Słysząc myśl mojego męża, której chyba niekoniecznie chciał mi przesłać, zamarłem. Jak to go zabił...? Przecież to nie ma sensu... nie mógł go zabić. Przecież to Miki, najłagodniejszy aniołek, jakiego znam, prędzej to dziadek by jemu coś zrobił. Może coś mu się mu się źle wydało... musi. Dziadek nie może być martwy. Przecież on miał przeżyć wszystko i wszystkich.
Mimo, że odczuwałem niepokój, musiałem zachować spokój przy dzieciach. Może i Yuki nie przepadał za dziadkiem z powodu tego, że podczas pobytu w azylu odseparował nas od siebie, ale lepiej, aby nie wiedział, że jego mama popełniła morderstwo. Znaczy, może popełniła morderstwo, dziadek może być po prostu ciężko ranny... Wziąłem dzieci z powrotem do domu z nadzieją, że jeżeli walczyli, to nie walczyli w domu. Nie chciałbym, aby dzieci musiały oglądać przemoc, to nie jest dla ich oczu.
- Yuki, zajmij się na chwilę siostrą, dobrze? Muszę znaleźć mamę – poprosiłem chłopca, kładąc śpiącą Misaki do kołyski.
- A co, jeżeli się obudzi i zacznie płakać, a ja nie będę wiedział, co zrobić? – odpowiedział, odrobinkę zestresowany.
- Trochę ją dzisiaj wymęczyliśmy, więc nie powinna. Dasz sobie radę, wierzę w ciebie. Wrócimy najszybciej, jak tylko możemy – dodałem, czochrając jego włosy.
Dzięki paktowi doskonale wyczuwałem mojego męża i wiedziałem, w którą stronę iść, więc też tam się skierowałem. Dziadek z Mikleo skierowali się w stronę lasu, z dala od ludzkich mieszkań, a im dalej w las, tym więcej śladów walki widziałem. Serce zaczynało mi bić coraz to szybciej, wiedziałem, że nie powinienem go zostawiać, powinienem być przy nim i nigdy go nie zostawiać, już więcej na pewno nie popełnię tego błędu, tylko proszę, niech wszystko będzie w porządku... na widok krwi poczułem jeszcze większy strach. To, co tu się tutaj stało, było tylko i wyłącznie moją winą. Po pierwsze, nie powinienem go puszczać samego, po drugie nie powinienem na niego naciskać w sprawie demona... albo powinienem zgodzić się z tym, że dziadek nie był najlepszym wyborem do pomocy.
W końcu znalazłem ich obu, w kałuży krwi. Mikleo klęczał na ziemi, przed nieruchomym ciałem dziadka, a jego ramiona lekko się trzęsły. Zdenerwowany podszedłem do męża, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale on nie zareagował. Sprawdziłem, czy jest puls u dziadka, ale niczego nie wyczułem. Cholera, on naprawdę nie żyje... z jaką siłą musiał uderzyć Mikleo, że on nie żyje? Dziadek był najsilniejszym i najpotężniejszym z serafinów, nie dało się go tak prosto zabić.
- Miki... – wyszeptałem, patrząc na jego twarz, w której przewijało się tak wiele emocji... delikatnie otarłem policzki z krwi wymieszanych z łzami. Chyba nadal do niego nie docierało, co się stało. Do mnie też, ale w tym momencie powinienem skupić się na Mikleo i go uspokoić. – Już, spokojnie, jestem tutaj.
Dopiero po moim dotyku Mikleo wtulił się w moje ciało, zaczynając znowu płakać i przy okazji brudząc przy tym moją czerwoną koszulę. Nie przejąłem się tym, tylko również delikatnie go przytuliłem, gładząc go po plecach. Najpierw trzeba było go uspokoić, a później pogrzebać ciało. Nieważne, jaki by nie był, dziadek zasługuje na pogrzeb. Swoją drogą, czy ono nie powinno zniknąć samo...? Kiedy Mikleo umarł mi na rękach, jego ciało niemalże od razu się rozpłynęło, nie pozwalając mi nawet go pogrzebać. Jak na zawołanie, ciało dziadka zaczęło stawać się przezroczyste, a kiedy zawiał mocniejszy wiatr, po prostu się rozpłynął... Miki zmienił się w parę. Może to zależy od tego, jakim rodzajem serafina się jest? To by wiele wyjaśniało.
- Musimy wrócić i się umyć. Yuki nie może nas zobaczyć pokrytych krwią – szepnąłem, nie przestając głaskać go po plecach.
- Puścił dziadka wolno, ale on go nie posłuchał. Nie zapanowałem nad nim – wymamrotał drżącym głosem, wbijając palce w moje ciało.
- Spokojnie, to nie jest twoja wina – powiedziałem cicho, po czym pocałowałem go w czoło nie przejmując się, że jest brudne od krwi. – Musimy iść. Yuki został sam - dodałem, chcąc bardzo wracać do domu. Tutaj już nic nie zrobimy, a on zdecydowanie musiał się położyć i uspokoić.
Pomogłem wstać mojemu mężowi, który jeszcze się lekko chwiał. Położyłem dłoń na jego talii, na co syknął cicho, a ja szybko zrozumiałem, że był ranny. Zażegnałem ten problem bardzo szybko, po czym zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Trzeba będzie jeszcze coś powiedzieć Yuki’emu, kiedy przekroczymy próg domu, na pewno do nas przybiegnie. I jeszcze Azyl... czy Azyl poradzi sobie bez dziadka? Mógł być okropny, wredny i nas nienawidzić, ale dzięki nim Serafiny miały swój dom i bezpieczny kąt. Obyśmy tą śmiercią im tego nie zabrali, nie zasługują na to.
- Misaki się nie... mamo? Wszystko w porządku? – spytał Yuki, patrząc na Mikleo z przerażeniem.
- Tak, nie przejmuj się, mama musi się umyć i odpocząć – powiedziałem uspokajająco, uśmiechając się lekko do dziecka. – Popilnuj jeszcze przez moment siostry, dobrze?
Yuki, widząc, że coś jest nie tak, bez gadania wykonał moje polecenie. Pomogłem Mikleo dotrzeć do łazienki, ponieważ miałem wrażenie, że nie zrobiłby tego sam. Zacząłem nawet przygotowywać mu gorącą kąpiel i w tym samym momencie Miki powiedział:
- Chciałbym zostać sam.
- Jesteś pewien? – dopytałem, patrząc na niego niepewnie. Brzmiał teraz tak wyjątkowo spokojnie... bałem się, że za to, co zrobił, będzie chciał sobie zrobić jakąś krzywdę.
- Tak. Potrzebuję po prostu chwili dla siebie – wyjaśnił, chyba starają się na uśmiech, ale średnio mu to tak wyszło.
- Niech ci będzie. Pamiętaj, że cię kocham. I że to, o się stało, nie jest twoją winą – powiedziałem, podchodząc do niego i całując go w policzek. – Czekam na ciebie u Misaki, niedługo trzeba będzie ją nakarmić – dodałem, nadal pełen myśli. Jeżeli teraz go opuszczę, a on coś sobie zrobi... nie wybaczę sobie tego. Wcześniej też miałem takie myśli i postanowiłem go zostawić samego, i co się stało? Nic dobrego. Może jednak teraz powinienem z nim zostać... – Obiecaj mi jeszcze jedno... że nie zrobisz teraz niczego głupiego
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz