Z początku nie widziałem kobiety, dlatego skręciłem w drugą stronę, niż dziewczynka. Kiedy jednak dotarłem na targ, zobaczyłem jasne włosy wśród tłumu. Tak jak się domyślałem, Keya ruszyła za nią, nawet nie starając ukryć miecza na plecach. Tak bardzo była dumna ze swej profesji mordowania? Czy ludzie naprawdę byli tak bardzo pozbawieni sumienia, by atakować niewinne dziecko? Chociaż… o czym ja mówię. Ludzie potrafią utłuc niemowlaka na oczach matki, dlatego nie powinienem szukać powodu, dla którego chcą zabić czternastolatkę. Szedłem za dziewczyną, nie odwracała się ani razu. Kiedy wyszliśmy z miasta, utrzymywałem bezpieczną odległość, ale też na tyle, by nie stracić jej z oczu. Jako zwierzę, poruszanie się po lesie nie było dla mnie trudne (pomijając mój wzrost, który nie pozwala na bezszelestne poruszanie się w bardzo zagęszczonych częściach lasu), dlatego dziewczyna ani razu się nie odwróciła. Szła przed siebie, także cicho i ją śledziła. Nie widziałem Madelyn, moje oczy były utkwione w ciemnym stroju i mieczu, błyszczącym od słońca. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego ktoś chciał śmierci tej rodziny; starałem się znaleźć inny powód, niż samo bycie Wygnańcami, ale go nie znalazłem. Byli Aniołami, nie mieli naturalnych wrogów… prócz zwykłego człowieka.
Zatrzymały się. Kobieta z początku czekała, aż zaatakowała dziecko. Obserwowałem je, słuchałem rozmowy, ale tak naprawdę nie dowiedziałem się niczego. Po prostu chciała ją zabić, bo była odmieńcem. Nie mogłem na to pozwolić, nie tylko temu, że była moją uczennicą i poprosiła mnie o pomoc, ale też temu, że wisiałem jej ojcu przysługę. Skoro on umarł, utrzymam przy życiu jego córkę, jako spłatę długu.
Zawahała się. Trzymała miecz i stała bez ruchu, czyżby napawała się jej strachem? Czy może uderzyły w nią wyrzuty sumienia? Wiedziałem, że to pierwsze, tą drugą rzecz posiadają tylko dobrzy ludzie, których niestety w tych czasach jest coraz mniej, a najgorsze, że tacy szybciej giną. W końcu się zdecydowała. Uniosła broń, ale gdy miała go wbić w wątłe ciało dziecka, zawyła z bólu. Puściła miecz na ziemię i złapała się za ramię, w którym teraz był wbity nóż. Maddie szybko korzystając z okazji, uciekła w moją stronę. Wyszedłem zza drzewa i pozwoliłem, by mała mnie przytuliła. Rozpłakała się i mnie wyzwała za to, że kazałem jej tyle czekać.
- Wiem – poklepałem ją po głowie. - A teraz uciekaj. Wiesz gdzie – ponagliłem ją. Pokiwała głową i pobiegła do miasta, kiedy ja podszedłem kawałek do kobiety. Odwróciła się w moją stronę i zdążyła wyciągnąć broń, którą rzuciłem w jej stronę. - Aż tak bardzo przeszkadzają ci małe dzieci? - zapytałem. Popatrzyła na mnie zdziwiona i zaskoczona.
- To wygnaniec. Znasz przecież prawo lepiej niż inni – na mojej twarzy pojawił się uśmiech, miałem ochotę się jej zaśmiać w twarz.
- Czyli gdyby nasze prawo kazało mordować po jednej osobie z rodziny na jakieś święto, też bym z łatwością podniosła nóż na matkę? - zapytałem. Przez chwilę się nie odzywała, wyglądała na zdezorientowaną tym, co powiedziałem. W końcu jednak oprzytomniała, ale nim coś powiedziała, szybko dodałem:
- Nie masz własnego rozumu? - to najwyraźniej ja obraziło.
- Mam! I wiem, że należy zabić wszystkich odmieńców, bo są niebezpieczni i oni wymordują nas – tym razem się nie powstrzymałem i się zaśmiałem.
- Posłuchaj dziecko – powiedziałem łagodnie. - Wiesz czym są anioły? - i nie czekając na jej odpowiedź, kontynuowałem. - Istotami, które brzydzą się przemocą. A my kim jesteśmy? Ludźmi, którzy bez problemu sięgają po broń, gdy im coś się nie spodoba. Powiedz mi teraz, kto w tym przypadku jest niebezpieczny? - zapytałem retorycznie. Nie miałem czasu i ochoty dyskutować z nią, była niewyuczonym tłumokiem, który jeśli sam nie ze chce, nie będzie się poprawnie rozwijał, a „poprawnie” w moim języku oznacza „w stronę nauki”.
- Jesteś człowiekiem, dlaczego pozwalasz, by takie kreatury żyły wśród ciebie? - mówiła do mnie z wyrzutem. Wyciągnąłem ręce i przejechałem nimi po swojej osobie.
- Widzisz, bym był martwy? Miał rany? Krew na rękach? Rozszarpaną skórę? Oberwaną głowę? - powoli i niepewnie pokręciła głową. - No właśnie. Nie chce cię okłamywać, są wygnańcy, którzy mordują, ale myślą tak samo jak ty. „Ludzie są niebezpieczni, trzeba ich zabić, zabili nasze dzieci” i vice versa. W tej chwili ta dziewczynka straciła rodziców, a czy zabiła kogoś? Nie, ma czyste ręce, dlaczego więc ma zginąć za niewinność? Tylko dlatego, że jest inna? - zapytałem, czułem narastający gniew, który pojawił się znikąd. Opanowałem go i zachowałem zimną krew. Schowałem ręce do kieszeni i się wyprostowałem. - Jeśli ktoś nie potrafi wyciągnąć ręki, będzie ją miał odciętą – wyrecytowałem jednego ze swoich ulubionych filozofów. - A ty, jeśli jesteś chodź odrobinę rozsądna i to, co powiedziałem, zmusi cię do myślenia, chociaż nie zdziwię się, jeśli będzie na odwrót, to powiesz mi, kto jest zleceniodawcą – odwróciłem się do niej plecami. - A jeśli nie, umrzesz, kiedy znowu podniesiesz na nią lub na kogoś innego z mojego otoczenia rękę – przechyliłem głowę w jej stronę, by móc ją zobaczyć kątem oka. - I to nie jest groźba, słowa nie były straszne – odszedłem.
Nie szła za mną, gdyż nie wyczuwałem jej zapachu. Została na miejscu, być może obierając inną drogę, z myślą, że szybciej ode mnie znajdzie dziewczynkę i ją zabije. Ja jednak wiedziałem, że Maddie dotarła do celu. I tylko ja wiedziałem, gdzie jej szukać. Mimo to, nie poszedłem na miejsce, w którym bym się dowiedział, gdzie się znajduje, morderczyni mogła mnie śledzić. Nie mogłem się łudzić, że moja przemowa do niej dotarła, nawet w to wątpiłem. Nie jej wina, że była nie wyuczona, szkoda tylko, że takie osoby rzadziej korzystały z rozumu i własnego myślenia, tylko słuchały kogoś. Świat byłby piękniejszy, gdyby ludzie doceniali naukę.
Ruszyłem do swojego domu, po drodze kupując na targu coś na ząb. Byłem spokojny, dziewczynka na razie była bezpieczna, wystarczyło się tylko zająć tymi, którzy chcieli jej śmierci i wiedzieli o niej. Nie wykluczałem opcji przeniesienia jej do innego miasta i innej rodziny, w końcu Anioły to dobre istoty, które zrozumieją zdarzenie i przyjmą pod dach sierotę. Biedna Maddie… jest taką dobrą dziewczynką. Nigdy nie zapomnę, jak wyleczyła kota ze złamaną nóżką, chociaż ten podrapał jej nogę, zostawiając bliznę. Dlaczego ludzie nie mogą mieć w sobie tyle miłości? Jakim cudem to Wygnańcy są źli, kiedy ludzie są przepełnieni nienawiścią i zemstą? Rzeczywiście, my także zabijamy i nikt już nie wie, kto zaczął. Może cała ta historia zaczęła się przez przypadek? Ktoś nie panował nad mocami i zabił człowieka? Albo człowiek nie panował nas strachem i zabił odmieńca? Jedno jest pewne, to błędne koło nigdy się nie zakończy, jeśli ktoś się nie podda.
<Keya? Wybacz za te określenia, ale to nie ja, to Mordimer :*>
Liczba słów: 1051
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz