Zeskoczyłem z bryczki przewożącej żywność na ugięte nogi. Kiedy się wyprostowałem, szybko się otrzepałem z niewidzialnego kurzu i gestem wyciągniętej ręki w górze podziekowałem oraz jednocześnie pożegnałem się z woźnicą. Starzec uśmiechnął się ciepło w moją stronę lekko schylając głowę w geście uznania. Całkiem przypadkiem podczas naszej wspólnej podróży został napadnięty. Podobno ci ludzi regularnie okradali go z jego mienia na tej trasie. Oczywiście się wstawiłem za sympatycznym staruszkiem co skończyło się krwawą jadką. Nikt mnie nie znał z gromady rzezimieszków więc byli zdziwieni moimi umiejętnościami szermierki opanowanej do perfekcji. Znałem również mnóstwo drobnych sztuczek zaskakując swoich przeciwników. Niestety nie dali za wygraną. Swoją ucieczkę rozporządzili w momencie krytycznym - sprawnym ruchem pozbawiłem jednego z nich życia. Głośno stwierdziłem wówczas, że teraz nie pozostawili mi wyboru. Nie chciałem żeby zemścili się na skromnym staruszku. Doskonale znałem ludzi ich pokroju i z pewnością kierowali się zasadą oko za oko. Pomogłem sobie magią, ponieważ cóż miałem do stracenia. Ze starcem nie będę miał pewnie nigdy więcej styczności. No i zależało nam na czasie, żeby dostarczyć towar na czas.
Przejechałem dłonią po pasku noży przepasanych wokół biodra. Rozejrzałem się w tym czasie czy przypadkiem w tym miejscu nie ma karczmy w której mógłbym się zatrzymać. Byłem bardzo głodny i poniekąd zmęczony. Odmówiłem starcowi propozycji przyjęcia w zamian chociażby kiełbasy. Nie pragnąłem nic w zamian, ponieważ uważam że sam bym w takim wypadku ukradł. Ta żywność ma przynieść mu zysk w uczciwym handlu i każdy Kahal w dzisiejszych czasach się liczy. Idąc prawą stroną wzdłuż muru czułem na sobie spojrzenie innych ludzi. No tak, przecież jestem innego koloru skóry. Mój ton skóry jest niemalże czarny i bardzo mi to odpowiada pomimo tych spojrzeń. Pasował do tego kim jestem naprawdę, skąd pochodzę rzeczywiście. Ten świat przecież był mi całkowicie obcy i wiedziałem o tym tylko ja. W każdej chwili mogłem im zniknąć z oczu. Słońce już nie było wysoko na niebie a chyliło się ku zachodowi. Coraz głośniej dobiegały mnie okrzyki, hałas wywołany jakąś sensacją. Zainteresowany co się mogło dziać podążyłem za odgłosami, które doprowadziły mnie do uliczki. Wyjrzałem tam ale na drugim końcu tego przejścia znajdowała się większa przestrzeń. Z braku laku zignorowałem fakt, że jestem głodny i podszedłem bliżej. Grupa mężczyzn, parę dam stojących bardziej na poboczu. Na środku zgiełku zażarcie kłóciła się młoda kobieta oraz chłopak. Widać było, iż dopiero nie zaczęli, ubrania miała brudne od kurzu i piachu. Na dodatek delikatnie się trzęsła najprawdopodobniej że zdenerwowania. Podszedłem bliżej. Nie słuchałem ich wymiany zdań ale jedno drugie próbowało sprowokować. Dziewczyna zrobiła unik kiedy chłopak ją zaatakował. Niestety wpadła na kogoś z jego ferajny, nieszczęśliwie ją łapiąc. Zareagowałem. Zgrabnym ruchem powaliłem napastnika, który zamilkł dostrzegając kim jestem. I ja go znałem. W jego oczach widać było strach, gdyż znał konsekwencje gdybym poszedł z tym do odpowiedniej osoby.
- Nie mam pojęcia kto zaczął, młokosie ale komuś innemu ten incydent może nie przypaść do gustu - odezwałem się swoim głębokim głosem zachowując spokój i nie zdradzając przy tym żadnych innych emocji.
-Proszę, jeśli się dowiedzą nie będę mógł... - spróbował na co ja uniosłem zaskoczony brwi lekko do góry. Wszyscy znieruchomieli i przyglądali się nam z zaciekawieniem aniżeli strachem i swojego druha.
-Czyżbyś na swoim koncie miał więcej takich wybryków? Wydaje mi się czy to by nie skreśliło przypadkiem twojej kariery w bractwie? - usłyszałem gdzieś obok siebie szarpaninę. Uniosłem głowę w tą stronę. -Puść ją, jeśli panienka nie życzy sobie takiego traktowania i jej się to nie podoba, należy zgodnie z zasadami dobrego wychowania przeprosić i spytać co by szanowna panienka chciała niezależnie od tego z jakiego domu się wywodzi - skarciłem mężczyznę który patrząc w moje oczy na początku nic nie zrobił a potem niepewnie wypuścił. -Co do ciebie młokosie, mam jedną radę i niech ją usłyszą również wszyscy zgromadzeni - wstałem dając przestrzeń młodemu. - Jestem mrokiem i waszym cieniem. Jeśli którejkolwiek z waszych godności znajdzie się na liście, wiedzcie że zawsze was odnajde. Nie ważne gdzie byście się znaleźli, ja was zawsze dopadnę a wtedy nie ma odwrotu. Przede mną nie ma ucieczki, podobnie jak przed śmiercią - ukłoniłem się delikatnie kończąc swoją wypowiedź i grzecznie schodząc ze sceny. Możliwe że pytali się go kim jestem. Szczerze nie dbam o to, ale straszenie ich młodych dusz wydało mi się naprawdę zabawne. Może częściej powinienem bawić się w stróża?
Aldis?
Liczba słów : 709
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz