Po raz pierwszy od naszego niespodziewanego poznania, Keya zdecydowała
się powiedzieć mi nieco więcej o sobie. Jej odpowiedź w pełni mnie
satysfakcjonowała, mimo tego, że nie była jakoś wielce zaskakująca.
Fakt, że wychowywał ją nauczyciel – o ile dobrze pamiętam, Loren –
najbardziej zapadł mi w pamięć. Po tym stwierdzeniu odleciałem nieco
myślami w dal, dumając nad tym, co mogło stać się z jej rodzicami.
Znaczy… biorąc pod uwagę kwestię spadku, zakładam, że umarli nim ich
córka zdążyła zetrzeć przysłowiowe mleko spod nosa. Mimo to, w dalszym
ciągu nie potrafiłem uciec pokusie zastanawiania się nad tym, w jaki
sposób odeszli oni z tego świata. Postanowiłem jednak zachować owe
myśli dla siebie. Bądź co bądź, nie chciałem wyjść na nietaktownego
gbura.
- Nie chcę być wścibski, ale czym tak właściwie zajmujesz się na
co dzień? – spytałem, zmyślnie ucinając temat przeszłości Keyi. W ten
sposób chciałem dać jej do zrozumienia, że taka odpowiedź w pełni mi
wystarczy. Wolałem zadbać o to, aby kobieta nie czuła się niezręcznie
w moim towarzystwie.
- Niczym specjalnym. Tak jak wspomniałam, utrzymuję się ze
spadku, a czasem dorabiam w klubach – odparła. Po chwili, gdy sens
tych słów dotarł do niej w pełni, dziewczyna zarumieniła się lekko. –
Jako kelnerka oczywiście!
- Nie śmiałem nawet myśleć inaczej – odparłem, przyjmując ze
śmiechem jej sprostowanie. Uniosłem obie ręce w geście obronnym, o
mało co nie strącając ceramicznej szkatułki stojącej na półce za mną.
Ten widok najwidoczniej rozśmieszył moją rozmówczynię.
Kobieta wstała, prawą dłonią poprawiając nieco przekrzywione krzesło.
Następnie podeszła do najbliższej z półek, delikatnie przesuwając
palec wskazujący wzdłuż poustawianych alfabetycznie tytułów. Ja
również podniosłem się do pionu. Ostrożnie poprawiłem wszystkie z
trzymanych przy piersi tomów. W sumie było ich jedenaście. Trzy z nich
stanowiły stare księgi w pełni poświęcone zielarstwu oraz roślinom
porastającym nasze lasy. Dwoma były prawie zniszczone, prawie
stuletnie woluminy należące niegdyś do prekursora, profesora W.
Browna, który samodzielnie rozpowszechnił ideologię medycyny
naturalnej na całym świecie. Znalazłem również mały, ledwo zauważalny
wśród innych dzieł notes, w którym ręcznie naszkicowane oraz opisane
zostały rośliny, które kilka dekad temu grały główne skrzypce w
miejscowej florze. Przypominało mi to mój własny dziennik, jednak ja,
w przeciwieństwie do autora tych notatek, nie miałem za grosz talentu
plastycznego. Pozostałe księgi, z czego jedynie dwie spisane zostały w
znanym mi języku, dotyczyły nadnaturalnych. Jedna z nich prawiła o
rodzajach i usposobieniach, druga natomiast dokładnie punktowała
wszystkie słabe oraz silne punkty każdej z odmian. Resztę miałem
zamiar przetłumaczyć za pomocą zebranych w domu słowników, ewentualnie
poprosić o pomoc Keyę, może – za jej pośrednictwem – Lorena. Robiłem
to głównie z myślą o Mordimerze i Yaelu. Chciałem w końcu dowiedzieć
się o nich czegoś więcej. Niestety, ich samych nie udało mi się
pociągnąć za język na tyle, aby czuć się w pełni usatysfakcjonowanym.
W pewnym momencie usłyszałem, jak coś upada na ziemię z cichym,
metalicznym brzdękiem. Szybko zwróciłem głowę w kierunku, z którego
dobiegał ów dźwięk. Stojąca obok regału Keya trzymała w ręku grubą,
podniszczoną czasem księgę. To właśnie z niej musiał upaść mały
przedmiot, który leżał właśnie u jej stóp. Kobieta schyliła się,
ostrożnie podnosząc drobny kawałek metalu. Trzymała go ostrożnie,
delikatnie obracając pomiędzy palcami.
- Widziałeś kiedyś coś takiego? – spytała, podając mi znajdę.
Była nią niewielka, naruszona biegiem czasu moneta. Na jednej stronie
widniał obraz dumnie stojącego na dwóch łapach, zionącego ogniem
smoka. Z drugiej natomiast widniały trzy ozdobnie wybite litery,
mające najpewniej jakieś ukryte znaczenie.
- D M C – przeczytałem na głos, ostrożnie gładząc kciukiem
rewers. – Pierwszy raz spotykam się z czymś takim – przyznałem. –
Wygląda na dość starą, nic dziwnego. Książka zresztą również nie
wygląda młodo. Jaki ma tytuł?
Keya ostrożnie przekręciła kartki dłonią, wracając na stronę tytułową.
- Rzeka Krwią Płynąca – przeczytała wyraźnie, następnie podnosząc
swój wzrok na mnie. – Brzmi jak kiczowata fantastyka pisana ręką
amatora taniego wina – skwitowała.
- Myślisz, że ma jakiś związek z tą monetą? – zapytałem, w
dalszym ciągu lustrując drobny przedmiot wzrokiem. Jego pokryta rdzą,
metaliczna struktura nieprzyjemnie kruszyła się w dłoniach,
zostawiając po sobie rudy osad.
- Raczej nie znalazła się tam przypadkiem – skwitowała, ostrożnie
zamykając książkę. Gdy nasze spojrzenia się zbiegły, w jej błękitnych
oczach dostrzegłem drobne iskierki podekscytowania, dodające jej
dziecinnego, nieco figlarnego charakteru. Już wiedziałem, ze kobieta
nie będzie w stanie zostawić tegoż znaleziska bez echa. – Myślę, że
Loren nie pogniewa się, jeśli pożyczę sobie tę księgę na dzień lub
dwa. Chciałabym przestudiować jej zawartość, może uda mi się znaleźć
jakieś nawiązanie do tej monety.
Powoli skinąłem głową na znak zgody. Tom, który w dalszym ciągu
spoczywał w objęciach Keyi, zdawał się mieć przynajmniej osiemset, jak
nie więcej stron. Jeśli kobieta miała zamiar przewertować go od deski
do deski, szukając przy tym poszlak dotyczących znaleziska, zajęłoby
jej to przynajmniej trzy dni, o ile nie więcej. Zakładając, że
siedziałaby nad tomem od rana do nocy.
- Jeśli masz takie ambicje… Podziwiam. Chyba nawet ja nie mam aż
tyle zapału, żeby męczyć się nad takim tomiszczem, chcąc znaleźć
informacje o małej, staroświeckiej monecie.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty – odparła, wzruszając
ramionami. Następnie uśmiechnęła się nonszalancko.
Przez chwilę staliśmy bez słowa. Ja – chcąc przemyśleć całą tą
sytuację i zastanowić się, czy oby na pewno chcę w to wchodzić. Ona –
mimowolnie gładząc okładkę wiekowego tomiszcza, krążąc myślami w
obłokach. W końcu jednak kobieta wróciła na ziemię, po raz kolejny
zwracając się do mnie.
- Myślisz, że twoja matka byłaby w stanie rozpoznać co to jest? –
zapytała z nadzieją, kierując swój palec wskazujący na monetę, którą w
dalszym ciągu ściskałem w dłoni.
- Sam nie wiem – odparłem. – Za murami obydwoje mieszkamy od
trzynastu lat, więc obiektywnie rzecz biorąc, nie powinna wiedzieć
więcej, niż ja – zastanawiałem się na głos, marszcząc nos. – Chociaż
nie zaszkodzi spróbować. Bądź co bądź, żyje pewnie dłużej niż my razem
wzięci.
Kobieta skinęła głową, uśmiechając się szeroko.
- W takim razie ja uciekam do domu, żeby móc wziąć się do roboty!
– powiedziała. Niemalże byłem w stanie fizycznie poczuć szczęście,
które od niej emanowało. – Jeśli chcesz, możesz tu jeszcze
pomyszkować. Jak by co, Loren może pomóc ci w doborze następnych
książek!
Po tych słowach, zanim ich sens zdążył w pełni do mnie dotrzeć, Keya
prysnęła. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem.
(?)
Liczba słów: 1001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz