- Mogę się dosiąść? – spytała uprzejmie kobieta, wskazując palcem na stojące obok, puste krzesło. Odpowiedź była oczywista. Z cichą satysfakcją przyjąłem jej propozycję, kiwając twierdząco głową. Od rana nie natknąłem się na nikogo, z kim mógłbym dłużej porozmawiać o kwestiach niezwiązanych z pracą oraz koniecznością wykonywania jej. Towarzystwo Keyi w tym wszystkim mogło być dla mnie niespodziewanym wybawieniem. – Nigdy takiego nie widziałam – powiedziała, lekko opadając na wolne miejsce przy moim boku. Utkwiony w gałązce wzrok rudowłosej upewnił mnie w stwierdzeniu, że ma na myśli znalezioną przeze mnie, niespotykaną roślinę. – Nie znam się na tych sprawach, ale potrafię rozróżnić niektóre rośliny – w tym momencie do stolika podeszła ta sama, czarnowłosa kelnerka, która kilka minut wcześniej obsługiwała mnie. Tym razem na tacy niosła kufel schłodzonego, jasnego piwa. Gdy postawiła go na stole przed moją rozmówczynią, ta podziękowała jej wdzięcznym skinieniem głowy. – Ma jakieś ciekawe zastosowania?
- Zadając to pytanie, odkryłaś moją kartę pułapkę – zażartowałem, kątem oka obserwując, jak towarzyszka bierze pierwszy łyk zimnego napoju. Zauważyłem, że moje słowa sprawiły, iż na ustach kobiety wykwitł delikatny uśmiech. Nie czekając na dalszą zachętę (albo jej brak) ostrożnie odsunąłem miskę z niedojedzoną zupą, wykładając na środek stołu notatnik razem z żółtą rośliną na wierzchu. – Wolisz usłyszeć skróconą historię mojego życia, czy żebym wyrecytował ci cały atlas ziół, łącznie z bibliografią?
Tym razem Keya zaśmiała się na głos, delikatnie zasłaniając usta dłonią. Widząc, że moje poczucie humoru jakkolwiek trafia w jej gusta, poczułem nagły przypływ energii. Biedaczyna jeszcze nie wie, że rozbudziła prawdziwego potwora dyskusji.
- Na początek wystarczy mi twoja autobiografia – powiedziała, ponownie mocząc usta w piwie. – Atlas możemy cytować na zmianę, bo też miałam przyjemność przeczytać kilka rozdziałów.
- Dobra, więc na sam start nadmienię, że jestem zielarzem. Nie wiem, czy kojarzysz, ale kilka przecznic stąd, tuż obok zakładu szewskiego Ollivera, stoi taki nieduży sklepik z ziołami i naturalnymi lekami – kobieta kiwnęła głową twierdząco. Nie byłem pewien, czy ten gest miał na celu potwierdzenie moich słów, czy raczej zachęcenie mnie do kontynuowania. Mimo wszystko mówiłem dalej. – No to prowadzę ten skromny zakładzik razem z matką, taki rodzinny interes. Wiesz, nie jesteśmy znani na całe królestwo, bo i lokal mały, przedmioty na sprzedaż zbierane w miarę naszych możliwości, a z rynku nierzadko zdrapują nas lekarze ze swoją nowoczesną medycyną. Zaskakujące, jak na przestrzeni niecałych pięciu lat można wcisnąć tyle nowostek. Kwas acetylosalicylowy, borowy, długo by wymieniać. Podczas gdy natura daje nam tyle dobrodziejstw, którymi jednocześnie nie zatruwamy swojego organizmu. No nic, nie żebym podważał skuteczności aspiryny, ale dalej uważam, że ta konkurencja ni jak ma się ze sprawiedliwością. Przy takich zasięgach nie ma co zatrudniać dodatkowo ludzi, że by za nas sprowadzali asortyment. Niby klientów potrafi być dużo, ale jeśli na bieżąco uzupełniamy zapasy, to nigdy niczego nie braknie. Zwłaszcza, że lasy w okolicy bywają bardzo bogate, a co dopiero po okresach ciężkich opadów, kiedy przy wrzosowiskach zaczyna rosnąć tyle różnorodnych gatunków grzybów i porostów. Tylko niektóre zioła sprowadzamy zza murów, bo wewnątrz zostały wytępione, ponieważ uważane były za szkodliwe dla plonów. No ale to tylko pojedyncze przypadki, zresztą handlarz, od którego to kupujemy jest moim wujem od strony ciotecznego brata matki… chyba trochę zbiegłem z tematu?
- Wszystko to, czego się właśnie dowiedziałam, mogłabym zaliczyć do puli faktów biograficznych, więc nie mam ci tego za złe – zaśmiała się Keya, po raz kolejny biorąc porządny łyk jasnego trunku. – Możesz kontynuować. Na razie jeszcze mnie nie zanudziłeś na tyle, żebym całkowicie straciła zainteresowanie twoją osobą.
- Dobrze, to teraz faktycznie się streszczę – zaśmiałem się, otwierając zeszyt na ostatniej z zapisanych stron. Na niej widniała krótka, nieestetycznie zapisana notatka odnosząca się do wyglądu nieznanej mi rośliny oraz na wpół zrobiony, koślawy rysunek przedstawiający tenże okaz. – Jak widzisz, nie jestem mistrzem rysunku czy kaligrafii. Znam się za to na roślinach i wiem, że takiego zioła jeszcze nigdy nie widziałem. A znalazłem go przypadkiem, dzisiaj, podczas szukania innych składników – powiedziałem, delikatnie podnosząc gałązkę. Ostrożnie potarłem palcem jeden z liści. – Zaskakujące. Budową ta roślinka najbardziej zbliżona do najzwyczajniejszych w świecie krzewów czarnych borówek. Jednak sam krzak nie miał żadnych owoców, mimo, że właśnie o tej porze roku powinny zakwitać wszystkie rośliny z tej rodziny. Poza tym zdecydowanie wyróżnia się kolorem – ten żółcień podchodzi pod neon, wygląda wręcz nienaturalnie w porównaniu to standardowej leśnej palety barw – mówiłem powoli, myśląc dokładnie nad każdym ze słów, które wypływały z moich ust. – Przy potarciu na palcach pozostaje neonowy osad, jednak nie zauważyłem, żeby miał on jakikolwiek wpływ na ludzką skórę. Za to liść w miejscu zetknięcia z palcem robi się czarny, od tak – westchnąłem. Podniosłem wzrok, natychmiastowo napotykając zainteresowane spojrzenie towarzyszki. – No i jeszcze kolce. Nie, żebym chciał obrzydzić ci piwo, ale w momencie, kiedy próbowałem zerwać więcej próbek, poraniłem się o dość spore igły oplatające łodyżki. Nie przejąłem się tym zbytnio na początku, ale teraz widzę, że cholery musiały wydzielać jakiś kwas. Zresztą sama zerknij – podciągnąłem rękaw kurtki, odsłaniając przed kobietą przedramię lewej ręki. Na skórze widocznych było mnóstwo mikroskopijnych ukłuć, wokół których pod skórą wytwarzały się małe, czerwono-fioletowe krwiaki.
Keya? I kto tu papla jak najęty cx
Liczba słów: 822
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz