czwartek, 25 lipca 2019

Od Lucida CD Samuela (Neithara)

Chciał uciec, już trzymał za klamkę, ale byłem szybszy. Nie istotne, że prawie się wywaliłem o coś na podłodze. Mimo to dotarłem do niego. Moje dłonie znalazły się po obu stronach jego głowy, tak, by nie uciekł. Bez mrugnięcia okiem, wbiłem się w jego wargi, na tyle intensywnie, by mnie nie odepchnął. Choć nie mogłem się tym nacieszyć, gdy nadeszła kolejna wizja.
Odezwałem się i chyba, poleciałem do tyłu, ale nie mogę tego pamiętać, gdyż obraz, który widziałem, był tym, co nas spotka... Choć może jednak się nie spełni..
Zerwałem się do siadu, byłem na łóżku, a Sammy obok mnie. Odwróciłem wzrok od niego i spojrzałem w jakiś martwy punkt. Chciałem, ponownie zniknąć. Ktoś zobaczył mnie w taki stanie, ktoś został, a nie uciekł.
- Co się stało? Co to było? - nie spojrzałem na niego, chciałem powiedzieć, żeby już poszedł. Jednak ugryzłem się w język. Poczułem jego dłoń, złapał mój podbródek, bym na niego spojrzał.
- Powiedz, co to było? - ponowił pytanie. - Spójrz na mnie Lucid. - powiedział. Poczułem dziwny chłód, ale spojrzałem na chłopaka.
- To tylko wizja. Jako nekromanta miewam takie. Pewnie twój ojciec mówił o tym, byś trzymał się ode mnie z daleka. Może miał rację, takie osoby jak ja, nadają się na niewolników, a nie kogoś, kto może przeżyć coś... - uciął i spuścił głowę, jednak jego dotyk, został wzmocniony. Jego intensywne spojrzenie wierciło we mnie swą dziurę.
- Jaka wizję? Czemu niewolnika? Przeżyć co? - kolejne pytania. Lekki uśmiech wdarł się, na ma twarz. Jednak szybko zniknął.
- Chciałeś wyjść. Więc chyba czas na ciebie, nie chciałeś tego, więc nie musisz o nic pytać. - powiedziałem i odtrąciłem jego dłoń, choć nie chciałem. Ten chłód ponownie się pojawił.. Tak samo, jak na pierwszym spotkaniu z królem. Wiedział, kim jestem, a mimo to się mną zajął, nawet jak nienawidzi takich jak my.
- Powiedz, co to było. - rzekł, naciskając dokładnie na, każde słowo. Wiedziałem, że mogę uciec, albo też mu wyjawić.
Pociągnąłem go, a gdy jego plecy spotkały się z miękkim materacem, mogłem zawisnąć nad nim i zrzucić jego górne partie ubrań. Chciałem go dotknąć, chciałem ponownie go skosztować. Pragnąłem się z nim połączyć, tak by obu było dobrze, a nie tak jak w przeszłości to robiło.
- Miewam wizje, które przychodzą same bądź mogę je przyzwać. Gdy będziesz chciał pomóc królowi, podasz mu ziele o nieregularnej barwie, uznasz to za dobre. Jednak to mu zaszkodzi bardziej, a toksyna w jego ciele wywoła kłopot, z którym nawet moje nici, czy nawet ja, bądź ty sobie nie poradzimy. W ostateczności król umrze, a jego duch opęta kogoś innego. W królestwie, a dokładniej daleko poza nim żyje pewna szamanka, do której będziemy musieli się udać, ale to dopiero później. - rzekłem, na nowo łącząc z nim wargi, moje chude palce, powoli, ale dokładnie jeździły po jego cudownym i ciepłym ciele. Moje wargi przeniosły się na jego szczękę i powoli niżej. Jednak coś mi podpowiadało, że jestem taki jak tamci. Dlatego się odsunąłem, usiadłem ma tyłku i oparłem głowę na dłoni. Kosmyki leciały mi na oczy, ale właśnie tak powinno być..
Nie odezwał się, jakby czekał, aż dokończę..
- Gdy miałem trzy lata, na świat przyszła moja siostra. Szczerze jej nienawidziłem, chciałem, by umarła, ale ona mimo wszystko zawsze przebiegała do mnie z uśmiechem. Takie radosne dziecko, nawet gdy nasi rodzice popadli w długi, matka umarła, a ojciec sprzedał mnie i siostrę do niewoli. Chciał zarobić i zarabiał. Moja siostra była jak anioł, mimo że się nad nią znęcali, za każdym razem, gdy próbowali ja uderzyć, to ja dostawałem. Gdy chcieli ja gwałcić, to mnie gwałcili, czy coś zrobiła źle... To na dostawałem batami po plecach. Za każdym razem, to ja obrywałem, bo tak chciałem. By ona została czystym aniołem, a ja brudnym nikim. Tak też było... Nie trwało to długo, aż moja siostra się powiesiła. Patrzyłem na nią, jak wisiała jak jej puste oczy patrzyły na mnie.. Wtedy to się wydarzyło, a moja moc ujawniła. Nie było jej ducha, ale było innych wiele. Tamci zginęli, a ja mimo mocy stałem się ich zabawka, taka, która się świetnie bawili. Moje życie nie należało do mnie, bo ono przestało istnieć.. Głodzili mnie i bili, dopóki nie traciłem przytomności, bądź jakiegokolwiek kontaktu ze światem. Próbowali zabić, ale nie udawało im się, za każdym razem.. Jakby ktoś mi pomógł. To było miłe, ale jednak to tyle.. - przerwałem. Musiałem uspokoić mój głos, ten, który był tak dziwny, ale zarazem tak prawdziwy. Spojrzałem gdzieś w jakiś punkt, by móc po chwili mówić dalej. - Byłem jak wystraszone zwierzę, wychudzone, małe i nic niewarte. Wtedy znaleźli mnie. Straż króla, zabrali mnie, a ciało siostry spalili. Król mimo nienawiści zajął się mną, gdy nikt nie patrzył. Jednak to wciąż było mało, a moc we mnie wzrastała.. Uciekałem, tak długo, aż opadłem z sił. Nie czerpałem z życia nic, bo ono było pozbawione barw. Jedynie nici losu zostały, te, które przypominają żyły, można zobaczyć w nich to, czego się skrycie pragnie, nawet nie wiedząc o tym. Dlatego chciałem cię. Chciałem poczuć choć przez chwilę coś, ale tego nie chcesz.. Więc możesz odejść, zabiorę króla jutro stąd i tyle. Zapłacę wam za trud oraz pomoc. - dokończyłem. Nie poruszył się, nie chciałem się prosić o, choć chwilę przyjemności. Nawet nie wiedziałem, jak ona wygląda i czym jest.. Tak też mimo wielu kochanków, wciąż nie odnalazłem tego, czego szukam.
Milczał.
Spojrzałem na niego, gapił się w ciszy na mnie. Parsknąłem, a on zamrugał. Chciałem go dotknąć, ale zabrałem dłoń i wstałem z łóżka. Zacząłem się ubierać, zanim odpuściłem pokój, spojrzałem za siebie.
- Twoja matka, jak się pogodziła ze śmiercią Theo, będzie żyć wraz z tobą jeszcze długo. Gdy będziesz chciał, by żyła dłużej, przyjdź do mnie. - powiedziałem.
- Co zrobisz, gdy to zrobię? - spytał.
- Zawre z nią pakt, będzie żyć, długo, aż do późnej starości. - powiedziałem. Nie dane było mi opuszczenie pomieszczenia, gdyż przede mną stanął Sammy.
- Nie jesteś Bogiem. Nie decydujesz o tym, kto może żyć długo, a kto nie. Dostałeś to, na co zasłużyłeś. - jego słowa może trochę mnie zabolały, ale też ucieszyły.
- Nie jestem Bogiem. Jego śmiercią, ja już dawno umarłem, jedynie mogę oddawać, życie tym, co chcą żyć. Tyle ludzi już to zrobiło, tyle stworów, by móc żyć. To twoja matka zdecyduje o tym, gdy najdzie jej pora. Bo najdzie, ale to ona ci powie. To na tyle dziś. Odpocznij. - rzekłem i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Tym samym także wyszedłem z domu, by móc wybrać się w miejsce, gdzie zebrały się duszę, te, które chcą i mogą odejść, bądź chociaż pożegnać się z rodziną, a także ją odnaleźć.
Iście do lasu i na polane to coś to muszę robić. Coś, co obiecałem oraz to, by spełnić, iż życzenia. Tak wiele, ale za to, też tak różnych. Ich ból, życzliwość, samotność jest ciąży na mnie od wieków. To właśnie tego szukam tak długo.
Czerwona nic została rozesłana, by niezgodne zjawy nie mogły wejść. Prychnąłem, gdy okazało się, że wszystko tak łatwo mu wyjawiłem. Cała historie, wszystko, co tylko się dało. To takie śmieszne i żałosne, nie jestem silny, jestem śmieciem, a takich ludzi się depcze, ale jednak mimo wszystko żywe istnienia mnie cenią. Czują moje emocje, gdy ja ich nie czuje. Wiedza to, czego ja nie, rozumieją, ale na nie. Jestem taki głupi, ten, który został potraktowany jak przekleństwo. Jedynie się uśmiechnąłem i podziękował, zawsze tak było, a ludzie byli przerażeni. Coś, co, no właśnie co...
- Szlak. Nie mam księgi. Nie opłaca się iść po nią. Zrobię to po staremu. - westchnąłem ciężko i naciąłem dłoń nożem, który zawsze mi towarzyszył. Bym mógł narysować znaki, by otworzyć drogę do świata duchów. Musiałem zrobić to idealnie. Moje oczy, a dokładniej białka stały się czarne i puste. Skóra przybrała biały odcień, teraz było wręcz, idealnie.
Jednak nie byłem świadomy tego, że ktoś mnie obserwuje, że widzi to, co robię i oczywiście jak. Moja rana się zagoiła wręcz, natychmiast, jednak gdy się zbliżył, wzniosłem się nad ziemią. Bramy się otworzyły, żywy człowiek wkroczył, na teren. Miałem nad tym władze, widziałem, ale moje ciało stało się brama, czymś, czym mogłem jedynie wykorzystać, by przyzwać strażników.
Zjawili się, a potem nic nie pamiętam. Obudziłem się, kaszląc, jakbym tonął. Spojrzałem na mężczyznę obok mnie, ale tym razem się nie odezwałem. Jedynie wstałem i spojrzałem na niego obojętnie.
- To należy do ciebie, co to było? Co się właściwie stało? - kolejne pytania, chyba lubi je zadawać.
- To było coś, od czego masz trzymać z dala. Zanim wejdziesz za daleko. Czas na mnie. - powiedziałem i zabrałem księgę. Idąc, zupełnie w innym kierunku. Przerwał, cholerny człowiek. Prawie wszystko zniszczył. Wyjąłem zdjęcie z księgi, zawsze w niej jest i zawsze będzie. Cenna pamiątka. Jednak to uczucie tonięcia już nie jest. Zostałem uratowany kolejny raz. Tym razem trzeba zabrać króla, gdy będą spać. Wybierzemy się we dwóch do szamanki i ona pomoże. Mogłem to zrobić od razu, ale głupota mówiła, że dusza potrzebuje pomocy. Że nów i trzeba też to odbębnić. Tak się stało..
Jednak nie tak jakby się chciało. Zamknąłem oczy i czekałem, aż wszystko się uspokoi i wróci ta obojętność i chłód. Tego mi brak, a może też nie. Choć szkoda, że jego nie można, było mieć. Byłoby tak pięknie i cudownie, ale nie czas, nie mogę, to nie dla mnie, ani dla niego. Jego przyszłość jest zaplatana z innym. Tak jest lepiej, im mniej ludzi w to wchodzi, tym mniej cierpi.
Wróciłem do domu zielarza, ale gdy było cicho. Zajrzałem do staruszka. Nie spał, wyglądał lepiej, ale wciąż słabo. Podałem mu dłoń, a ten ja ujął, niepewnie wstając. Okryłem go płaszczem i siebie także, po czym skinieniem głowy zostawiłem tam, gdzie król odpoczywał sakiewkę z monetami.
- Już czas ruszać. Szamanka czeka, czas iść. - powiedziałem, a ten niepewnie kiwnął. Schowałem księgę, w płaszczu i wraz z królem wyszedłem. Duchy pomagały. Droga, którą wybrałem do niej, mogła zejść około dwóch dni, potem weźmie się konie i to zejdzie się szybciej, jednak droga na pieszo potem też będzie.
Duszę płynęły tuż obok tak blisko, a jednak tak odległe. Nie wiem nawet, ile przeszliśmy, ale daleka droga przed nami, wciąż była. Już świt zawitał.
- Lucid, potrzebuję przerwy. - jego głos był tak słaby. Pokręciłem rozbawiony głową, ale zrobiłem przerwę, tuż przy źródle. Wyjąłem z kieszeni płaszczu poidło i podszedłem, by zapełnić woda. Gdy tak się stało, wróciłem do jego wysokości, by pomóc się napić, by potem mógł odpocząć. Gdy tylko się napił, zaczął odpoczywać. Pilnowałem go, rzadko sypiam, nie potrzebuje tego. Gdy zdjąłem ubrania i umieściłem chroniące znaki, które tworzyły barierę, mogłem wziąć kąpiel. Władcę, cały czas miałem na oku, jednak tego osobnika, chyba nikt się nie spodziewał. Zjawił się, gdy akurat się wynurzyłem.
Patrzył.
Jednak ja nic nie powiedziałem i wyszedłem powoli z wody, by choć ona trochę obciekła z mego ciała. Słońce pomagało w tym, a chłopak, który się patrzył, nie powiedział nic. Obleciałem go spojrzeniem i przejechałem dłonią po włosach.
- Co tu robisz? Albo inaczej... Czego tu szukasz? - mruknąłem. Choć tak naprawdę nie obchodziło mnie to. - Nie jesteś potrzebny, dostałeś zapłatę, więc odejdź. Sam sobie poradzę. - dodałem po kilku chwilach.

Samuel?

Liczba słów: 1817

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz