Przez długi czas nikt nie gościł w moim domu. Czułam niechęć do obcych pojawiających się w tym mieszkaniu. Nie miała wtedy nad nimi kontroli i mogli odkryć coś, czego nie chciałam ukazywać. Przyzwyczajenie do samotności pozwoliło na wyparcie potrzeb rozmów międzyludzkich. Nauczyłam się samowystarczalności, a jednak nadal czegoś mi brakowało. Cisza powoli zamieniała się w potężną otchłań, która miała mnie całkowicie pochłonąć i nie pozwolić wrócić.
Przybycie Samuela i jego radosna otoczka pozwoliła mi na odetchnięcie. Był nieznajomym, ale tak mono na mnie oddziaływał, że zastanawiałam się czy może nie jest wygnańcem. W jego towarzystwie odczuwałam spokój, a niechęć całkowicie zniknęła. Nadal nie potrafiłam przełamać lęku i wydobyć informacji na własny temat. Mogłam kłamać, ale przy nim nie potrafiłam.
Siedząc w salonie ukłuło mnie poczucie winy. Niegdyś wypełniony życiem dom, stał się pod moją opieką jedynie marnymi ścianami. Spoglądałam na wiszące obrazy, marniejące pod warstwą kurzu. Odkąd przybyła w te progi nieoczekiwana śmierć, zabrała nie tylko nic nie znaczącą duszę, ale również to co stworzyła. Poczucie bezpieczeństwa i miłości, znikło z jej ciałem. Głęboko w sobie nosiłam nadzieję, że kiedyś również zdobędę umiejętność mojej mamy i nauczę się nieść radość. Niestety było to niemożliwe, nie dla mojej osoby. Ciężkie chwile w życiu jedynie mnie w tym utwierdzały.
Do moich uszów dobiegło ciche miauknięcie, które zaraz pojawiło się bliżej moich nóg. Wraz z nim dowiedziałam się, że chłopak nie lubi ciemności. Jakoś specjalnie mnie to nie zdziwiło. W moich oczach był delikatny i wrażliwy, a czerń w ogóle do niego nie pasowała.
- A oto i przybył twój pacjent. – pogłaskałam kocura, który zaraz wskoczył mi na kolana. – Jeszcze nie wie co go czeka.
Zaśmiałam się, a Czarnuszek jedynie łasił się do moich rąk. Nie wyglądał za dobrze. Zmierzwiona sierść, odgryzione uszy po przebytych walkach i krzywy ogon. Mimo to był mi bardzo bliski, a nawet byłam w stanie nazwać go moją miłością.
- Uroczy. – chłopak obok pogłaskał zwierzę za uchem, które zaraz przeszło na jego nogi. – A teraz pozwól, że obejrzę twoją śliczną łapkę.
Zabrał się za oglądanie kończyny, dokładnie ją dotykając. Kociak na początku nerwowo merdał ogonem, aby po chwili bezproblemowo zapaść w drzemkę. Jego mruczenie przyjemnie wypełniało pomieszczenie. Samuel widocznie się wczuł i starał dokładnie wykonać pracę. Byłam pod wrażeniem jak bardzo mu na tym zależy. Czekałam w ciszy na ostateczny werdykt i liczyłam, że będzie on pozytywny.
- Na pewno nie jest to złamanie. – wyglądał jakby mocno się nad czymś zastanawiał. – Podejrzewam, że to jakaś choroba stawów, bo na stłuczenie też to nie wygląda. Ile ma lat? Tak mniej więcej.
Spojrzał na mnie z troską w oczach.
- Na pewno jest już staruszkiem. Liczę, że coś koło 10 lub więcej. – odpowiedziałam po krótkim namyśle.
Chłopak przytaknął, bardziej sam sobie niż mi. Patrząc na lekko siwiejącą sierść, było pewne, że należy do grupy emerytów. Jego uzębienie również nie było w najlepszej formie.
- W takim razie jestem niemal pewien, że to zwyrodnienie stawu. Wcześnie podjęte działania na pewno pomogą, wystarczy regularnie zajmować się tym miejscem. Dam Ci zioła przeciwbólowe i przeciwzapalne, a do tego codziennie masuj mu tę łapkę.
Powolnymi, kolistymi ruchami naciskał na skórę zwierzaka, zwiększając następnie nacisk. Kiedy byłam pewna, że zapamiętałam, uwolnił kocura z uścisku. Czarnuszek jednak nie uciekł, a swoimi żółtymi ślepiami uważnie obserwował jego twarz. Nie przestawał mruczeć, a następnie domagał się pieszczot. Samuel wyraźnie zadowolony spełnił prośbę futrzaka i zadowolony kot dostał sporą dawkę głaskania. Odetchnęłam z ulgą, przytulając zadowolonego myszołapa.
- Jestem niesamowicie wdzięczna. – powiedziałam, obserwując jak chłopak przygotowuję nieznaną mi mieszankę z przygotowanych ziół. – Czarnuszek Cię polubił, więc musisz wpadać częściej. Myślę, że ogród też z chęcią przyjmie twoją pomoc.
Przypomniałam sobie o wcześniejszej propozycji Samuela. Z początku podchodziłam do tego niechętnie i raczej nie chciałam, aby ktoś zmieniał wizerunek tego domu. Podświadomie pragnęłam pozostawić budynek taki jaki był przed śmiercią matki. Może miało mi to ją przypominać? Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytania. Myślę jednak, że chciałaby, aby wprowadzić tu nieco porządku.
- Super. – ucieszył się, zabierając ze stołu gotową mieszankę. – Podawaj mu napar raz dziennie, jeśli zajdzie potrzeba możesz zwiększyć do trzech razy. Skutkiem ubocznym może być ospałość, ale sen na pewno mu nie zaszkodzi.
Pogłaskał kociaka po czubku głowy i obdarzył go łagodnym spojrzeniem. Zastanawiałam się jak można być tak dobrym człowiekiem. Raczej było niemożliwe, że po prostu taki był. Mocno interesowało mnie, czy nie kryje za tym jakaś większa blizna. Może za swoją dobrocią chowa potężny ból?
- Oczywiście, panie doktorze. – klasnęłam z ekscytacją w dłonie.
Jeszcze przez chwilę omawialiśmy sprawy związane z Czarnuszkiem, a potem zaproponowałam, że coś ugotuję. Wybrałam danie, które ostatecznie mi nie wyszło, a próba zaimponowania umiejętnościami kucharskimi nie wyszła. Zjedliśmy ostatecznie coś co nie wymagało niesamowitych zdolności, ale było równie dobre.
Za oknem zaczęło robić się pomarańczowo, wskazując na zachód słońca. Po pożegnaniu i wielkich podziękowań, Samuel zdecydował wrócić do domu.
- Jesteś pewny, że nie trzeba Cię odprowadzić? – zapytałam niepewnie.
- Jak najbardziej. Jeszcze trochę minie zanim zrobi się ciemno, dam radę.
Uparcie stał przy swoim. Zaśmiałam się tylko, widząc, że żadna próba nie zadziała. Podałam mu za to świecę i zapałki, które będzie mógł wykorzystać w razie ciemności.
- Do jutra! – krzyknęłam za nim, a następnie mu machając.
Ciemnowłosy zrobił to samo, po czym ruszył naprzód. Trzymał u boku swoją teczuszkę i rozglądał się na boki, uważnie wszystko oglądając. Może uda mu się znaleźć kolejną ciekawą roślinę. Był naprawdę ciekawą postacią. Jutro miałam zabrać go do zbioru Lorena. Staruszek na pewno się ucieszy, że w końcu się z kimś dogaduje.
Wróciłam do środka, gdzie czekał ukochany zwierz. Jego czarna sierść zlewała się z ciemną pościelą, a mruczenie wypełniało pokój. Położyłam się obok, chowając twarz w miękkie futro. Kot wdzięcznie zamiauczał i przeciągnął ciało. Skuliłam się obok, przyciągając Czarnuszka do piersi. Przyjemny zapach siana i łąki ogarnął moje wnętrze i pozwolił na ukojenie myśli.
Obudziłam się w nocy, wciąż wtulona w kociego przyjaciela. Jego ciało było całkowicie wiotkie, wskazując na głęboki sen. Ja jednak nie potrafiłam ponownie usnąć. Odczuwałam dziwny niepokój, który nie miał żadnego wytłumaczenia.
Przekręciłam kluczyk w drzwiach i ruszyłam w umówione miejsce z Samuelem. Byłam niewyspana i dziwnie zmęczona, zupełnie bez powodu. Problemem było również słońce, które musiało akurat dzisiaj mocno drażnić swoją obecnością.
Droga przebiegła dla mnie w ciszy i bez specjalnych niespodzianek. Ludzie zajmowali się swoim życiem. Przeważnie polegało to na pielęgnacji pól uprawnych lub zaganianiu zwierząt. Dzieci bawiły się w berka i zdzierały gardło, kiedy nadchodził czas młodzieńczych kłótni. Młode dziewczęta pomagały matkom, a dorośli synowie oporządzali gospodarstwo. Kolejny zwyczajny dzień, równie zwyczajnych ludzi.
- Cześć. – uśmiechnęłam się, kiedy przybyłam w umówione miejsce.
Zastałam tam kucającego Samuela, który uważnie obserwował jakąś roślinę. Wzdrygnął się na moje słowa, szybko wstając i odwracając się do mnie.
- Witaj. – uśmiechnął się, uspokojony moją obecnością. – Nie uwierzysz, ale znowu znalazłem nową roślinę. Nie wiem co tu robi, jeszcze pojedynczo. Wygląda trochę jak ta żółta. Co sądzisz?
Wyciągnął ku mnie zieloną łodygę, na której wyrastały małe fioletowe kwiatki. Wyglądała cudownie, a wydzielała jeszcze piękniejszy zapach.
- Jak ślicznie pachnie. – zaciągnęłam się. – Z pewnością nada się na jakiś wywar zapachowy. Jeśli go zrobisz, zdobędziesz stałą klientkę.
Odwzajemniłam promienisty uśmiech i ruszyliśmy do domu Lorena. Nie był bardzo daleko, ale blisko też nie. Droga zajęła nam mniej niż dwadzieścia minut, podczas której wciąż rozmawialiśmy. Czasem któreś poruszyło cięższy temat, ale nie czułam przy nim żadnego zakłopotania. Każda wymiana nawet sprzecznych zdań nie powodowała kłótni. Chłopak był niezwykle tolerancyjny i zawsze widział jakieś rozwiązanie.
- Co myślisz o wygnańcach? – rzuciłam niedbale.
- Tak naprawdę to uważam, że są tacy sami jak my. Wygląd i moce nie mają większego znaczenia. Wiąż są odrębnymi jednostkami, które nigdy nie są takie same. W zasadzie są tylko silniejsi i lepiej się ukrywają.
Mówił tak, jakby przemyślał każde wypowiedziane słowo. Wydobyłam z siebie tylko ciche mruknięcie, potwierdzające, że rozumiem co mówi. Kiedy miałam zapytać o coś jeszcze, dotarliśmy na miejsce.
- To tutaj. – stwierdziłam, wskazując na średniej wielkości chatkę.
W środku nie było specjalnie ładnie, a raczej nijak. Gdzieniegdzie stały wazony lub wisiały obrazy. Ściany pokrywała biel, a wyposażenie było bardzo skromne.
- Loren mieszka tu sam, więc wiele mu nie potrzeba. Poza tym i tak nie ma za grosz poczucia stylu.
Samuel tylko chicho zachichotał, idąc posłusznie za mną. Staruszka nigdzie nie było, więc uznałam, że po prostu gdzieś wyszedł. Nie pierwszy raz zostawiał dom otwarty, a ja i tak posiadałam klucze do jego mieszkania. Po chwili dotarliśmy do zamkniętych na klucz drzwi, a zaraz potem wkroczyliśmy do wielkiego pomieszczenia.
- Oto obiecana zapłata. – założyłam ręce na biodrach. – Możesz brać co chcesz. Szkoda, żeby takie perełki się zmarnowały.
Dotknęłam jedną z zakurzonych ksiąg. Zapach starego papieru uderzył w moje nozdrza, więc mocniej się zaciągnęłam. Spojrzałam na Samuela, który wyglądał na zachwyconego, co mnie bardzo ucieszyło.
Samuel? ^^
Liczba słów: 1430
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz