na moją głowę i wplótł swoje palce w kosmyki moich blond włosów, po czym powoli zaczął nimi poruszać.
— N-Nie jestem kotem, żeby mnie głaskać... — Spojrzałam na niego znowu trochę zaczerwieniona, napuszając jednocześnie policzki. Oczywiście wypowiedziałam te słowa na tyle cicho, by były słyszalne tylko dla niego i może przelotnie dla faceta obok.
— Spokojnie, spokojnie… Złość piękności szkodzi~ — dodał, na co zmrużyłam oczy, przeszywając go morderczym spojrzeniem. Ze względu na to, że moja twarz wciąż była nieco czerwona, musiało to wyglądać nieco komicznie. Efektem tego był cichy śmiech mężczyzny, który - by nie zwracać na siebie większej uwagi - zasłonił uprzednio usta dłonią.
Już miałam coś dodać w odwecie na jego słowa, gdy wtem facet tuż obok nas zaalarmował wszystkich o rozpoczęciu polowania na wygnańca, który - z pewnością - zbiegł z budynku niezauważony przy użyciu swoich “diabelskich” mocy. Większość zebranych mężczyzn od razu odkrzyknęła z wielką chęcią i zapałem na wyruszenia na łów. Korzystając z zamieszania pożegnaliśmy się jedynie z byłym rozmówcą i jak większość mało zainteresowanych walką osób, opuściliśmy pomieszczenie. Gdy po niedługiej chwili znowu znaleźliśmy się w przydzielonym nam pokoju, pierwszym co zrobiłam było przywrócenie swojej normalnej formy. Upewniona, czy wszystko wróciło do normy, zwróciłam z powrotem spojrzenie swych neonowych oczów na postać parę metrów dalej. Westchnęłam ciężko, wykonując kilka, powolnych kroków w jego stronę. Ciszy, która zapanowała w pomieszczeniu towarzyszyły jedynie charakterystyczne dla burzy szmery oraz trzaski. Przymknęłam na moment oczy, zaciskając przy tym dłonie w piąstki. “Czemu akurat teraz? Nie przepadam za burzą…” - skomentowałam zjawisko pogodowe w myślach, wzdychając przy tym cicho. Zatrzymałam się jakiś metr, może odrobinę więcej przed nim.
— Wcześniejszą rozmowę przerwały nam krzyki… — wspomniałam, chcąc dowiedzieć się co wcześniej miał na myśli, mówiąc: “mimo to uważam, że nie powinniśmy…”. Choć w głowie miałam już najbardziej prawdopodobne dokończenie tego zdania, które to spowodowałoby rozejście się naszych dróg na dobre, chciałam to potwierdzić i odejść zgodnie z jego wolą. Szczerze mówiąc… Jakaś cząstka mnie była mocno przeciwna takiemu scenariuszowi. Zapewne ta cząstka, która od wielu lat czekała na akceptację z czyjejś strony, bez względu na rasę oraz pochodzenie i otrzymała ją, dlatego nie chce jej teraz stracić. — Myślę, że wiesz o co mi chodzi. — Mój wzrok wędrował coraz niżej, by w końcu pozostać przy drewnianym, pełnym drzazg podłożu.
<Keith? Sorki, że tak długo, byłam na obozie qwq>
Licznik słów: 672
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz