piątek, 26 lipca 2019

Od Lucida CD Samuela (Neithara)

Może i jestem w stanie to zrobić, ale gdy tylko opuszczę gardę, coś może się wydarzyć. Tak jak poprzedniego dnia w lesie, opuściłem gardę i wyszło...
- Lucid. - usłyszałem ciche słowa króla. Ruszyłem do niego i ukląkłem. Tak jak to było w zwyczaju. Jego dłoń znalazła się na mojej głowie, a gdy tylko na niego spojrzałem. Mogłem zobaczyć uśmiech, tego tak dawno nie widziałem.
- Dobrze Królu. - szepnąłem cicho, nie patrząc nawet na towarzysza, zacząłem mówić. - Tak jestem w stanie opuścić gardę.. - przerwałem, zaciśniewszy pięści i spojrzałem na ziemię. Na trawę jak rośnie, jak staje się wyższa. - I zgodzić się na te idiotyczne warunki. Tyle Ci wystarczy? Teraz idę po jakieś jedzenie, a ty pilnuj króla. Jeśli coś dziwnego poczujesz to, po prostu mnie zawołaj. - powiedziałem, tak by nie pytał, ale na moje nieszczęście zrobił to.
- I co było to takie trudne? Tak tyle mi starczy. - powiedział. Ugryzłem się w język, odłożyłem dłoń króla, by mu się przyjrzeć. Odpoczywał, teraz tylko musi coś zjeść i będzie mieć siłę na dalszą wędrówkę. Przejechałem dłonią po króla włosach. Zrobiłem to samo, Sammiemu. Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem w las, by znaleźć jakiś posiłek. Dobre duszę we wszystkim pomagają, a bycie wśród nich jest najlepsze, oraz niezwykle cenne. Dobre duszę, które w każdej chwili mogą odejść, ale po dokonaniu paktu... Może te historyjki wezmę na inny czas. Wiklinowe kosze, które zrobiły mi dusze, bądź też kupiły, a niekiedy ukradły. To jednak się przydaje. Niektóre z nich znają się na tym, co jest jadalne, a co nie jest. Różne leśne owoce, jakieś orzechy, czy też jeszcze inne smakołyki. Mówią krok po kroku jak przyrządzić, co zrobić, aż w końcu wychodzi. Po napełnieniu kosza miałem już zamiar zapolować na ryby albo też na jakieś zwierzę. Jednakże usłyszałem swoje imię, dlatego oddałem koszyk duchom i pognałem do obozowiska.
Gdy dobiegłem, opartem się dłonią o pień drzewa, by odetchnąć. Po złapaniu oddechu oraz uspokojeniu się mogłem unieść głowę i zobaczyć co się stało.
Złodzieje oraz zjawy. Przeszły przez krąg, opuściłem gardę, jest źle. Grozili im, więc sięgnąłem po nóż i rozciąłem dłoń. Krwią zacząłem kreślić w powietrzu różne znaki, które po chwili zaczęły migotać. Z jednej dłoni sączyła się krew, która zaczęła zmieniać się w kropelki, gdyż rana się zasklepiła. Złodzieje zostali złapani, choć bardziej ogłuszeni i odniesieni gdzieś głęboko w las, tak by nikt nic nie widział. Zjawy mogłem odesłać w zapomnienie. Po czym ponownie rozdziałem obie dłonie i przyłożyłem do bariery, by ją wzmocnić, oraz bym mógł wyczuć, czy zbliża się jakieś niebezpieczeństwo, gdyby nie było mnie blisko.
Opadłem na kolana, prawie nawet straciłem przytomność, jednak gdy usłyszałem wzburzony głos zielarza. Chwiejnie wstając, ruszyłem po jedzenie.
- Gdzie ty idziesz? Jesteś ranny, daj mi to obejrzeć. Co to było? Kim ty jesteś? - pytania.. Spojrzałem na niego, choć byłem bladszy niż wcześniej. Udało mi się oprzeć o drzewo, a Sam poszedł, by obejrzeć moje dłonie.
- To tylko zadrapania. Zaraz się zagoją, idę po jedzenie, czas na to. Potem sen, bo zbliża się noc, a tuż po tym ruszamy dalej. - powiedziałem, tym razem w moim głosie był spokój. Żadnej pewności siebie. Oglądał dłonie, wycierał z krwi i zobaczył, że cięcia się zagoiły. Był zaskoczony, uśmiechnąłem się i przejechałem po jego włosach dłonią.
- Opiekuj się królem. Ceni sobie twoja pomoc. - powiedziałem, nieco ciszej, ale i tak słyszał. Minąłem go i ruszyłem w las.

~~

Z lasu wróciłem, nie wiem o której, ale rozmowa z duszami mogła się przeciągnąć. Oboje smacznie spali, a gdy się znudziło, jedzenie było gotowe. Podałem Królowi, który ochoczo chciał zjadać przygotowany, świeży posiłek. Sam także dostał, ja mogłem też w spokoju zjeść. Gdy odpoczywali, mogłem zrobić też prowizoryczny szałas, oraz przypatrzeć się im. Mimo macania jego włosów, nic nie zrobiłem. To się jak napuszał i prychał, było na swój sposób naprawdę urocze. Gdybym tylko ja miał taką przyjemność, niby miałem. Służki jego wysokości i inni dworzanie, ale mimo to, to nadal czegoś mi brakowało.
Po jedzeniu czas przyszedł na odpoczynek oraz warte.
- Biorę pierwsza warte i wszystkie kolejne. - powiedziałem. W sumie to chyba poinformowałem ich, o tym.. Zazwyczaj tak robiłem. Sam się nie zgodził, chciałem go dotknąć, by wiedział, że ma iść spać, ale jedynie wstałem i udałem się za barierę, by posiedzieć, bądź się przespacerować.
- Wezmę warte, idź spać. Wolałbym nie nieść cię i zajmować się królem. - powiedział.
- Czyżbyś się martwił o mnie? - spytałem. Przejeżdżając dłonią, po jego włosach i psując mu fryzura.
- Myślę przyszłościowo. - rzekł. Zaczął przeglądać jakieś zioła, a ja zerkałem na niego, co takiego robi. Ciekawość była taka silna i chciałem wiedzieć o nim więcej. Jednak w końcu się położyłem. Ułożyłem ręce pod głową, by móc spojrzeć na rozgwieżdżone niebo.
- Pewna staruszka szła wzdłuż drogi, była pół wygnańcem, pół człowiekiem. Jednak dla obu ras, była miła i niezwykle szlachetna. Zawsze, gdy zapadała noc, zapełniała niebo pięknymi gwiazdami. Tak cudownie migotały, jakby zaraz miały spaść na ziemię i wszystko zniszczyć. Staruszka, nigdy nie mówiła, jak się nazywa, ani skąd jest. Była po prostu staruszka, która podróżowała wzdłuż drogi. Nigdy nikt nie wiedział, kim jest ani gdzie mieszka. Jej uśmiech odganiał zło oraz smutek. Jakby rzucała jakiś czar. Dobrze wróżyła, miała swoje sposoby.. - przerwałem, gdy zobaczyłem spadająca gwiazdę. Zerknąłem na zielarza, przysłuchiwał się, jakby czekał na ciąg dalszy historii. Uśmiechnąłem się i mówiłem dalej, gdy wyciągnąłem dłoń ku niebu. - Zawsze mówiła, że jeśli zobaczysz spadająca gwiazdę, pomysł życzenie, a gdy ją spotkasz, ono się spełni... - głos Sama nieco mnie wyrwał z transu.
- Jak można spotkać spadająca gwiazdę? - spytał, ale potem ugryzł się w język.
- Czasem z nieba spadają skały, nazywane meteorytami. Ci, którzy je znajdują i otworzą, ujrzą swe życzenie. - odpowiedziałem.
- Opowiedz, co było dalej. - dodał.
- Staruszka, nigdy nie podawała swojego wieku. Nie wiele mówiła, a jak już to zagadkami. Gdy się znało odpowiedź wówczas, można było znaleźć się w miejscu, do którego się zmierzało. Było w niej coś bliskiego, odległego oraz nieznanego. Każdy chciał ją spotkać, a niektórym to się nie podobało, wówczas chcieli ją zabić. Za każdą śmiercią staruszki ona wracała. Wyglądała tak samo, ale też zupełnie inaczej. Tak jakby jej śmierć niosła coś wraz ze sobą. Jakby przynosiła dary oraz zabierała coś cennego. Staruszka miał tak wiele grobów, tak wiele kwiatów, wiele istot się modliło do niej. Była jak jakiś duch. Była gwiazda, ale nikt w to nie wierzył. Pewnej nocy, gdy niebo tak puste, a nów się pojawił. Ludzie patrzyli, jakby czekali na cud. Pragnęli zobaczyć to, co mówiła staruszka.. Nagle pojawiło się jasne światło, a gdy wszystko wróciło do normy, na niebie było tak wiele gwiazd. Migotały, można było w nich dojrzeć staruszkę, to jak dziękuję i wyciąga do nich swoją dłoń. Wyciągnij do mnie swą dłoń, a twe serce się otworzy i się pokaże. Jednak gdy twoja dusza jest przesiąknięta mrokiem.. Idź tam, gdzie mój grób odbija się w niebie, a ujrzysz swą prawdziwa duszę. - powiedziałem. Tym samym kończąc opowieść.
Cisza była taka kojąca.
Opuściłem dłoń i powoli zamknąłem oczy. Sen nadszedł, ale to nie było dobre...
Obudziłem się z krzykiem, zalany potem i łzami, drżałem. Powtarzałem cały czas słowa. - Przepraszam, proszę nie... - nie nawet ile razy.. Nie mogłem się pozbierać. Panika wzrastała.
- Co się stało? - słyszał, pytanie jakby roznosiło je echo.
Wciąż powtarzałem swoje słowa w panice, a po chwili zacząłem się dławić, jakbym tonął.. To było złe. Nie powinienem spać, przecież nie mogę pozwolić sobie na coś takiego.
- Lucid. Co się dzieje? - teraz można było lepiej go słyszeć. Nie potrafiłem odpowiedzieć, jedynie się wtuliłem w niego i cicho płakałam. Zacisnąłem dłonie na jego plecach, bojąc się tego, że to mogło wrócić. Spiął się, drżenie powoli ustawało. Spojrzałem na niego zawstydzony, tym co zobaczył.
- Nigdy więcej nie mów, żebym poszedł spać. Nie mogę. Zrozum to. Bardzo cię przepraszam, że musiałeś oglądać tak żałosna stronę. - powiedziałem, wstając i ocierając łzy. Podszedłem do wody, by nieco się ochlapać i by nie było widać, tego, że płakałem.
Po wróceniu do reszty było jeszcze jedzenia trochę z wczorajszego zbierania. Bariera opadła, gdy podszedłem do Jego Wysokości, by sprawdzić nici. Czułem, że Sam się patrzy. Mimo wszystko jednak wypowiedziałem parę słów w obcym języku, przeznaczonym dla martwych. Gdy odszedłem, wpadłem na zielarza. Nie mogłem okazać więcej tego, jak żałosny byłem. Więc zacisnąłem pięści i ruszyłem do przodu, by przyjrzeć się drodze.
- Jeszcze tylko dzień drogi, konno będzie trzy dni, a potem ponownie pieszo, kilo dnia. Może mniej. - odwróciłem się do nich przodem i podszedłem, by poinformować o tym, ale jednak słyszałem ich rozmowę jedynie.

Samuel?

Liczba słów: 1390

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz