Nie byłem do końca zadowolony z tego, że Mikleo miał sam rozmawiać z dziadkiem. Zdecydowanie bardziej wolałem przy nim być, ponieważ nie wiedziałem, jak zachowa się dziadek. A to zawsze ja go broniłem przed dziadkiem, przyjmowałem na siebie każdą winę i uparcie trwałem przy swoim zdaniu. A co, jeżeli dzisiaj będzie tak, że będę musiał dzisiaj wyjątkowo bronić dziadka przed Mikim...? Nie no, przesadzam, Miki nie jest mną, potrafi nad sobą zapanować. A to wczoraj rano... dziadek zaskoczył nas wszystkich taką decyzją. Ja byłem z tego powodu wściekły, więc Miki też mógł być zły, to była przecież normalna reakcja rodzina na wieść, że ktoś chce zabrać mu dzieci.
- Jesteś pewien? Nie przydałbym ci się w roli wsparcia? – dopytywałem, zmartwiony o niego. Plus, nie byłem do końca przekonany, czy Mikleo nie jest na mnie jeszcze obrażony. Jego wczorajsze milczenie na wieczór troszeczkę mnie zaniepokoiło, miałem wrażenie, że trochę przesadziłem. Ale z drugiej strony, musieliśmy coś z tym zrobić. Dziadek nadawał się do tego prawie perfekcyjnie. Prawie, bo nie jest do nas nastawiony przyjaźnie, jednak nie możemy ryzykować zdrowiem dzieci.
- Przydałbyś mi się w roli opiekunki dla dzieci – odparł, podchodząc do mnie i całując mnie w policzek.
- Dasz radę sam? – mimo wszystko bałem się o niego. Jak zawsze zresztą, był miłością mojego życia, moim małym promyczkiem i aniołkiem, oczywiście, że się o niego bałem.
- Jestem dużym chłopcem, dam sobie radę – powiedział, uśmiechając się do mnie uspokajająco.
- Jeśli tylko tak uważasz... jeżeli coś będzie szło nie tak, daj mi znać, a wrócę najszybciej, jak będę mógł.
- Zamiast gadać może zacznij się zbierać, a ja przez ten czas przygotuję ci śniadanie. Im szybciej będę miał tę rozmowę za sobą, tym lepiej – oparł, popychając mnie w kierunku łazienki. Jak uroczo z jego strony...
Tak jak mnie poprosił, tak zrobiłem. Szybko ogarnąłem się w łazience i od razu po tym zszedłem na dół, biorąc ze sobą na ręce już rozbudzoną małą. I tak w końcu musiałbym po nią wrócić, więc trochę oszczędzę czasu. Okazało się, że Mikleo jeszcze nie skończył przygotowywać śniadania, dlatego cierpliwie poczekałem, rozmawiając przy tym z Yukim, któremu zaproponowałem spacer po śniadaniu. Lepiej było zainicjować wcześniej taki pomysł, by później Yuki się nie dąsał. Na szczęście nas syn przystał na ten pomysł, co więcej dodał, że moglibyśmy wziąć Codi’ego. Cudownie, cała rodzinka byłaby w komplecie... oby Miki’emu dobrze poszła rozmowa z dziadkiem.
Kiedy prawie skończyłem jeść śniadanie, dziadek do nas przyszedł. Radośnie i kulturalnie powiedzieliśmy mu dzień dobry, na co odpowiedział nam nieco mniej radośnie. Czy on nadal jest na nas zły...? Ale za co? Za to, że próbujemy być szczęśliwi? Anioły są naprawdę dziwne. Jeden obraża się o to, że martwię się o niego i nasze dzieci, drugi nie chce, byśmy byli szczęśliwi... oby Yuki był bardziej normalny. I mam nadzieję, że Misaki także wyrośnie na normalnego anioła. Albo człowieka. Czy hybryda anioła i człowieka ma jakąś nazwę? Chyba tak... albo i nie... sam już nie wiem.
Zerknąłem na Mikleo, a ten kiwnął głową. To musiał być nasz umówiony sygnał. Od razu lekko się zestresowałem, na pewno powinienem pójść...? Powinienem wcześniej bardziej postawić na swoim, teraz nie mam wyboru, jak tylko wstać od stołu i zabrać dzieci na spacer... oby nic złego się nie wydarzyło.
- Yuki, wołaj Codi’ego, zbieramy się – odparłem, dopijając kawę. – Do zobaczenia, skarbie – odezwałem się do Mikleo, wstając i całując go w policzek.
Na szczęście pogoda na spacer była perfekcyjna. Słoneczko ładnie świeciło, wiał lekki, aczkolwiek przyjemny wiaterek, no nic, tylko żyć. Powinniśmy wyjść kiedyś na spacer, tyle że wszyscy. Jestem pewien, że z Mikim ten spacer byłby o wiele przyjemniejszy. Może namówię go na następny... o ile dziadek go ode mnie nie ukradnie, kiedy dowie się, że drzemie w nim demon.
Ruszyliśmy w stronę jeziora, z dala od ludzi i miejskiego zgiełku. Może i małą ludzie by mogli już dostrzec, ale Yuki’ego już niekoniecznie, a ja nie chcę wyjść na idiotę. Już za takiego mają mnie moi sąsiedzi. Czasem widywałem moją sąsiadkę i nie jestem pewien, co tej kobiecie siedzi w głowie; czasem przyglądała zza okna, jak bawiłem się z małą w ogrodzie i mówiłem do Yuki’ego... chociaż, pewnie nie słyszała, co mówiłem dokładnie, więc równie mogła myśleć, że gadam do małej.
Misaki była zachwycona nowym otoczeniem, a Yuki był zachwycony wodą, do której już wchodził. Nie zabraniałem mu tego, było na tyle ciepło, by mógł robić takie rzeczy. Plus, doskonale wiedziałem, jak bardzo woda była potrzebna serafinom wody, omal przez to nie zabiłem własnego męża. Już więcej nie popełnię tego samego błędu. Misaki także chciała dołączyć do brata, ale na to pozwolić nie mogłem. Była jeszcze zdecydowanie za mała na takie rzeczy, miała raptem miesiąc. Co prawda jej ciałko wskazywało, jakby była starsza, ale nie możemy zapomnieć o jej rzeczywistym wieku.
Powoli dochodziło południe, a ja nadal nie byłem pewny, czy mogłem wracać. Spędziliśmy dobre trzy godziny poza domem, chyba to wystarczająco dużo czasu... a co, jeżeli dziadek obezwładnił Mikleo i zamknął go gdzieś daleko ode mnie, bo sprawiał za duże zagrożenie...? Na samą myśl poczułem nieprzyjemny ból w sercu. Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać go samego...
~ Mikleo? Wszystko w porządku? Czemu się nie odzywasz? ~ przesłałem mu tę myśl, mocno zdenerwowany. Proszę, niech mu nic nie będzie, bo inaczej sobie tego nie wybaczę...
<Co tam u ciebie, Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz