wtorek, 31 grudnia 2019

Szczęśliwego Nowego Roku

Gorąco witamy w ten piękny ostatni dzień 2019 roku. W tym jakże wspaniałym dniu życzymy wam  na nowy rok wszystkiego, co najlepsze Niech na co dzień, nie od święta, gęba będzie uśmiechnięta.
Niech też zdrowie tęgie będzie i kasiory niech przybędzie.
Niechaj łaski płyną z nieba, tyle ile będzie trzeba.
Do Siego Roku …!
Życzy Administracja C:

Od Kousuke CD Keitha

No i się wreszcie dostało mi się za moje nieposłuszeństwo, wobec innych starszych demonów tego mogłem się spodziewać, po moich rodzicach dowiedzieli się, że mam u siebie człowieka co było zabronione i mam za swoje obym szybko się z tego wylizał ten gość, może wrócić. A wtedy w niebezpieczeństwie jest chłopak, który jest, mimo wszytko zemną. Teraz sam nie wiem, czy powinienem go uwolnić.
Jedno co mnie dziwi to, to że sam nie uciekł i tak niebyłym w stanie go ścigać, zanim moje rany się zagoją, trochę potrwa za długo, jestem na głodzie, aby moje rany szybko się zagoiły, byłby więc wolny, dlaczego nie skorzystał z takiej możliwości? Jest głupi? Nie to chyba nie to coś innego musi się za tym kryć. Tylko nie wiem co, co prawda potrafię czytać w myślach, jednak teraz nie mam nawet siły, by to uczynić.
- Powinieneś uciec, gdy tylko miałeś ku temu dobrą okazję - Wydusiłem, czując, że przez ranę i sporą ilość utraconej krwi mam nie tylko problem z poruszaniem się, ale i problem z mówieniem, czy również oddychaniem.
- Uwierz mi, że chciałem - Nie okłamywał mnie, podchodząc do kanapy, na której leżałem, wpatrując się we mnie, w milczeniu.
- Ale nie mogłeś co? Twoje serce by ci nie pozwoliło - Odparłem, nie musząc czytać tego z jego myśli, oczy, którymi na mnie patrzył, mówiły wiele, nawet wiele niż by tego chciał. Musi poćwiczyć nad zakładaniem maski na swoją twarz, to mu wiele ułatwi.
- A ty znów czytasz w moich myślach - Burknął, niezadowolony siadając w fotelu, która znajdowała się nieopodal kanapy, na której leżę, cholera właśnie sobie uświadomiłem, że ujebałem całą kanapę swoją krwią i teraz będę musiał ją wywalić, przecież nie wypiorę tej krwi, a tak bardzo ją lubiłem, niech to szlak.
- Nie czytam, tym razem twoje oczy zdradziły co czujesz, uwierz mi nie mam siły, czytać twoich myśli - Przyznałem, starając się znów wstać, nie mogę tak leżeć cholera, nie mogę, muszę się ruszyć przynajmniej spróbować.
- Mówiłem ci, nie ruszaj się - Upomniał mnie, wiem, że miał racje, nie powinienem się ruszać, ale nie mogę też tak bez celu tu leżeć, czas odwiedzić swoich rodziców wiem, że matka na pewno jest w to zaplątana, a co do ojca tego nie wiem. Może i wyrzucili mnie jak śmiecia, jednak jestem synem bardzo potężnych demonów, które nie mogą pozwolić sobie na zniszczenie swojej reputacji, a ja swoim zachowaniem właśnie to robię, kiedyś mnie za to zabiją. Rodzicami nigdy nie umieli być, ale katami byli dla każdego, kto łamał ich zasady, nawet ich własny syn stał się ich wrogiem, nigdy mi to nie przeszkadzało, jednakże teraz przegięli, zrewanżuje się z to na pewno, jeszcze tego pożałują. Nie dam się tak traktować na pewno nie im.
- Muszę wstać, moi rodzice muszę do nich iść. A ty, ty powinieneś uciekać, ten gnój na pewno jeszcze tu wróci - Odparłem, podnosząc się z trudem do siadu, trzymając dłoń na brzuchu, ciężko przy tym oddychając z bólu, który rozszedł się po moim ciele.
- W coś ty się do cholery wpakował? - Zapytał, trochę wkurzony chłopak co muszę przyznać, nieco mnie zaskoczyło, nie spodziewałem się, że ma jaja, aby się tak na mnie unieść, co prawda czasem mruczał coś pod nosem, jednak nigdy nie był aż tak odważny. Myśli, że jestem ranny, to może się tak ozywać?
Westchnąłem cicho, kładąc rękę na twarz, musząc właśnie wyciągnąć na świat dzienny wszystkie brudy. Nie chce tego robić, ale nie mam chyba w tej chwili wyboru.
- Moi rodzice to dupki, ale w jednym mają rację, nigdy nie powinienem mieć przy sobie człowieka, nie od tego jesteście, byśmy was lubili, tylko zabijali, nie potrafię zabijać ludzi, nawet trochę ich lubię, dopóki mnie nie wkurzają. Nie w tym rzecz oni "rodzice" wyrzucili mnie z domu, jak zwykłego śmiecia a mimo to prześladują mnie na każdym kroku, gdy tylko łamie zasady spotyka mnie "kara" przywykłem do tego, ale nigdy nie będę takim demonem, jakiego chcą, wyrzucili mnie, więc całe swoje życie będę robił im w brew bez względu na wszystko - Wyjaśniłem, może to było głupie, ale byłem mściwy i nie miałem zamiaru tak tego zostawić.

<Keith? xD>
672

Od Yasu CD Mordimera

Nie byłem ani trochę zadowolony z takiego zakończenia się naszej nieszczęsnej przygody, naprawdę chciałem wrócić do domu, do którego domu nie mam, do domu, w którym nikt na mnie nie czeka i nigdy czekać nie będzie, nie ma co okłamywać samego siebie, jestem sierotą z jakiegoś powodu. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego jestem sierotą, moi rodzice mnie nie kochali? Nie chcieli mnie? Nie potrafili zaakceptować? Man tak wiele pytań a odpowiedzi nie ma ani jednej. Czy kiedyś uda mi się dowiedzieć prawdy? Czy kiedyś odkryję, co się stało? Wiem, że ktoś na pewno jest mi bliski, jednak nie wie o moim istnieniu lub ja nie chce zaakceptować tego, że nikt tak naprawdę nie chciał się mną zajmować i nigdy nie znajdę tych, którzy stworzyli mnie, ale nie potrafili wychować. To moja wina? Czy może ich? Sam nie wiem. Co gorsza, cholera nie rozumiem, dlaczego teraz nagle zacząłem o tym myśleć? Przecież nigdy mnie to nie obchodziło, nigdy nie myślałem nad tym, kto, gdzie i dlaczego a teraz? Teraz trochę się zagubiłem, za wiele czasu spędziłem już z tym gościem. Walczę, by znów być wolny duchowo myślą o tym, co zrobię, gdy znów będę wolny jednakże, gdy już zjawiliśmy się przed domem mojego nieszczęsnego towarzysza, poczułem, sam nie wiem jak to nazwać ukłucie w sercu? Całe życie chciałem być sam, bez nikogo a teraz czuje, że ta samotność niszczy mnie od wewnątrz już teraz a co dopiero późnej.
Zamyślony wszedłem posłusznie do środka i tak nie mając innego wyboru, łańcuchy plus jego siła stawiały mnie w kryzysowym punkcie, byłem bez szans i musiałem, robić co chciał, nawet jeśli wcale mi to nie odpowiadało.
Mordiem zabrał się od razu za opatrywanie swojej rany na głowie, wyglądał blado i widać było, że powinien odpocząć, cóż najwidoczniej nasza wyprawa zwana poszukiwaniami się przedłuży, jednak on odpocząć musi, nie będę go szarpał lub nosił, gdy przypadkiem mi padnie, jestem bardzo drobny i nie za niski więc nie ma co udawać, że byłbym w stanie go udźwignąć.
- Więc musimy najwidoczniej wstrzymać się na dziś z poszukiwaniami tych mężczyzn - Odparłem, w sumie nawet trochę straciłem się co do czasu, wiem, że jest noc tego samego dnia, lecz która dokładnie godzina sam nie wie, te poszukiwania naprawdę mnie kiedyś wykończą. Boże już mowie tak ja bym poszukiwał l ich z dobry rok, a to dopiero pierwszy dzień. Co będzie dalej, jeśli się nie uwolnimy? Zwariuje.
- Nie mamy czasu na odpoczynek - Stwierdził kładąc na głowie rękę, cicho sycząc z bólu. No tak od razu widać, że da radę poszukiwać tych dwóch bandytów, którzy chyba nie są takimi zwyczajnymi złodziejaszkami lub ten, którego złapaliśmy, był głupi, a ten, który nas zaatakował był bardziej bystry i obmyślił jakiś plan, którego nie miał jego kolega. Cóż naprawdę ta cała sytuacja zaczyna mnie bawić.
- Cóż nie wiem jak tobie, jednak mnie wydaje się, że w takiej chwili z twoją rozwaloną głową musisz chwilę odpocząć, bo ja nie będę się tobą zajmować, jeśli padniesz mi gdzieś podczas poszukiwań - Przyznałem, nie mając zamiaru nawet tego ukrywać, niech wie, że na mnie to liczyć nie ma co, ja nikim się nie przejmuje, bo nikt nie przejmuje się mną to dosyć prosta logika. Jeśli zacznę się jedna przejmować ludźmi, którzy mają mnie gdzieś lub poznają, się zemną, tylko na chwilę a ja zaczynam się nimi przejmować, może narodzić się więź, a tego bardzo nie chce, to najgorsze co mógłbym zacząć czuć do innej osoby, kiedy wiem, że nie powinienem.
- Musimy ich znaleźć, nie chce wylądować na stryczku - Burknął mężczyzna.
- Tak, jednak w takim stanie nie znajdziesz nikogo, a jedynie będziesz utrudniał mi pracę, gdyby umiał to zdjąć, sam poszedłbym ich szukać - Odparłem, nagle przez burczenie swojego brzucha przypominając sobie o jedzeniu, dawno nic nie jadłem, co się dziwić nie miałem za bardzo, kiedy byłem trochę zajęty użeraniem się z mężczyzną i poszukiwaniem tych bandytów.

<Mordimer?>
637

Od Keitha CD Kousuke

Uważnie zacząłem się przyglądać demonowi, by upewnić się, czy aby na pewno nie żartował. Kousuke wyglądał jednak całkowicie poważnie Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego, że słucha tego wszystkiego dla rozrywki. Z jednej strony go podziwiam – gdybym ciągle słyszał jakieś bzdury na swój temat, zacząłbym się irytować i, co za tym idzie, kłócić.
- Powinieneś zacząć robić w wolontariacie i pomagać w sierocińcach sierocińcach – podparłem brodę o dłoń, z nostalgią wspominając swój pobyt w tej placówce.
- Na głowę nie upadłem – prychnął, wyraźnie zirytowany.
- Lubisz bajki, a tamtejsze opowieści są wspaniałe – uniosłem lekko lewy kącik ust. – Nauczyli mnie tam, wendigo to po prostu ludzie, którzy zjedli ludzkie mięso i zostali przeklęci przez bogów, a demony śmierdzą się siarką i podają się za anioły, by pożreć nasze dusze i serca.
Z rozbawieniem obserwowałem chłopaka, jak marszczy brwi w zastanowieniu i przyswaja sobie moje słowa. Biorąc pod uwagę wiedzę o wygnańcach, jaką posiadam teraz, takie informacje brzmią strasznie nierealnie. Ale dla takiej grupki małych dzieciaków, które miały niewielkie pojęcie o świecie zewnętrznym, słowa starszych, doświadczonych życiem kobiet brzmiały bardzo przekonująco. I strasznie. Sposób, w jaki opowiadane były niektóre „lekcje”, powodował ciarki na plecach słuchaczy oraz nocne koszmary u tych bardziej wrażliwych. Nadal nie jestem pewien, czy opiekunki same w to wierzyły, czy po prostu chciały nas nastraszyć.
- To tłumaczy, dlaczego jesteś taki głupi – powiedział w końcu.
- Dzięki – mruknąłem z przekąsem, wywracając oczami.
Reszta dnia minęła mi całkiem rutynowo. Może z tą zmianą, że zamiast czasu wolnego demon dał mi zadanie – stwierdził, że w końcu po coś tu jestem i nakazał mi posprzątać cały dom. Nie byłem jakoś specjalnie tym zachwycony, ale w tej kwestii nie miałem za dużo do mówienia.

***

Ze snu wyrwał mnie głośny huk. Gwałtownie poderwałem się z łóżka, machinalnie sięgając po sztylet, który zawsze trzymałem pod poduszką. Dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę, że jestem w domu demona, a nie w swoich przytulnych kwaterach. Zamrugałem kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do mroku. Był środek nocy, a to w połączeniu z tym głośnym hukiem nie wróżyło niczego dobrego.
- Norton? – rzuciłem cicho, zastanawiając się, czy przypadkiem to nie on jest sprawcą hałasu. Po tym całym sprzątaniu byłem zmęczony i istniało duże prawdopodobieństwo, że nie domknąłem drzwi, a pies mógł to wykorzystać. W końcu, to tylko zwierzę.
Ku mojej uldze okazało się, że to nie był on. Pies zaskomlał cicho, po czym wskoczył na łóżko. Zapaliłem świeczkę tuż znajdującą się na szafce nocnej. Zauważyłem, że pies wpatrywał się uparcie w drzwi, a sierść na jego grzbiecie była lekko zjeżona. Nie wróżyło to nic dobrego.
Wstałem z łóżka, biorąc ze sobą świeczkę. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, pies od razu wybiegł z pokoju i zbiegł na dół. Z cichym westchnięciem ruszyłem za zwierzakiem, uważając na swoje kroki. Na dole zauważyłem plamy krwi, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. Ciemnoczerwone ślady prowadziły do kuchni, gdzie na podłodze leżał zakrwawiony chłopak. Norton może z metr od niego, cicho warcząc.
- Kousuke? – spytałem cicho podchodząc bliżej.
Klatka piersiowa chłopaka unosiła się, powoli, ale się unosiła. Niepokoiła mnie natomiast ilość jego krwi na podłodze. Co lub kto go tak załatwił? Z pewnym trudem przeniosłem go na kanapę, brudząc przy okazji siebie jego krwią. Podwinąłem przesiąkniętą czerwoną cieczą koszulkę chłopaka. Rana była głęboka i znajdowała pod ostatnią parą żeber, z lewej strony. Wyglądało na to, że ktoś mocno pchnął go nożem. Przez głowę przeszło mi, by go po prostu tu tak zostawić i uciec, rana wyglądała poważnie… i pewnie miałbym wyrzuty sumienia, nawet po kimś takim, jak on. Przekląłem cicho w myślach swoje wyjątkowo dobre serce.
Najlepiej jak potrafiłem, zacząłem opatrywać ranę demona, co nie było jakoś szczególnie łatwe z takim beznadziejnym oświetleniem. Kiedy wreszcie skończyłem, zabrałem się za sprzątanie krwi jednocześnie się zastanawiając, czemu ja to sobie robię. Pies leżał niedaleko mnie, z początku obserwował moje poczynania, ale z czasem usnął. Takiemu to dobrze.
Kiedy skończyłem ogarniać cały ten bajzel, zaczęło świtać. Odgarnąłem wierzchem dłoni kosmyki z czoła uważając, by nie ubrudzić sobie twarzy – całe ręce miałem uwalone krwią. W chwili, gdy podnosiłem się z podłogi, Kousuke nerwowo poruszył się na kanapie, a po kilku sekundach otworzył oczy.
– Z łaski swojej przystopuj trochę z tym wstawaniem, nie chcę, by ci poszły szwy – powiedziałem obserwując, jak krzywi się z bólu próbując się podnieść.

<Kousuke? c:>

704

Od Harmony CD Alistera

Od chwili, w której demon wyszedł z domu, starałam się znaleźć sobie jakieś miejsce, jednakowo nie łamiąc zasad demona. Nie byłam głupia, doskonale rozumiałam, co do mnie mówił, doskonale wiedziała też, co może się stać, jeśli złamie, chociaż by jedną z jego zasad. To ludzie zabili moich rodziców, jednakże to demony przerażali ich najbardziej, zawsze powtarzając mi, bym nigdy im nie ufała. A ja właśnie złamałam wszystkie możliwe anielskie reguły, stałam się sługą demona, aż do chwili, w której to nie będę w stanie samodzielnie żyć. W tym wszystkim zastanawia mnie jedynie, gdzie jest haczyk przecież to demona a ja, ja jestem aniołem jak to możliwe, że zgodził się na przygarnięcie mnie nawet w roli sługi, demony przecież tak nie robią. Nie zgadzają się na opiekę nad aniołami, a może jednak wszystko, co mówili i myśleli o demonach moi rodzice to błędne plotki siane przez aniołów? Nie wiem, po prostu nie wiem, muszę się cieszyć z tego, że mnie ocalił i posłusznie wykonywać jego polecenia do czasu aż nie będę w stanie samodzielnie żyć, odchodząc od niego w swoją stronę.
Tak więc siedząc sobie grzecznie na kanapie w salonie, wpatrując się w zamknięte okno, usłyszałam nieznajomy głos, zaskoczona przez chwilę siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w głosy za drzwiami. Niepewnie ruszyłam w stronę okna, aby zobaczyć, co się dzieje, to właśnie wtedy ujrzałam za oknem starszą kobietę owiniętą płaszczem zbierającą jabłka z ziemi, moje serce zabiło szybciej, a ja nie wiedziałam co teraz zrobić, Demon zabronił mi, otwierać drzwi mówił, że różne osoby chcą zrobić mu krzywdę ostrzegał, że mogą mieć różne formy, ale czy starsza pani też wchodzi w krąg podejrzanych? Oczywiście wiem, że istnieje magia pozwalająca na przemianę w dowolną istotę jednakże czy powinnam go słuchać, kiedy moje anielskie powołanie każe mi pomagać innym? Sama nie wiem, gdyby byli przy mnie rodzice wszystko byłoby takie proste a teraz. Teraz sama nie wiem którą z dróg wygrać mam słuchać serca, które każe tam wyjść czy rozsądku, który mówi, abym została, tu gdzie jestem.
Odetchnęłam, podchodząc do drzwi, swoimi drobnymi dłońmi dotykając klamki, jeszcze nie otworzyłam drzwi, jeszcze nic nie zrobiłam, trzymając jedynie dłonie na klamce, walcząc z własnymi myślami.
- Nie mogę - Szepnęłam, odsuwając się od drzwi, uciekając do swojego pokoju, nie mogę, boje się go nie mogę się mu narażać. - Mówiliście, że mi pomożecie - Usiadłam na parapecie w pokoju, patrząc w niebo, mówiąc do moich rodziców, którzy pewnie wcale mnie nie słyszeli, ale obiecali, mówili, że zawsze przy mnie będą, zawsze mi pomogą jak długo mam czekać na ich znak? Chce go poczuć, chociażby w samym sercu nie chce być samotna. Nie mam nic, jestem tylko sługą demona bez niczego.
Bez niego czy z nim jaka różnica nie mam nic, dom stał się pustym snem, a w sercu panuje pusta, świat jest smutną parodią życia niebiańskiego, na którym przyszło mi żyć, za której przeszłość nawet nie pamiętam.
Myśląc o przeszłości, usłyszałam dźwięk otwieranych się drzwi, niepewnie wyszłam z pokoju, schodząc na dół, gdzie zastałam stojącego w nich Alistera, nic nie mówił, przyglądając mi się uważnie, tak jakby chciał coś znaleźć lub wywnioskować nie do końca go rozumiem, ale co się dziwić jestem dzieckiem niby to zagadki i długie przemyślenia to codzienność dla mnie jednakże niektórych rzeczy nigdy nie zrozumiem i nigdy nie odszyfruję.
- Czy coś się stało? - Spytałam, trochę niepewnie starając się oczywiście nie okazywać tego uczucia, przez cały czas uśmiechając się delikatnie, bo delikatnie do mężczyzny zastanawiając się czemu ma tak skwaszona minę, czyżby coś się stało? Chyba nie złamałam żadnych zasad, koniec końców nie otwarłam drzwi, z czego nie jestem dumna, moje zachowanie było okropne, wstyd mi za siebie jednak strach przewyższył zdrowy rozsądek, uciekłam jak na dziecko przystało, wycofując się z pomocy bliźniemu.

< Alister? Co ty na to xD>

617 słów 

poniedziałek, 30 grudnia 2019

Od Mordimera CD Yasu


Przez cała drogę coś mnie dręczyło, nie dawało spokoju, jednak nie ważne jak bardzo chciałem poznać ów rzecz, nie mogłem. Czułem, że coś nie gra, że to nie koniec, że coś się zaraz wydarzy, ale nie potrafiłem tego dokładniej określić. Zostało mi tylko pójście do strażników i oddanie nieprzytomnego licząc na to, że wszystko pójdzie gładko jak po maśle.
- Też mam ochotę wrócić do siebie – przyznałem spokojnie już czując tą lekkość na nadgarstku po zdjęciu kajdanek. Prawdziwy złodziej był nieprzytomny, co mogło nam przeszkodzić? W pewnym momencie zdałem sobie sprawę co mnie tak dręczyło. Na chwilę przystanąłem, a Yasu spojrzał na mnie zdziwiony.
- A tobie co? - spojrzałem na niego.
- Przecież złodziei było dwóch, więc gdzie ten drugi? - oboje na chwilę zamilkliśmy, patrząc na nieprzytomnego.
- Nie ważne, pospieszmy się – powiedział trochę zdenerwowany chłopak, ciągnąc mnie na komendę. Zaraz ruszyłem za nim, prawie przeszliśmy do biegu i gdy byliśmy już bardzo blisko, nagle poczułem ostry ból.
Ktoś uderzył mnie w głowę czymś metalowym na tyle mocno, że upadłem na ziemię i na chwilę zamknąłem oczy. To było silne uderzenie, od którego na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością, a kiedy mogłem na własnych siłach podnieść głowę, zobaczyłem, że Yasu także leży na ziemi i trzyma się za brzuch. Wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować, ale zacisnął szczęki. Dotknąłem palcem miejsce, w które dostałem.
- Kur*a – nie dość, że bolało jak diabli, to jeszcze gdy spojrzałem na dłoń, zobaczyłem krew. Znowu przekląłem, po czym spojrzałem na chłopaka. - Dostałeś w brzuch? - zapytałem, przechodząc do siadu i się rozglądając.
- A jak myślisz? - zapytał przez zęby, patrząc na mnie spod byka. Po naszym złodzieju i prawdopodobnie jego koledze nie było śladu, prócz metalowego pręta leżącego kilka kroków od nas. Westchnąłem zrezygnowany i wstałem, starając się nie zwracać uwagę na ten pulsujący ból w głowie, ale jak? Podszedłem do chłopaka i podałem mu rękę. Po chwili chwycił ją z niechęcią, starając się głęboko oddychać. W tym momencie z jego ust poleciało wiele obraźliwych słów, na nich, potem na świat, a na końcu na mnie.
- Zamknij się – przyłożyłem dłoń na jego ust. - Głowa mnie napierdala – dodałem markotnie i go puściłem. Popatrzył na mnie, jakbym to ja był winny całej tej sytuacji. Wtedy usłyszałem burczenie brzucha, zerknąłem na niego.
- Jak ich teraz znajdziemy? - zapytał, nie zwracając uwagi na to, że jego brzuch domagał się jedzenia. Poczułem ciepło na szyi, przyłożyłem do niej rękę, okazało się, że krew zaczęła mi spływać po niej.
- Na razie pójdziemy do mnie – stwierdziłem, a ten popatrzył na mnie jak na idiotę. - Ty jesteś głodny, a ja to muszę zatamować – wytłumaczyłem i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłem w kierunku mojego domu. Zaczynałem się czuć słabo, do tego wydawało mi się, że nie słyszę na jedno ucho. Nie miałem też sił na kłócenie się z Yasu, dlatego ignorowałem jakiekolwiek jego problemy i marudzenie, idąc po prostu przed siebie. Przy okazji zacząłem się zastanawiać, jak możemy uniknąć stryczka. - Potem pójdziemy do mojego znajomego, może coś poradzi – powiedziałem, mając na myśli Kostucha, który kręcił się wśród takich typów.
- Jak on nam pomoże? - zapytał chłopak.
- Jeszcze nie wiem, zobaczymy – w odpowiedzi usłyszałem prychnięcie. - Jak masz lepszy pomysł, to podziel się nim – tym razem jednak się nie odezwał i resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Wtedy miałem połowę szyi i bark ubabrane we krwi.

<Yasu?>

niedziela, 29 grudnia 2019

Marchosias Carreau - Zabójca

"Niewiele rzeczy tak bardzo oszukuje jak wspomnienia."
Ranga: Omega
Level: 0
Stanowisko: Zabójca
Login: madebilitate@gmail.com
Imię i nazwisko: Marchosias Carreau
Pseudonim: Zazwyczaj jego imię skracane jest do prostego i krótkiego "March". Niektórzy zwracają się do niego po nazwisku.
Pochodzenie: Podobno Marchosias nie był demonem od samego początku swojego istnienia. Nigdy jednak o tym nie mówi, więc nikt nie wie kim był wcześniej, ani skąd się wywodzi.
Rasa: Demon
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Wiek: Dokładnie nieznany, dlatego za jego oficjalny wiek uznaje się 23 lata.
Cechy zewnętrzne: Jest to wysoki mężczyzna, mierzący sobie metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu. Ma szczupłą sylwetkę, nie jest specjalnie umięśniony- jednak dzięki swojej magii, nie może narzekać na brak siły fizycznej, nawet mimo takiej budowy ciała. Widać po nim, że wychował się w dobrej rodzinie. Zawsze jest wyprostowany, każdy jego ruch jest płynny i przepełniony gracją, z jego twarzy nigdy nie schodzi wręcz dworski uśmiech, a ogromna duma odbija się w jego oczach. Oczy Marchosiasa są nadzwyczaj interesujące. Ich kolor bardzo często się zmienia, w zależności od jego nastroju, pory roku czy nawet pogody. Jego biała skóra jest wyjątkowo gładka, pozbawiona blizn i wszelkich skaz. Z jego skórą kontrastuje nieco przydługa, czarna czupryna. Może i nie jest ideałem męskiego piękna, jednak nie ma na co narzekać.
Umiejętności i moce: Charakteryzuje się dużymi zdolnościami przywódczymi. Potrafi inspirować ludzi. W sytuacjach kryzysowych potrafi przejąć dowodzenie i wydawać rozkazy, nawet ludziom będącym wyżej w hierarchii od niego.
Ma dużą wiedzę medyczną, a także zna się na alchemii jak nikt. Sprawnie opatruje rany, potrafi je zszywać, a także umie sam wytworzyć leki. Potrafi również w ułamku sekundy rozpoznać toksynę oraz wytworzyć antidotum.
Jest znakomitym wojownikiem, potrafi walczyć różnymi rodzajami broni. Najlepiej czuje się jednak z dwoma sztyletami w dłoniach. Dobrze radzi sobie również z łukiem, choć zawsze woli bezpośrednią walkę.
Jest obdarzony niewiarygodną pamięcią wzrokową. Potrafi zapamiętać każdy szczegół tego co kiedykolwiek widział. Potrafi też odtworzyć każdy obraz z pamięci, co przydaje mu się w podróży, gdyż pamięta wszystkie zakręty, zmiany kierunku.
Ma talent aktorski, potrafi podrabiać podpisy i udawać różne akcenty. Zna się na ludziach, instynktownie wie, jak prowadzić rozmowę, by przekonać rozmówcę do swoich racji i nakłonić do pewnych działań. Sprawnie odgaduje nastroje i pragnienia innych ludzi.
Jeśli chodzi o jego magiczne zdolności, posługuje się on umbrokinezą.
Potrafi między innymi uwięzić kogoś w jego własnym cieniu, ograniczając jego poruszanie się.
Jest w stanie również zakryć się mrokiem i stać się niewidzialnym, jednak ma to swoją cenę. Kiedy posługuje się tą mocą i znika, sam ma bardzo ograniczoną widoczność, a czasami nie widzi zupełnie nic.
Może przenosić się między cieniami, a łatwiej: teleportować się. Z początku było to dla niego nadzwyczaj męczące, i już po jednym skoku tracił przytomność. Teraz jest w stanie znieść znacznie więcej, jednak wciąż woli ograniczać tę moc.
Potrafi kontrolować cienie i zmuszać je do wykonywania jego poleceń, jak na przykład niszczenia obiektów.
Charakter: Powiadają, że Marchosias to niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Z pewnością nie cieszy się z błahych plotek towarzyszących jego wyczynom – a specjalizuje się w najbardziej złożonych oszustwach. Jest poszukiwaczem przygód. Fascynują go nowe i tajemnicze miejsca, a podczas niebezpiecznych przygód jest w swoim żywiole. Z reguły podróżuje samotnie i nie przeszkadza mu towarzystwo tylko i wyłącznie dzikich stworzeń. Mimo to, kiedy spotyka innych ludzi, wciąż potrafi zachowywać się nadzwyczaj kulturalnie i poprawnie. Mimo swojej pozornej obojętności na niemal wszystko co się wokół niego dzieje oraz zupełnego braku uczuć, potrafi przejąć się losem innej osoby- jednak nie zawsze to pokazuje.Nieznajomych traktuje z szacunkiem, do czasu aż dana osoba nie zachowa się źle w stosunku do niego. Wtedy może zmienić się w naprawdę chamską i nieprzyjemną w obyciu osobę. W kontakcie z ludźmi zawsze jest ostrożny i czujny, nieważne czy są to obcy, czy najbliżsi przyjaciele. Mimo przyjaznego charakteru, sprawia wrażenie osoby tajemniczej i nieprzystępnej, wiele tematów związanych ze swoją osobą woli przemilczeć, co może z czasem stać się podejrzane. Nie ufa nikomu i niczemu, a także nie zawsze rozumie innych ludzi. Choć na zewnątrz jest zimny i okrutny nawet wobec najbliższych, potrafi stać się nadzwyczaj sympatyczny i życzliwy.
Jest przeszkolonym wojownikiem, panującymi nad swoimi emocjami. Zazwyczaj jest spokojny, opanowany i wyrachowany, jednak czasami zdarza mu się stracić kontrolę, a w gniewie staje się niepoczytalny. Jest on bardzo zasadniczy, z wyraźnie rozgraniczonym poglądem na dobro i zło. Doskonale zdaje sobie świadomość z tego, że jego profesja jest czymś okrutnym, jednak uważa, że niektórzy zwyczajnie nie zasługują na dalsze życie. Nigdy jednak nie odbierze niewinnego życia, nie porzuci ani nie zdradzi swoich towarzyszy w potrzebie.
Jest nieustraszony, nie boi się dosłownie niczego. Okazuje się to zarówno zaletą, jak i przeszkodą- brak strachu może czasami prowadzić do lekkomyślności i zuchwałości.
Jest niezwykle sprytny, a także dobrze zorientowany w obecnej sytuacji politycznej i społecznej. Jest również nadzwyczaj inteligentny, potrafi zmanipulować wszystkich wokół siebie, aby tańczyli, tak jak on zagra. Nie boi się poświęcenia żadnego rodzaju, jest gotów zrobić wszystko, co konieczne, aby osiągnąć swoje cele.
Rodzina: Nie posiada rodziny. (Przynajmniej już nie).
Relacje: 
Astroth "Charfire Valleth"- Bóg, któremu March będzie służył do końca swojego istnienia. Okoliczności, w których oddał się w ręce Boga nie są znane, gdyż Marchosias nigdy o tym nie mówi.
Zauroczenie: Brak
Partner/ka: Brak
Aktualny pobyt: Jest właścicielem małego domu, stojącego tuż przy Rynku. Chodzą słuchy, że dom jest nawiedzony i można podejrzewać, że March nie jest jedynym mieszkańcem lokum.
Fundusze: 40K
Inne informacje:
- Ma niesamowitą słabość do goździkowych cygaretek. Zawsze ma przy sobie co najmniej jedno pudełko.
- Potrafi posługiwać się wieloma językami, jak i przeróżnymi dialektami.
- Zawsze nosi przy sobie co najmniej trzy sztylety i jeden miecz.
- Konie za nim nie przepadają. Do tej pory, udało mu się "zaprzyjaźnić" tylko z jednym- z karą klaczą o imieniu Alaira. Zabiera ją na każdą podróż, a jej zachowanie czasami można porównać do psa, gdyż jest tak wierna i oddana.
- Nie przepada za ogniem, choć z drugiej strony ten go fascynuje.

piątek, 27 grudnia 2019

Od Alistera CD Harmony

Przyjrzałem się drobnemu ciału dziewczynki, które nosiło na sobie jeszcze ślady otrzymanych obrażeń, w takim stanie na nic mi się przyda. Prędzej sobie zaszkodzi, niż wykona najzwyklejszą czynność. Jeśli ma mi posłużyć przez te 8 lat, to trzeba było o to zadbać:
-Na razie masz wolne. Musisz dojść do siebie, poza tym nie mam na razie żadnych zleceń. Jeśli zaś chodzi o zakres twoich obowiązków, to już ci mówię. Jednym z ważniejszych zadań, jakie mam do ciebie, to utrzymywanie czystości w domu. Ścieranie kurzy, mycie podług, robienie prania, woskowanie paneli i tego typu rzeczy. Jednakże do mojego pokoju możesz wchodzić, tylko jak ja w nim jestem, dobrze? – Gdy kiwnęła delikatnie głową na znak, iż rozumie kontynuowałem:
-Poza utrzymywaniem porządku wewnątrz domu chciałbym, byś zajęła się ogródkiem, wyrywała chwasty i podlewała rośliny. Dobra, następne, czyli gotowanie. Mile widziane by było, gdybyś przygotowała jakiś obiad, albo kolację. Nie muszą być to wyszukane potrawy. Nie jestem jakimś tyranem, by kazać dzieciakowi robić rzeczy niemożliwe. Poza tym podstawami będę miał do ciebie czasami takie prośby jak zszycie jakiejś dziury albo wyprasowanie ubrań. Myślę, że jest to wszystko jasne i nie ponad twoje siły. Planuje również dać ci prywatne nauczanie. Dzieciaki w twoim wieku powinny umieć liczyć i pisać, spróbuję również nauczyć cię korzystania z twoich mocy. To raczej wszystkie twoje obowiązki, to co będziesz robić w wolnym czasie, raczej mało mnie obchodzi. Jeśli zaś chodzi o to, czego nie możesz. Tak jak już mówiłem, nie możesz wchodzić do mojego pokoju, gdy mnie w nim nie ma. Kolejną ważną zasadą jest nieotwieranie drzwi obcym. Nie wiesz, kto jest po drugiej stronie. Mój dom jest chroniony przez specjalny czar, który sprawia, że dopóki drzwi wejściowe są zamknięte, jest on praktycznie nietykalny. Mam z paroma osobami na pieńku, dlatego wielu czeka, by zrobić mi krzywdę. Nawet jeśli zobaczysz tu jakąś staruszkę potrzebującą pomocy, nie otwieraj drzwi wejściowych i nie idź jej na pomoc. Nie mogę cię bronić, jeśli jestem daleko. Logiczne? Logiczne. Poza tym chyba wszystko. Nie będę twoim rodzicem ani jakimś starszym bratem. Więc radzę się nie przywiązywać, tak będzie łatwiej dla wszystkich – Wyszedłem z salonu do łazienki, by pochwycić w swoje dłonie opatrunki oraz substancję odkażającą i przyśpieszającą gojenie ran. Dzierżąc w rękach zebrane przedmioty, wszedłem do salonu, oznajmiając od progu:
-Siadaj na krześle – Gdy to zrobiła, uklęknąłem przed nią i zacząłem powoli, ale pewnie opatrywać jej rany:
-Nie martw się, nie ugryzę cię. Gdybym chciał cię skrzywdzić, już bym to zrobił. Poza tym możesz się do mnie zwracać Alister, panie Alistrerze, ej demonie, wężu. Mnie to obojętne – Mówiłem, zawiązując bandaż, by nie spadł z jej delikatnego i wątłego ramienia:
-Jadłaś ty coś w ogóle? – Widząc jej delikatne drgnięcie, wiedziałem, że zastanawia się nad odpowiedzią, która zapewne wahała się między powiedzeniem prawdy a nagięciem jej. :
-Chodź, pokażę ci jak usmażyć pyszną jajecznicę – Oznajmiłem beznamiętnie, idąc do kuchni, nawet nie patrząc, czy Harmony idzie za mną. Wyciągnąłem 6 jajek, trochę mięsa, masła i parę kromek chleba. Najpierw podsmażyłem bekon, do momentu aż był chrupki i rumiany, po czym wlałem na patelnie wcześniej rozbite i zmieszane z przyprawami jajka. Gdy jajecznica była ścięta, ale jednocześnie delikatnie wilgotna, podałem ją na dwóch talerzach. Po tym zrumieniłem również chleb na patelni, by był chrupiący i ciepły. Gdy wszystko było gotowe do spożycia, usiadłem z anielicą przy stole:
-Jak nie możesz spać, napij się mleka, podobno pomaga na sen – Mruknąłem między jednym a drugim kęsem kolacji. Podczas przeżuwania przypatrywałem się jej. Nie wiedziałem, czy anioły jedzą normalne jedzenie, czy potrzebują czegoś specjalnego. W sumie mało o nich wiedziałem, jedyne informacje, jakie były mi o nich potrzebne to te zawierające sposób ich pozbycia się. Gdy skończyłem jeść, odłożyłem talerz do zlewu i poszedłem do swojego pokoju. Byłem zmęczony tym dniem, zwłaszcza jego końcówką. Czułem, jak duszę się od tego lepkiego i lukrowanego zapachu, jaki wydzielała Harmony. Muszę się niestety do niego przyzwyczaić, od teraz będzie roztaczał się w moim domu i wnikał w każdy jego zakamarek. Runąłem ciężko na łóżko, przysłaniając twarz dłonią. Po co ja się na to zgodziłem? Co mną kierowało? Zacisnąłem mocniej szczęki, nie mogąc przeżyć zgryzoty, jaka mnie teraz dotknęła. Przecież jestem demonem, a zająłem się niańczeniem jakiegoś anielskiego bachora. Gdyby inni przedstawiciele mojej rasy się o tym dowiedzieli, byłbym skończony. Niestety musiałem przełknąć ten gorzki owoc, jaki sobie zerwałem. To tylko 8 lat, w porównaniu do tego, co przeżyłeś, wydaje się ułamkiem minuty. Mrugnięciem oka. Gdy otworzyłem znów oczy, pokój nie był już skąpany w mroku, a przez okno wpadały pojedyncze wiązki światła dziennego. Czas przyzwyczaić aniołka do ciężkiej rzeczywistości, jestem ciekawy czy zamierza słuchać zasad panujących w tym domu. Wstałem ociężale z łóżka i zszedłem na dół. Przyszykowałem sobie na szybko jakąś kanapkę i stojąc przy drzwiach, mruknąłem z pełną buzią:
-Wychodzę- Nie wiem, gdzie ten anielski pomiot był, ale raczej musiała mnie usłyszeć. Już miałem pomysł jak sprawdzić, czy zamierza mnie słuchać. Ruszyłem spokojnym spacerem do najbliższego miasta. Miałem dużo energii i wolnego czasu, a rozkoszowanie się widokami to coś, co zawsze mnie uspokajało. Gdy w południe dotarłem na ludzki targ, kupiłem na nim trochę owoców, mąkę, jajka mleko i parę innych drobiazgów. Szarlotka na kolację to bardzo świetny pomysł. Ciekawe czy podczas jej robienia będzie niezdarna i porani te swoje paluszki? Widok jej twarzyczki skrzywionej bólem byłby bardzo satysfakcjonujący. W dobrym nastroju wykorzystałem swoją moc, by przenieść się z tobołkami nieopodal swojego domu. Teraz czas na trochę zamieszania. Przybrałem postać jakiejś babuleńki, którą zobaczyłem na targu. Wysuszona i pomarszczona skóra pełna wszelakich starczych przebarwień. Pochylona sylwetka skryta pod długą spódnicą i chustą zakrywającą siwe włosy oraz już pozbawiony blasku wzrok były bardzo przekonujące. Niosąc na plecach swoje zakupy, wyszedłem na polanę podparty o laskę i nagle się wywróciłem, rozsypując jabłka i inne składniki na naszą szarlotkę. :
-Ał, ał jak boli – Jęknąłem głosem staruszki, licząc na to, że aniołek to słyszał i widział. Byłem ciekaw czy jej dobre serce wygra nad zdrowym rozsądkiem:
-Gdyby był tak ktoś miły i mógł mi pomóc – Znów wyjęczałem, próbując się podnieść, co oczywiście było kolejną grą aktorską, która miała skruszyć Harmony. Gdy tylko otworzy drzwi, przybiorę swoją wężową formę i porządnie ją zmiażdżę swym ciałem, by pamiętała o zasadach, jakie jej przedstawiłem.

(Harmony?)
1024

czwartek, 26 grudnia 2019

Od Keitha CD Add

Mimo tego, że spodziewałem się jakiegoś gwałtownego i, zapewne, nieprzemyślanego ruchu z jej strony, drgnąłem lekko. Przez chwilę przyglądałem się, jak zszokowani mężczyźni podnoszą się z ziemi i chwytają za broń, a u jednego z nich chyba błysnęła odznaka strażnika. Jeżeli faktycznie wśród nich jest strażnik, nie musiałem się martwić o to, że będą próbowali ją zabić – zadaniem strażnika jest doprowadzenie winnego przed sąd. W dodatku jeżeli złapią ją teraz, ranem wyruszą do stolicy, i mógłbym zabrać się z nimi. W razie jakichś problemów mógłbym powiedzieć, że jestem zwiadowcą. 
- Chodź, Norton – powiedziałem cicho do psa, ostrożnie się wycofując. – Nic tu po nas.
Wierzyłem, że Add nie zrobi im krzywdy większej, niż będzie to wymagane. Obiecała poprawę, więc wierzę, że nie zrobi im większej krzywdy, niż będzie musiała. Postanowiłem się nie wtrącać, nie chcąc pogarszać sprawy; coś mi mówiło, że będzie bezpieczniej i dla mnie, i dla Add, jeżeli teraz się usunę i pomogę jej później, przy ucieczce. Podczas drogi powrotnej deszcz znacznie zleżał, co uważałem za dobry znak – przy dobrych wiatrach do rana przestanie, albo przynajmniej nie będzie on taki uciążliwy. 
Bez robienia zbędnego hałasu wróciłem do pokoju, który wynajmowałem wraz z Add. Miałem wrażenie, że droga powrotna zajęła mi o wiele krócej, niż same poszukiwania. Po przebraniu się w suche rzeczy położyłem się do łóżka, ale nie potrafiłem usnąć. Zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrze postąpiłem, po cichu się wycofując. Może jednak powinienem wtedy wkroczyć do walki, zareagować… zrobić cokolwiek. 
Po dłuższym czasie do moich uszu dotarł wyjątkowo głośny dźwięk otwieranych drzwi do gospody oraz gromkie śmiechy. Ktoś zażądał piwa dla wszystkich obecnych na dole oraz obwieścił, że morderca został złapany, czemu towarzyszył głośny aplauz. Ludzie naprawdę potrafią być wyjątkowo głośni zwłaszcza, że tam na parterze tak wiele osób nie było, doliczając nawet przybyłą ekipę.
Westchnąłem cicho i zamknąłem próbując się chociaż trochę rozluźnić i zaznać snu. Z tego, co zrozumiałem, Add została jedynie złapana, nie zabita. Z resztą, szczerze wątpiłem, by jacyś amatorzy dali radę wyszkolonemu zabójcy. 
Nie udało mi się usnąć, dlatego w moim odczuciu poranek nie nadszedł tak szybko, jakbym chciał. Zacząłem się zbierać wraz z pierwszymi promieniami słońca, nie chcąc spędzać ani chwili dłużej w tym pokoju. Oddając klucz gospodarzowi nie zauważyłem wielu osób na parterze, w tym strażnika i Add. Ciekawe, czy już wyjechali, czy jeszcze odpoczywają.
Odpowiedź nadeszła, kiedy tylko opuściłem gospodę. Przed budynkiem przy dwóch koniach stała trójka ludzi; skuta łańcuchem Add oraz dwoje mężczyzn, żywo ze sobą dyskutującymi. Dwoje strażników, sądząc po odznakach. Doprawdy cudownie. Podróżując z jednym strażnikiem, łatwiej byłoby mi pomóc Add. Dwóch będzie trudniej oszukać, ale może uda mi się chociażby niepostrzeżenie przekazać wytrych dziewczynie. Westchnąłem cicho i poleciłem psu, by trzymał się blisko mnie. Miałem nadzieję, że ci strażnicy są mniej gburowaci niż ci wszyscy, których spotykałem do tej pory.
- Przepraszam – zwróciłem się do strażników, nie patrząc nawet na skutą dziewczynę. – Panowie jadą do stolicy, prawda?
- Dzieciaku, jesteś ślepy? Mamy ważniejsze sprawy niż zajmowanie się jakimś bachorem? – warknął jeden z nich, odwracając się do swojego wierzchowca.
Moja nadzieja była złudna. Słysząc wypowiedź mężczyzny, zagotowało się we mnie i z trudem powstrzymałem się od wybuchu złości. Pies, wyczuwając moje negatywne emocje, warknął cicho, czym zaskarbił sobie uwagę drugiego strażnika.
- Spokojnie, chociaż go wysłuchaj – ten drugi brzmiał zdecydowanie milej, chociaż nie podobał mi się sposób, w jaki przeszywał mnie wzrokiem. Chyba oszukanie tej dwójki będzie o wiele trudniejsze, niż zakładałem wcześniej.
Głośne westchnięcie irytacji ze strony gburowatego strażnika wziąłem za pozwolenie na kontynuowanie swojej wypowiedzi.
- Rozumiem, że macie groźnego jeńca – zerknąłem tylko na chwilę w stronę Add. Dziewczyna nie podniosła wzroku, za co w duchu jej podziękowałem. Czułem się wystarczająco źle, widząc ją w kajdanach, a gdyby na mnie spojrzała, to uczucie by się podwoiło. – Na głównym szlaku często kręcą bandyci, bezpieczniej byłoby poruszać się większą grupą.
To nie przekonało pierwszego strażnika, podobnie jak wymienienie jeszcze kilku innych argumentów. Na moje szczęście, jego towarzysz po tym jak usłyszałem, że jestem zwiadowcą, był za bym, bym do nich dołączył i chcąc nie chcąc, „gbur” musiał odpuścić. 
Już po kilkunastu minutach byłem w drodze z nowymi „kompanami” do stolicy. Strażnicy, których imion jeszcze nie poznałem, jechali z przodu, ja spokojnie wlokłem się z tyłu i słuchałem całkiem głośnych zażaleń na moją osobę, a Add była w środku. Nie miała wierzchowca, więc poruszaliśmy się dość powoli. Musiałem teraz tylko wymyśleć, jak ją uwolnić nie wzbudzając tym samym podejrzeń.

<Add?>
727

Od Kerris CD Reverie

Dziewczyna siedziała w swoim mieszkaniu, patrząc na stolik pełen listów. Część była zaadresowana do jej starych celów, które już dawno pożegnały się z życiem, część była skierowana do niej z durnymi prośbami o morderstwa... Mało było z podziękowaniem. ale, kto by chciał dziękować zwykłej morderczyni. Teoretycznie robi dobrze dla nich, bo zabija tych, co zostali wygnani nie bez powodu. Odmieńcy nie mają prawa tutaj żyć. W szczególności, jak chcą zabić króla. Brunetka powoli przesunęła palcem po kartce z ostatnim celem, którym była osoba, niedostępna dla jej mocy. Nie mogła zabić tej dziewczyny. Dlatego zamiast jej, zabiła zleceniodawce. Nadal nie rozumiała, czemu tak ucieka przed tym, czemu nie potrafiła jej zabić. Coś ją blokowało, nie miała pojęcia co. Pozbierała listy, schowała to pudełka i otworzyła skrytkę w ścianie. Schowała tam pudełko i zamknęła szczelinę. Ubrała swój płaszcz, a gdy chciała otworzyć drzwi, usłyszała pukanie. Stanęła przed drzwiami, patrząc na nie swoim pustym wzrokiem. Wyciągnęła dłoń i położyła na klamce do drzwi. Nacisnęła na nią i powoli otworzyła drzwi, mając przyszykowaną za plecami fiolkę z krwią. Ku jej zdziwieniu, był to ktoś, kto ukrywał swoją tożsamość na ulicy. Miał na sobie również płaszcz z głębokim kapturem. Kobieta nacisnęła na fiolkę, chcąc ją szybko rozbić w razie czego. Mężczyzna jednak zdjął kaptur, był to jakiś dorosły mężczyzna z lekkim zarostem, błękitnymi oczami i nieułożonymi włosami.
- To ty jesteś Claret?
Dziewczyna uniosła brew i delikatnie poluzowała zaciśnięcie na fiolce. Milczała przez chwilę, ale po chwili delikatnie rozchyliła usta.
- A kto pyta?
- Mężczyzna, który potrzebuje wynająć mordercę na zabicie wygnańca.
Kerris natychmiast zamarła. Samo słowo "wygnaniec", budził w niej chęć do zabijania takich istot. Wycofała się, wpuszczając mężczyznę do środka. Wskazała mu miejsce, gdzie ma usiąść i wyjęła ostrze z szuflady. Usiadła przed nim, pokazując swoją dumę i poważny charakter. Mężczyzna patrzył nieco wystraszony na kobietę, bał się jej. Musiał wiele słyszeć o niej, skoro tak się płoszył. 
- Słucham. - Powiedziała swoim oschłym tonem. 
- Podczas podróży, żeby zobaczyć wiwernę, o której było mówione...
- Krótko. - Syknęła podirytowana.
- Wygnaniec pracuje dla króla. Kobieta, która może się zmieniać w smoka. 
Kerris w tym momencie poczuła, jak się w niej coś gotuje. Jak złość, gorycz i chęć mordowania, gwałtownie się wybudziła. Rzuciła nożem w jego stronę, a ten wbił się obok głowy mężczyzny. Brunet zamarł na chwilę z przerażenia. Spojrzał na nóż, starając się nie ruszać. Claret podeszła do niego, oparła nogę o oparcie krzesła, zbliżając się niebezpiecznie do niego i wyjęła nóż, naciskając na jego policzek.
- Jak bardzo jesteś pewny tego, co powiedziałeś.
- Mam jej imię i nazwisko. Wiem nawet, że jeszcze nie dotarła do zamku z wiadomością, o zabiciu wiwerny. - Jego drżący głos, ledwo mu pozwalał na mówienie. Dziewczyna cofnęła nóż i patrzyła mu prosto w oczy.
- Zapłata?
Mężczyzna pokazał dwie sakiewki.
- Dostaniesz je... - Mężczyzna się mocno zawahał, gdy ujrzał w oczach dziewczyny złość i po prostu podał jej dwie sakiewki. Dziewczyna je wzięła i sprawdziła, czy to prawdziwe pieniądze. Cofnęła się i spojrzała na niego.
- Dowiesz się o jej śmierci.
Złapała go za ubrania i podniosła. Dała mu kartkę, na której mężczyzna zapisał imię i nazwisko. Kerris schowała kartkę do kieszeni i spojrzała na niego z pogardą.
- Będziemy w kontakcie.
Wskazała mu drzwi wyjściowe. Mężczyzna wyszedł, cały drżąc z przerażenia. Dziewczyna prychnęła, jakby była czymś zawiedziona i spojrzała dokładniej na imię i nazwisko. Raverie Warrington...

***

Kobieta wyszła z ukrycia, mając na sobie kaptur. Patrzyła na konia i na wygnańca, który siedział na rumaku. Podeszła do nich i wyjęła z kieszeni kostki cukru.
- Nie szukam kłopotów, pieniędzy, czy... Co tam było trzecie? - Mruknęła arogancko. Kaptur odsłaniał tylko jej usta, a kości policzkowe z oczami, były zakryte przez kaptur. Powoli podeszła do konia i podała mu kostki cukru. Jej głos jak zawsze był pusty i obojętny. Raverie, podejrzanie spoglądała na tajemniczą istotę.
- To po co mnie śledziłaś?
Zapadła cisza. Sangii spojrzała na nią spod kaptura. Oczy Claret gwałtownie zabłysły na krwisty kolor i zatrzymała konia, zaciskając ręce w pięść. Chowała ręce za plecami, żeby nie pokazywać po sobie jakiekolwiek ruchu. Wyglądała, jakby po prostu spokojnie stała z rękami za plecami.
- No wiesz... Zastanawiam się, w jaki sposób ktoś taki jak ty, był zdolny zabił wiwernę.
Kobieta złapała za lożę, chcąc chyba odsunąć się koniem. Nieźle musiała się zaskoczyć, gdy koń nawet nie drgnął. Zacisnęła delikatnie ręce z nerwów, co zadowoliło tajemniczą osobę.
- Skąd wiesz o...
- Oh moja droga. - Przerwała wygnańcowi i rozluźniła trochę rękę. - Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaję.
Kerris puściła Zorze, a ta pobiegła spłoszona przed siebie, zrzucając Raverie z siodła. Dziewczyna natychmiast pobiegła za nim. Łowczyni, złapała jeźdźce, mocami i zmusiła ją, żeby odwróciła się w jej stronę.
- Spokojnie szalona. Twój koń nie uciekł daleko. - Zbliżyła ją do siebie i złapała za jej buźkę. - Wybacz, za moje zachowanie, ale...
Puściła ją. W sumie byłoby lepiej poznać ofiarę, przed zamordowaniem, niż zabijać od tak. Nagroda się powiększy za jej głowę.
- Nigdy nie rozmawiałam z kimś takim jak ja.
Skłoniła się.
- Kerris Sangii Emberpelt. - Spojrzała obojętnym wzrokiem na towarzyszkę. Ta, wyglądała na niepewną, by rozmawiać z czarodziejką. Smoczyca skrzyżowała ręce.
- Jeśli jesteś tak "przyjazna" jak mówisz, pomóż mi znaleźć Zorze.
- Zorza? Tak ma na imię twój koń? Interesujące imię.
Poszła przed siebie, nie mówiąc nic i zaczęła ruszać delikatnie palcami, kontynuując podróż. 
- Takim jak ja? Zaraz, jesteś wygnańcem?
Na to pytanie, Kerris poczuła, jak zalewa ją gniew. Czy była? Tak. Ale nie z własnej woli. Na samą myśl o tym, co się stało, po jej powrocie do domu, poczuła gniew. Niemiłosierny gniew do wygnańców. Do takich, jak Raverie Warrington... Powinna ją zabić, a nie się z nią cackać. Ale... Cena, ceną. Zatrzymała się, gdy usłyszała bicie serca Zorzy. Zatrzymała towarzyszkę i skupiła się na tym sercu. Oczy Kerris zalały się krwistą czerwienią i Zorza posłusznie podeszła do nich. Gdy zbliżyła ją do właścicielki, przestała i zamknęła oczy, by je otworzyć i wyglądały normalnie.
- Więc... Skoro zapoznanie już za nami. - Zdjęła kaptur, odwracając się i spojrzała swoim obojętnym wyrazem twarzy do towarzyszki.
- Opowiesz mi o tamtej sytuacji? Możemy pójść do karczmy, albo pójść na spacer, obojętnie mi.
Dziewczyna starała się robić dobrą minę do dobrej gry. Oby jej to wyszło, mimo wyprutych kompletnie emocji. Jak to się mówiło? Zacznijmy grę?

Reverie?
1023

Od Yonkiego CD Hibane


– Ciekawie to wyglądało – przyznał. – Zwłaszcza, że kolor twoich płomieni zmienia się tak płynnie.
– Wiem, sama to lubię – odparła wesoło Hibane.
Obydwoje weszli do wozu. Yonki stanął z boku, dziewczyna zaś wyciągnęła z szafy koc, który rozłożyła na podłodze obok łóżka. Na nim położyła kołdrę i poduszkę, zdjęte z materaca. Zmierzyła przygotowane leże wzrokiem, nie wyglądała jednak na zadowoloną, wręcz przeciwnie – była wyraźnie zniesmaczona. Podparła ręce pod biodra, westchnęła.
– Wybacz, tylko tyle mogę dla ciebie zrobić – rzekła smutnym głosem. – Jakby ci było niewygodnie, to daj znać, zamienimy się.
Yonki spojrzał na kołdrę.
– Jest okej – odparł. – Może na takiego nie wyglądam, ale często wyruszam na przeróżne przygody, więc przyzwyczaiłem się do sypiania w tego typu miejscach.
Zresztą, mógł sprawić, że twarda podłoga stanie się wygodna, więc no...
Hibane trochę niepewnie pokiwała głową. Po chwili jednak uśmiechnęła się z pewnym błyskiem w oczach.
– Już parę razy wspominałeś, że lubisz podróżować, dlatego pewnie zwiedziłeś sporo miejsc.
Yonki przyjrzał się jej, unosząc nieco brew. Domyślał się, o co jej chodziło, jaki motyw krył się za tymi słowami. Pewnie chciała trochę posłuchać o jego wyprawach w znane i nieznane. Cóż, nie widział w tym żadnego problemu, już zdążył przywyknąć do ciekawości dziewczyny. Z chęcią by się pochwalił swoimi przeżyciami. Tylko chyba nie teraz. Gdyby miał opowiadać, musiałby tak podrasować historie, żeby nie mówić o niczym, co zdradziłoby jego prawdziwą tożsamość, a niestety, to w sporym stopniu zmieniłoby ich sens. Wtedy nie byłyby one tak ekscytujące, też mogłyby budzić pytania, na które bóg nie miałby dobrej i wiarygodnej odpowiedzi. Czyli ostatecznie na chwilę obecną nici z opowiadań. Trzeba będzie poczekać, aż już się ujawni.
– Mogę ci trochę opowiedzieć o moich przygodach – powiedział wolno. – Ale kiedy indziej. Na pewno nie teraz. Sama mówiłaś, że pora już spać.
– Masz rację. – Hibane przytaknęła. – Sama też nie chcę cię zmuszać. Jak będziesz chciał, to daj znać. A teraz chodźmy spać. Jak dobrze, że dzisiaj nie musimy szczególnie czatować – dodała.
Jakiś czas później obydwoje leżeli, Hibane na łóżku, Yonki na przygotowanym przez nią posłaniu. Każdy życzył drugiemu dobrej nocy, po czym nastała cisza.
Minęła chyba godzina, gdy Yonki przewrócił się z pleców na bok. Nie spał w ogóle, za co można było obarczać tylko i wyłącznie jego osobistą boską naturę, która nie praktykowała czegoś takiego jak spanie, uznając, że jest to czynność nie dla boga chaosu. Swoją drogą, kiedy on ostatni raz spał? Czy w ogóle kiedykolwiek zasnął? Nie wiedział, nie pamiętał. Jeśli to robił, to bardzo dawno temu. Chociaż... Nie tak dawno zdarzyło się, że stracił przytomność (w zasadzie ktoś go porządnie ogłuszył). Poniekąd jest to podobne zjawisko do zaśnięcia, w obydwóch przypadkach ucieka świadomość. Jakby w ten sposób na to spojrzeć...
Podobnymi rozmyślaniami próbował sobie umilić czas. Czy mu to wychodziło – niezbyt. Zwykle po prostu czymś się zajmował, teraz jednak nie chciał robić szumu, bo przy Hibane musiał przynajmniej udawać, że jest zwykłym ludzkim śmiertelnikiem. A każdy zwykły ludzki śmiertelnik miał potrzebę snu, więc wypadałoby chociaż leżeć i wyglądać jakby się spało. Co za udręka!
Przewrócił się na drugi bok, nieco się podniósł. Spojrzał na Hibane, która wydawała się spać w najlepsze. Ciało było ułożone w trochę zabawny sposób, kosmyk rozrzuconych po połowie łóżka włosów wystawał poza materac. Yonki przyglądał się jej przez pewien czas. Trochę się wahał, w końcu jednak powoli usiadł i możliwie jak najdelikatniej dotknął palcem przedramię dziewczyny.
Hibane ani drgnęła. Yonki zabrał rękę, którą następnie się podparł. Bardzo cicho westchnął, wciąż przyglądając się dziewczynie. Chyba nie zauważy, jeśli Yonki wyjdzie na chwilę. Najwyżej bóg powie, że idzie się przewietrzyć albo coś w tym stylu. Tak, tak zrobi.
Swymi boskimi zdolnościami zabezpieczył podłogę przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku, podobnie zrobił z kołdrą. Wstał i, założywszy buty, bezszelestnie udał się do wyjścia. Ostrożnie otworzył drzwi na tyle, by móc się przez nie przecisnąć, po czym opuścił wóz.
Stanął na trawie, przeciągnął się, biorąc głęboki wdech. Od razu poczuł uderzenie zimna, szybko jednak odwrócił efekt, dzięki czemu czuł przyjemne ciepło. Przestąpił z nogi na nogę, zaczął się rozglądać. Po raz kolejny musiał użyć mocy, tym razem poprawić swój wzrok, ponieważ księżyc zasłaniały ciemne chmury i trudno było cokolwiek dostrzec. Zamrugał parę razy, gdy nagle usłyszał szelest. Odwrócił głowę, spojrzał na las, z którego wyłoniła się szara sylwetka o żółtych ślepiach i wyraźnie widocznych kłach.
Wilk.
Zwierzę nie wyglądało na przyjaźnie nastawione. Cicho powarkiwało z położonymi po sobie uszami, sierść na karku nieco się zjeżyła. Ku jednak niewielkiemu zdziwieniu boga, nie atakowało. Yonki ściągnął brwi w konfuzji, zmierzył wilka wzrokiem. Dopiero w tym momencie spostrzegł, że nie miał on połowy tylnej łapy, widniał jedynie marny, obdarty częściowo z sierści kikut. Na ten widok kąciki jego ust nieco opadły. Zrobiło mu się szkoda stworzenia. Tak, wszechpotężny bóg chaosu współczuł zwykłemu wilkowi. Wydaje się to niemożliwe, ale cóż, w końcu to Yonki – przy nim wszystko staje się możliwe.
Zaczął iść w stronę zwierzęcia. Wilkowi się to wyraźnie nie spodobało, powarkiwania stały się głośniejsze. Yonki zatrzymał się, zastygł w bezruchu. Nie chciał, by psowaty obudził Hibane, dlatego cofnął się odrobinę, po czym spojrzał pogodnie na zwierzę.
Wilk warczał, lecz wtem zamilkł. Nastawił uszu, podniósł nieco łeb, jakby się zdziwił. Zaczął żywiołowo poruszać nozdrzami, po chwili, kuśtykając, wolno ruszył w stronę Yonkiego. Bóg, widząc to, uśmiechnął się.
– Czujesz to? – zapytał. – Pachnę jak ty. Nie jestem wrogiem.
Kilka sekund później wilk był tuż przy nim. Dokładnie badał nosem, co pewien czas spoglądał na niego z pewnym błyskiem w oczach. Yonki nieco się schylił, wyciągnął rękę i ostrożnie zanurzył palce w gęstej sierści. Była przyjemna w dotyku, choć miejscami zlepiało ją zaschnięte błoto. Wyglądało to, jakby zwierzę przed chwilą przeżyło wiele trudności.
Gdy wilk już się z nim oswoił, położył się, gotowy na pieszczoty. Bóg usiadł na trawie i zaczął do głaskać, co pewien czas drapiąc za uchem. Nieustannie przyglądał mu się, aż jego wzrok zatrzymał się na kikucie. Wziął głęboki wdech.
– Masz szczęście, że trafiłeś na mnie – szepnął. – I że porządek jest taki, że twoja łapa nie odrośnie.
Przejechał ręką po kikucie, na co wilk się wzdrygnął, cicho piszcząc. Rzucił bogu niezbyt przyjacielskie spojrzenie, lecz wtem zastygł w bezruchu i odwrócił łeb. Spojrzał na kikut, który nagle zaczął się wydłużać, a po chwili uformował się w zupełnie zdrową łapę. Uszy stanęły jak na baczność, zwierzę obwąchało kończynę, a następnie spojrzało na Yonkiego. Nie minęła chwila, jak wstał i zaczął skakać radośnie, merdając wesoło ogonem. Musiał być naprawdę szczęśliwy.
Yonki gonił za nim wzrokiem, uśmiechając się szeroko. Już miał wstać, lecz wilk rzucił się na niego, przyszpilając do ziemi. Z ust boga wydobył się cichy krzyk – cóż, nie spodziewał się zbytnio takiego ruchu ze strony zwierzęcia.
– Ach, no ej!
W odpowiedzi wilk zawył głośno, wciąż merdając ogonem. Yonki cicho się zaśmiał.
– Ta, wiem, że się cieszysz! – Pogłaskał go. – Ale jesteś ciężki, poza tym leżę na brudnej ziemi, moja koszula będzie cała z błota. Złaź!
Czuł, jak pazury zaczynają się wbijać w jego barki, wiedział, że wilk nie robił tego specjalnie, ale trochę bolało. Rozpoczęły się więc próby odepchnięcia psowatego, ale nie wychodziło mu to, tamten był za ciężki, a on za słaby. Nieważne jak bardzo się starał, zwierzę ani drgnęło, masywnymi łapami nieustannie przygniatało boga do ziemi z szeroko otwartym pyskiem. Kropla śliny kapnęła idealnie na jego policzek, co go zirytowało. Skrzywił się, mrużąc gniewnie oczy. W tym momencie przeklinał to, że był dość słaby fizycznie, a dodać sobie siły za bardzo nie mógł, to to była normalna cecha bogów, czyli tak jakby porządek. Ta, z chaosem sprawa była naprawdę skomplikowana.
Tak swoją drogą, panująca obecnie sytuacja była trochę niezręczna dla Yonkiego. Siłowanie się drobnego chłopaczka z tak wielkim wilkiem musiało wyglądać poniekąd zabawnie.
– YONKI! – rozległ się wrzask.
Albo strasznie.
Kątem oka dostrzegł błysk. On i wilk jak jeden mąż odwrócili głowy. Ujrzeli stojącą przy wozie Hibane, której ręka, skierowana w ich stronę (to znaczy bardziej w wilka), złowieszczo płonęła krwistoczerwonym płomieniem. Zwierzę, widząc to, momentalnie się zerwało jak poparzone i nie czekając na nic, uciekło do lasu, znikając w mroku za drzewami. Przez pewien czas dało się usłyszeć szelest, a potem nastała cisza.
Sytuacja przybrała taki obrót, że wydawała się być jeszcze dziwniejsza niż była kilka sekund temu. Hibane patrzyła w głąb lasu, aż się nieco uspokoiła. Wzięła głęboki wdech, płomienie z jej ręki zniknęły. Nieco nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Przeniosła wzrok na wciąż leżącego Yonkiego, który spoglądał na nią z trochę trudnym do określenia wyrazem twarzy. Nie minęła chwila, jak zaczęła biec w jego stronę.
– O bogowie! – zawołała. – Yonki, nic ci nie jest? – zapytała zmartwionym głosem, gdy była już blisko.
Bóg powoli się podniósł do pozycji siedzącej, syknął z bólu. Spojrzał na prawy bark, otworzył szerzej oczy. Między brudnymi śladami ziemi od łap wilka na koszuli widniało kilka dziur po pazurach, otoczonych niewielkimi, ale wyraźnymi z powodu białego materiału plamami krwi. Zareagował możliwie jak najszybciej i zasłonił je lewą ręką, wykonując powolne ruchy, jakby się masował w tym miejscu. Cicho stęknął. W duchu prosił, żeby Hibane nie zauważyła tego. W sumie były na to szanse, panował mrok, a księżyc wciąż nie wychylał się zza chmur, więc mogła nie dostrzec krwi. I taką miał nadzieję. Nie chciał powtórki z sytuacji w tawernie, kiedy Hibane bardzo chciała go wyleczyć. Nie chodziło o samo leczenie – po prostu wolał się tym wszystkim zająć sam. Bez problemu by się wyleczył, w dodatku sprawiłby, że dziury znikną (w końcu to był jeden z bardziej lubianych przez niego elementów ubioru, a nie za bardzo widział siebie chodzącego w dziurawej koszuli, nawet jeśli miał jeszcze przy sobie kurtkę, którą mógł ją zasłonić). Jeśli Hibane go wyleczy, zapamięta dziury, a gdyby Yonki je usunął, mogłaby to zauważyć i wtedy trzeba by było się tłumaczyć.
Podniósł wzrok na dziewczynę, widząc wyraz jej twarzy, skrzywił się odrobinę. Chyba widziała. Czyli nici z naprawiania koszuli. Będzie musiał z dziurami chodzić.
Ech, nie mogło być tak pięknie.

Hibane?

wtorek, 24 grudnia 2019

Wesołych Świąt

Administracja wita wszystkich i każdego z osobna w ten cudowny dzień. 

Życzymy wam dużo szczęścia, zdrowia, radości, spokoju i uśmiechu na twarzy. Prezentów co niemiara i spełnienia najskrytszych marzeń, aby ten rok zakończył się spokojnie, a w szkole zawsze było dobrze. 
Wesołych świąt bożego narodzenia (^^)

niedziela, 22 grudnia 2019

Od Hibane CD Yonkiego

Przyglądałam się badawczo Yonkiemu. Czułam, że coś przede mną ukrywa. Nie ma mowy, by był zwykłym człowiekiem, strasznie dużo wiedział o tym bogu, poza tym zachowywał się, jakby na co dzień obcował z takimi jednostkami jak ja. Przeważnie przeciętni ludzie tak nie reagują. Ta aura tajemniczości sprawiała, że tylko bardziej chciałam zagłębiać się w historie opowiadane przez chłopaka, jednak szybko mnie utemperował, oznajmiając z uśmiechem:
-Dobra, koniec tych pytań, odpowiedziałem na tyle, ile umiałem, teraz twoja kolej. Opowiedz mi nieco o swojej rasie- Poprawiłam się na krześle, czując, jak wbija we mnie zaciekawione spojrzenie. Spojrzałam w bok, by zebrać wszystkie myśli, które krążyły mi po głowie. Sama chciałabym wiedzieć więcej o przedstawicielach swojej rasy, jednak nie zamierzałam zbywać ciekawości Yonkiego:
-Otóż jak już zauważyłeś, w swojej pierwotnej postaci jestem mniejsza i choć posiadam ludzki kształt, to moja osoba nie jest zbudowana z żadnych tkanek, ani organów. Można mnie po prostu opisać jako płomień ze świadomością. Nie wiem, jak wygląda to w przypadku innych żywiołów, jeszcze żadnego nie spotkałam
-W sumie jaką funkcję pełnią żywiołaki? – wyprostowałam się na krześle, by objąć wzrokiem całe pomieszczenie, po czym odparłam, pokazując palcem na jeden ze stołów, na którym leżała przewrócona zapalona świeczka:
-Pilnujemy równowagi w świecie między wszystkimi żywiołami. Gdybyśmy nie sprawowali tej opieki, deszcz padałby rzadziej, rośliny wolniej by rosły, niebo było ciągle przysłonięte chmurami, a ogień albo za bardzo, albo za słabo by się rozprzestrzeniał. Choć mój żywioł wydaje się najbardziej kłopotliwy dla ludzi, potrafi też zdziałać wiele dobrego. Nie lubię tylko niszczyć, ale nie mogę działać, tak jak chcę, tylko jak powinnam. Dlatego sam zobacz.... – Westchnęłam delikatnie, nie dokańczając zdania, by wzbudzić płomień świeczki. Po chwili pijani biesiadnicy dostrzegli, że coraz większa część stołu jest zwęglana przez ogień, który dokarmiany rozlanym alkoholem szybko pochłonął stolik. Wszyscy zebrani w karczmie zaczęli gasić płomienie, co nie zdało się na wiele. Gdy ludzie zrozumieli, że nie wygrają z żywiołem, zabrali w pośpiechu swoje rzeczy i wyszli na zewnątrz. Stojąc przy Yonkim oznajmiłam cicho:
-Muszę utrzymywać wewnętrzną równowagę. Gdybym była dobra i robiła to, co pomaga innym moje płomienie mogłyby wymknąć się spod kontroli. To samo stałoby się z resztą żywiołów, dlatego też musimy pozwolić naszej destrukcyjnej naturze znaleźć ujście. Stąd susze, powodzie, huragany, pożary. Jednak zawsze po katastrofie ma miejsce cykl tworzenia – Oznajmiłam ze słabym uśmiechem, zagłębiając dłoń w ziemi, by zaczerpnąć jej garść na wysokość naszych oczu:
-Popiół użyźnia ziemię, to z kolei pomaga żywiołowi ziemi we wzroście roślin. Rośliny pomagają kontrolować żywiołakowi wody wilgotność otoczenia, a to z kolei sprawia, że żywiołak wiatru może wpływać nieco na pogodę. Nasza jest zamknięta w odwiecznym cyklu zależności, jedno zależy od drugiego, dlatego, jeśli ludzie wybiją któreś z żywiołaków szybko zapanuje chaos. Nie mówię, że jesteśmy wszechpotężni. Ziemia zapewne nadal by trwała, ale w innej formie niż znamy ją obecnie. – Wysypałam ziemię z dłoni, po czym otrzepałam ją i poszłam po mój wóz. Gdy ruszyliśmy w drogę, która zapowiadała się na bardzo wietrzną, a nawet deszczową oznajmiłam zamyślona:
-Żywiołaka bardzo łatwo zabić. Mnie może zgasić woda, wiatr może wysuszyć wodę, ziemia może zostać rozpuszczona przez wodę, a ogień może wypalić powietrze. Skomplikowane i na pierwszy rzut oka bezsensu, jednak po czasie siedzenia w tym wszystkim wydaje się to bardzo logiczne
-Opowiesz mi nieco o swoich umiejętnościach? – Spojrzałam za siebie, by ocenić, jak daleko jesteśmy od miasteczka, póki mogłam dostrzec czarne dymy wydobywające się z kominów, wolałam nie ryzykować:
-Jak się oddalimy od siedlisk ludzkich, dobrze? – Yonki pokiwał twierdząco głową, chyba nie zamierzał mi tego tak łatwo odpuścić. Gdy zrobiliśmy postój gdzieś na skraju lasu, do którego z samego rana mieliśmy wjechać, stanęłam nieopodal swojego wozu i przemieniłam się. Pilnowałam, by zachować bezpieczną odległość między mną a chłopakiem, po czym zaczęłam mu opowiadać, o niektórych aspektach:
-Potrafię w tej postaci podnosić niektóre przedmioty, takie, które nie są ciężkie i łatwopalne. Najgorętsze miejsca to serce i głowa – Pokazałam palcem na dwa skrzące kamyki usadowione w mojej głowie i okolicy serca. By używać swoich mocy, muszę mieć stały dostęp do tlenu. Na razie opanowałam korzystanie z sześciu rodzai płomieni. Krwistoczerwone, które osiągają niezwykle wysoką temperaturę, pomarańczowe pozwalające na ingerowanie w strukturę i stan skupienia przedmiotu, żółte płomienie służą mi do tworzenia iluzji ludzkiej postaci, zielonymi posługuje się, gdy chcę kogoś wyleczyć, niebieskie zamrażają, a raczej odbierają ciepło z otoczenia i fioletowe pozwalający na delikatne cofnięcie lub spowolnienie czasu – Gdy skończyłam mówić, zaczerpnęłam porządny haust powietrza, które ulotniło się ze mnie podczas tych wszystkich wyjaśnień:
-Pokażesz mi, jak działają? – Zastanowiłam się przez dłuższą chwilę, po czym odparłam niezbyt przekonana:
-Skąd mam niby pewność, że nie wykorzystasz tego przeciwko mnie?
-Gdybym chciał ci zaszkodzić, wydałbym cię tamtemu strażnikowi – Odparł Yonki wzruszając przy tym obojętnie ramionami. Miał w tym sporo racji, w końcu mógłby sprzedać ten łuk bez mojej pomocy i tak by dużo zarobił. Z delikatnym uśmiechem zmieniłam swoją barwę na krwistoczerwoną i wycelowałam palcem wskazującym w najbliższą skałę, która została otoczona przez moje płomienie. Po chwili mogliśmy dostrzec tylko coś, co przypominało kałużę magmy. Po krótkiej przerwy moje ciało stało się pomarańczowe, a chwycony przeze mnie metalowy pręt przybrał kształt ptaka, nie czekając na reakcje chłopaka, stworzyłam obok siebie iluzję swojej ludzkiej postaci, która ukłoniła się Yonkiemu, po czym znikła. Z każdym użyciem płomienia nieco zwiększałam swoje rozmiary, co zapewne było łatwe do dostrzeżenia. Gdy moje płomienie rozświetliły otoczenie na zielono, wykorzystałam swoją moc, by uleczyć nadgryziony przez królika listek. Gdy moja barwa przeszła z zielonej do niebieskiej, wykorzystałam niebieskie płomienie, by ochłodzić nieco powietrze wokół Yonkiego, by nie przegrzał się przez moje pokazy. Z uśmiechem ukłoniłam mu się, po czym wróciłam do swojej ludzkiej postaci:
-Fioletowego nie użyję, wykorzystuje go tylko w sytuacjach tego wymagających. Liczę na to, że to zrozumiesz. Poza tym pora spać – Klasnęłam radośnie w rączki, by zgasić każdy wzniecony przeze mnie mini pożar:
-Liczę na to, że się podobało.

(Yonki?)

965

Od Keyi CD Mordimera

Mój oddech zdołał się uspokoić, ale ciało nadal buzowało. Opętał mnie dziwny amok i zatraciłam logiczne myślenie, co wcale mi się nie zdarzało. Nie działałam tak jak powinnam  i dopiero teraz odzyskiwałam świadomość czynów. 
Tak oto skończyłam na kanapie człowieka całkowicie mi obcego i na dodatek kogoś, kto wyraźnie mnie nie lubi. Rzadko prosiłam o pomoc, a teraz nawet nie miałam nad tym pełnej kontroli. Zdziwiło mnie własne zachowanie, ale mocniej zaskoczyłam się jego postawą.  Wpuścił mnie do mieszkania, zaoferował nocleg i nie pozostał obojętny. Okazał dobro, które z pewnością do niego wróci. 
Leżąc bezwładnie, usłyszałam jedynie przekręcony w drzwiach klucz. To akurat była dla nie najbardziej naturalna rzecz z całego tego dnia. Naturalnym było, że boi się o własne życie. Tym bardziej biorąc pod uwagę moje ostatnie zachowanie. Mimo tego nie do końca wiedziałam dlaczego się zgodziłam i tutaj śpię. Może podświadoma potrzeba obecności drugiej osoby? A może jestem po prostu zbyt głupia, żeby w końcu zrobić coś sama. 
Nie mogłam teraz cofnąć czasu i zaplanować coś lepszego. Nie miałam wyboru, musiałam żyć z tym jaka jestem.  A raczej zaakceptować to co już się stało. 
Przekręciłam się na drugi bok, patrząc wprost na ścianę. Były gołe, a wystrój pokoju dość prosty. Wygląd pasował do tego jak postrzegałam samego Mordimera. On sam sprawiał wrażenie opanowanego, ale nieco zbyt zapatrzonego w swoją inteligencję. Czuję się głupio, że mi pomaga. W głowie rodziło się wiele scenariuszy, w tym też tych najgorszych, które wplątały we mnie wątpliwości. Może jest w zmowie z Michaiłem i dlatego chciał mnie przenocować, a potem skończę martwa na podłodze? Nadal musiałam pozostać czujna.
Nie mogłam przestać myśleć i szukać dobrego rozwiązania z tej sytuacji. Niestety zamiast pomysłów miałam jedynie pustkę. Po chwili bezowocnych poszukiwań, zamknęłam oczy i oddałam się ciemności, która ukołysała mnie do snu.
Kiedy się obudziłam było już jasno. Do pokoju wszedł gospodarz, niosąc gorący napój. Miałam ogromne poczucie winy, ale nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. 
- Jak się spało? – zapytał mimochodem, kładąc kubek na stoliku.
Naciągnęłam niżej koszulkę i jedynie spuściłam niemo wzrok. 
- Przepraszam. – wycedziłam. – To nie miało tak wyglądać. 
Kiedy zdałam sobie sprawę, że mówiłam teraz od serca jeszcze pardzie poczułam upokorzenie. Byłam niemal pewna tego, że mężczyzna triumfuje w duchu i wyzywa mnie od szmat. A jeśli nawet nie, to z pewnością widzi we mnie coś obrzydliwego. 
- Zbyt mądre posunięcie to nie było. – wzruszył ramionami.
- Zdaje sobie z tego sprawę. – westchnęłam. - Straciłam panowanie. 
Przygryzłam dolną wargę, chowając twarz za nieuporządkowanymi włosami. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Po prostu zniknąć. 
- Dziękuję za nocleg i naprawdę przepraszam. – kontynuowałam, powoli wstając i zabierając swoje ciuchy. 
Nie czekałam na odpowiedź, po prostu szybko wybiegłam na pole. Zżerały mnie emocje i nie potrafiłam ich opanować. Zachowywałam się jak dzikie zwierzę, ale potrzebowałam odciąć się od jego karcącego spojrzenia. Ten człowiek mieszał w moich uczuciach bardziej niż osoba, którą mogłam kochać. Wiedziałam, że musi teraz czuć się jakbym była idiotką. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Dalej nie wiedziałam co mam zrobić.
Kiedy przystanęłam na zewnątrz, poczułam uderzający chłód. Szybko więc zawróciłam i z powrotem znalazłam się w jego domu. 
- Tak właściwie, to dalej nie wiem co mam robić. – rzuciłam. – Poza tym zamierzam porzucić mój teraźniejszy zawód. 
Z jakiegoś powodu chciałam z nim porozmawiać i mu to powiedzieć. Być może to jego postawa najbardziej wpłynęła na taką decyzję.


Mordimer? Keya wpada w chaos ;p

550

Od Yasu CD Mordimera

Westchnąłem cicho, słysząc jak próbuje mnie pouczać, szczerze powiedziawszy, nie słyszałem nic oprócz dobrze mi znany „Ble, ble, ble” Na tym kończyła się, jego wypowiedz, to miało mnie czegoś nauczyć? Wątpię. Tak, tak wiem, że mówił normalnie, ale ja nie chcąc go słuchać, słyszałem tylko to, co było przeze mnie najbardziej akceptowalne, czyli tak naprawdę nic. Nie jest moim rodzicem, więc nie ma prawa mnie pouczać, niech sobie za wiele nie wyobraża, jeśli myśli, że zmienię się tylko dlatego, że jeden dzień jestem z nim na łańcuchu, to się grubo myli. Lisy kradną, aby przeżyć, ja nie mając rodziców ani ciepłego lokum muszę kraść, aby żyć.
- Wyluzuj - Ziewnąłem, mając dość jego gadania, które i tak do mnie nie dojdą. - Muszę jeść, by żyć, muszę kraść, by jeść, nie ma w tym nic nadzwyczajnego - Odparłem, wzruszając ramionami.
- Rabuś, żeby tak okradać starszych ludzi - Mruknął, nie był zadowolony, ale dobrze, bo ja też nie najlepiej bym stąd uciekł, gdyby nie te kajdany już by mnie tu nie było, nienawidzę żyć na łańcuchu, może właśnie dlatego, żadna rodzina nie mogła mnie przygarnąć, nie chce, nie potrzebuję schronienia, chce wolności, tylko tego mi trzeba.
- Ty nigdy nie zrozumiesz - Odparłem, odwracając głowę w stronę drzwi, które właśnie powoli się otwierały, wpatrywałem się w nie jak zaczarowany, słysząc za plecami brzęczenie, ten gość chyba nigdy nie odpuszcza. - Zamknij buzie, idzie - Mruknąłem, zeskakując z murka, chowając ręce na plecy, rozglądając się dokoła, udając wyluzowanego gościa, który po prostu jest. Mordimer postanowił zrobić to samo, starając się nie patrzeć na gościa, który niepewnie szedł przed siebie.
- Idziemy za nim? - Na to pytanie kiwnąłem głową, trzymając odpowiednią odległość, aby gość przypadkiem niczego nie zaczął podejrzewać. Boże jak bawią mnie tacy ludzie, pamiętam moje szczenięce kradzieże, dla ludzi z boku musiało wyglądać to zabawnie, szybko jednak nauczyłem się, jak to wszytko powinno wyglądać i nie chwaląc się, okradnę każdego, jeśli tylko tego chcę.
Spokojnie szliśmy za nic nieświadomym mężczyzna, który zorientował się, dopiero gdy byliśmy blisko nawet za blisko, aby nam uciekł.
- Kim wy jesteście? - Wystraszony jak mały kociak wyjął, z tyłu nóż myśląc, że niby się go wystraszymy, niech nie będzie głupi może w kilka chwil zostać zabity i nikt nawet za nim nie zapłacze. Szkoda tylko, że jeśli to zrobimy, trafimy za niego do więzienia, sam nie wiem, co jest gorsze więzienie, a potem śmierć czy życie na ulicy.
- Nie pamiętasz? - Spytałem, patrząc wprost w jego oczy, tak by widział moją złość, chyba zrozumiał, po chwili kim jesteśmy, bo od razu wycofał się do tyłu, starając się uciec. Niestety nie było ucieczki, nim się obejrzał dostał w gębę, od początku chciałem to zrobić, przemoc jest potrzebna i nikt nie powie mi, że tak wcale nie jest.
- Zaprowadźmy go do wierzenia mam już dość twojego towarzystwa - Mruknąłem, ogłuszając przeciwnika, przez jakiś czas będzie nieprzytomny i dobrze nie chciałbym jeszcze znosić tego kolesia.

***

Cała nasza droga przebyta aż do straży królewskiej przeminęła w milczeniu, każdy o czymś myślał, a nieprzytomny wciąż był nieprzytomny, co żadnemu z nas wcale nie przeszkadzało, cisza spokój to lubię, tego właśnie przez ten cały cholerny dzień mi brakowało zwyczajnej ciszy, która dzwoni w uszach, pozwalając się skupić na wszystkim dokoła i niczym konkretnym.
- Prawie jesteśmy - Mordimer przerwał cisza, na co uniosłem głowę ku górze, uśmiechając się delikatnie pod nosem.
- Nareszcie nie będziesz mi już matkować - Tym razem byłem znacznie milszy bardziej rozluźniony, szczerze mówiąc. Lubię go tak troszeczkę, jest znacznie inny, niż każdego, kogo znam i to bardzo mi imponuje, a jednocześnie denerwuje, nie mogę przy nim żyć, jak mam jeść jak nie mam, za co dobrze, że to już koniec zaraz zostaniemy uwolnieni i każdy pójdzie w swoją stronę. - Pośpieszmy się mam jeszcze coś do załatwienia - Dodałem, przyśpieszając swoje kroki trochę głodny, a i zmęczony po tej całej przygodzie, której już dawno, naprawdę dawno nie przeżyłem.

<Mordimer?> 

632

sobota, 21 grudnia 2019

Od Kousuke CD Keith

Odwróciłem się do niego na dźwięk tego pytania, kręcąc rozbawiony głową, on nie wiedział, żaden człowiek nie wiedział jak bardzo nas demony, bawiły te zwyczajne ludzkie rzeczy, było w nich coś intrygującego, a jednocześnie coś irytującego każda historia każdego pokolenia historia opowiadana przez nauczycieli jest inna, tak jak by sami nie mogli zdecydować, co jest prawdą, co jest fałszem, jedno jest w tym niezmienne. „Wygnańcy są źli” Jak dobrze pamiętam czasy, gdy o wygnańcach mówiło się dobrze my i oni byliśmy jednością, teraz to tylko wspomnienia stare zapiski znakujące się w księgach wieczystych gniją już ze starości gdzieś na strychu i nikt ich już nie czyta, nikt dobrze nawet nie wspomina wygnańców, musimy się chować jak myszy przed ludźmi, chociaż jesteśmy od nich zdecydowanie mądrzejsi i silniejsi nic nam to nie da, naszym wyborem jest albo uciekać, albo się skryć udając zmarłych, nic tego nie zmieni, dopóki ten nieszczęsny król, a nie żaden powiedzmy „normalny” Zasiada na tronie.
- I tak nie zrozumiesz - Stwierdziłem, wzruszając przy tym swoimi ramionami.
Widziałem jego niezadowolenie, z moich słów nie takiej odpowiedzi oczekiwał, chciał konkretów, a ja miast tego zbywam go udając, że temat jest za ciężki dla niego, może ja naprawdę przesadzam, przecież nie jest głupi, rozumienie nawet więcej niż mi się wydaje. Nie twierdzę oczywiście, że jest geniuszem w końcu widać po nim, że do geniusza to mu bardzo dużo brakuje. Zwyczajny przeciętny chłopak.
- Dzięki - Burknął, przewracając oczami niby to bardzo obrażony.
Westchnąłem cicho, postanawiając, że po zajęciach mu to wyjaśnię, a raczej spróbuje, nie jestem w tym za dobry, przykro mi potrafię wiele rzeczy, jednak jeśli chodzi o tłumaczenie i uczenie jestem beznadziejny, tak jak on w sprawie ucieczek dobrze wiem, że by nie uciekł, za bardzo się boi. Co jest przecież zrozumiałe, nie dałbym mu żyć, za taki wybryk ma chodzić na zajęcia i koniec kropka nie zgadzam się na ucieczki, chyba że chce mieć kłopoty.

***

Tak więc, jak obiecałem po zajęciach przyszła pora na wytłumaczenie mu, dlaczego tak, a nie inaczej. Nie wiem, czy to, co mu powiem w ogóle go zainteresuje, jednakże jeśli już tak bardzo chce poznać prawdę wyłożę tak zwaną kawę na ławę.
- A więc to wszytko zaczęło się, gdy wygnańcy zostali wygonieni z tych ziem, udało mi się ostać i stać się dla nich zwyczajnym człowiekiem, aby udawać takiego musiałem chodzić do szkoły, właśnie wtedy usłyszałem nową historię, nie było już demonów, aniołów, przyjaciół byli tylko wygnańcy kolejnej dekadzie były już potwory tajemnica w tym wszystkim jest taka, że za każdym razem, gdy znów wracam do szkoły, dowiaduje się nowych legend o wygnańcach większość z nich, nie ma sensu, nigdy się nie wydarzyła jednak wy ludzie macie coś takiego w sobie jak koloryzowanie i właśnie to mnie u was zadziwia, a gdzie usłyszę najwięcej bajek jak nie w szkole? - Z taką odpowiedzią pozostawię go, aby sam wywnioskował, coś z tego, co mu powiedziano, jak to zinterpretuje to już jego sprawa.

 <Keith? xD>
484

piątek, 20 grudnia 2019

Grupowe RP!

Dzień dobry wieczór! 
Oznajmiam wszem i wobec, iż z okazji nadchodzących świąt będzie możliwość wzięcia udziału w grupowym pisaniu rp na czacie Discord'a (odnośnik do niego jest na prawym pasku). 
Tematem są święta Bożego Narodzenia (któż by się spodziewał). Nie chcę narzucać miejsca, jednakże chciałabym żeby duża cześć postaci pojawiła się w zamku - król Elzebiusz w swej łasce postanowił otworzyć wrota i wpuścić wszystkich na uroczystość! Tylko pamiętajcie, mimo wszystko nadal możecie zostać złapanym za uprawianie magii.
Wątki jakie prowadzą postacie nie mają wpływu na rp. Potraktujmy to jak dobry filler w serii. 
Jeżeli nie chcesz pisać swoją postacią, administracja pozwoli ci prowadzić postać z zakładki NPC. 
21.12.2019 r, sobota, godz. 19.00
Na koniec, chcę żeby osoby, które wezmą w tym udział wpisały w komentarzu postacie, które wezmą udział w świątecznej zabawie! 
W razie jakichkolwiek wątpliwości, swoje zapytania proszę kierować do Dżemika (administratorka i właścicielka Sarethe oraz Hatashiego)

środa, 18 grudnia 2019

Od Reverie - misja 4

Nasza ekipa zwiadowcza właśnie wróciła do królestwa po misji w górach. Nawet nie mieliśmy chwili, aby odsapnąć, to w bramie przywitał nas posłaniec króla. Chciał abyśmy niezwłocznie pojechali do zamku, ponieważ władca miał dla nas już gotową kolejną misję. Spojrzałam na brata, który najwyraźniej był zmęczony już podróżą. Nie ukrywajmy, pomimo tego, że w nas płynie krew pradawnych, to nie oznaczało, że się nie męczyliśmy po pracy i nikłych godzinach snu. Między nami był jeszcze jeden ranny, którego na szczęście odesłano do lekarza. Akurat tym razem nikt na nas nie napadł, po prostu miał nieszczęśliwy wypadek przy pracy, poślizgnął się niefortunnie. Było mu wstyd, ale zdarza się, nikt nie miał mu tego za złe. Hera była też zmęczona ciągłym galopem. Dosyć niechętnie pojechaliśmy do zamku, ale nie mieliśmy wyboru. Jechaliśmy stępem przez miasto. Gdy wjechaliśmy na plac przed zamkiem, zasiedliśmy z wierzchowców, które zaprowadzono do stajni dla gości. Rzadko kiedy tak się działo, zazwyczaj one były gdzieś przywiązane przy placu. Najwyraźniej ta rozmowa z królem nie będzie krótka… Mężczyzna o ciemnych włosach poprosił nas o przekazaniu służącym nasze bronie, nie wypadało wchodzić do sali tronowej z bronią. 
- Wiesz, o co chodzi? - Lothar zapytał się naszego dowódcy, George. 
- Uwierz mi, nie mam bladego pojęcia - odpowiedział. W jego głosie słyszałam niepokój. Był zestresowany tą sprawą. I wcale mu się nie dziwię. Król rzadko kiedy chciał się spotykać z zwiadowcami, przynajmniej tymi z niższych szczebli. Weszliśmy do sali tronowej. Od razu uklękliśmy na jedno kolano, wbijając wzrok w ziemię. Czekaliśmy na pozwolenie powstania. 
- Powstańcie - powiedział obojętnie król. Momentalnie się zerwaliśmy do pozycji stojącej. Nie odważyliśmy się spojrzeć królowi w oczy. - Zazwyczaj tego nie robię, ale powiedzcie mi, co ciekawego znaleźliście w górach? - zapytał się, patrząc na nas z góry. Jego głos był chłodny, do tego stopnia, że myślałam, że zimna dłoń dotknęła mojej skóry.
- Ślady wywerny, najjaśniejszy panie - odpowiedział George. Ciemnoskóry, delikatnie uniósł głowę. 
- Zabiliście bestię? - zadał kolejne pytanie. 
- Nie najjaśniejszy panie. Bestia opuściła legowisko tydzień temu. Były ślady walki, ale przeczesaliśmy teren w promieniu dziesięciu kilometrów i niczego nie znaleźliśmy. Ani wywerny, ani jego ciała - powiedział przywódca, głośno przełykając ślinę. Bał się gniewu króla, jednak nie miał co kłamać. - W dodatku pojawiły się okropne burze i wichury, które mocno utrudniały poszukiwania i przemieszczanie się - dodał mężczyzna.
- Wysłałbym swoich ludzi, ale jeśli mówisz prawdę o tej pogodzie, to nie ryzykowałbym życie moich rycerzy. Za dwa dni, ty i jeden z twoich najlepszych ludzi pojedziecie na małe polowanie. Wróć z głową i sercem bestii - rozkazał nam. 
- Dobrze najjaśniejszy panie, wrócimy z głową i sercem bestii - powiedział pewnie George. Zastanawiałam się, kto będzie tym “szczęściarzem” i pojedzie z nim. Opuściliśmy salę tronową w ciszy. Doszliśmy do placu i nasze konie już na nas czekały. Wyglądały… Nieco lepiej. Tak jakby ktoś je wyczyścił i dał im świeżego siana i czystej wody. Naszą broń podano do ręki. Wsiedliśmy nasze wierzchowce i wyjechaliśmy z zamku. Gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości, George odwrócił się do nas.
- Pojebało go - powiedział cicho do Lothara.
- Pojadę z tobą przyjacielu - odparł mój brat, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Nie jesteśmy rycerzami, nie byliśmy trenowani do tego, aby zabijać takie potwory jak wywerny. Umiemy je tropić, ale nie zabijać. On praktycznie wysyła nas na pewną śmierć - widziałam po minie mężczyzny, że był przerażony wizją wczesnej śmierci. 
- To zginiemy razem, będzie raźniej - białowłosy próbował nieco rozładować napięcie i pocieszyć kolegę.
- Przestań pieprzyć… Ty pewnie byś dał radę, nie dość, że masz wspaniałego i oddanego konia, to posiadasz wielki potencjał, aż jestem zaskoczony, że nie wybrałeś drogę rycerza - mruknął George. Najwyraźniej nie miał humoru na takie dosyć suche żarty mojego brata.
- Ja z tobą pojadę, George - powiedziałam spokojnym głosem. Cała drużyna spojrzała się na mnie, jakbym powiedziała, że jestem w ciąży z kobietą. - No co? 
- Reverie, jesteś kobietą, nie chcemy cię narażać na takie niebezpieczeństwo - powiedział ciemnoskóry. Kątem oka widziałam, że brat chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej zorientował się, że jego słowa mogłyby przynieść odwrotny efekt. 
- No dobra, ale reszta grupy jest padnięta na ryj. Mój brat jest na trzeciej misji pod rząd, a reszta jest naprawdę wykończona. Ja dam radę, a pojadę na innym koniu - byłam stanowcza, a reszta drużyny najwyraźniej nie miała argumentów przeciw, wszyscy poza Georgem.
- I tak się nie zgadzam - rzedł i pojechał przed siebie, w stronę swojego domu. Pożegnaliśmy się z resztą i pojechałam z Lotharem do domu. Po drodze rozmawialiśmy o tym, jak przekonać George’a. Moja obecność mogłaby uratować jego życie. Jako smok pokonałabym wywernę. 

~Dwa dni później~

Z Lotharem ustaliliśmy, że pojadę za niego, nic nie mówiąc naszemu koledze. Osiodłałam Zorzę, która od pewnego czasu nie opuściła tereny stajni, a widziałam po niej, że rozpierała ją energia. A Georgowi miałam powiedzieć, że białowłosy się mocno rozchorował i pojechałam w zastępstwie. Co było kłamstwem, ale inaczej nie mieliśmy innego sposobu. Trochę mnie denerwował tym traktowaniem mnie, jak jakąś księżniczkę. Pogalopowałam w stronę wyjazdu z miasta, gdzie czekał ciemnoskóry. Z daleka zauważyłam go ze swoją żoną, która płakała mu w ramię. Zastanawiałam się, czemu z góry założyli, że on zginie. Podjechałam do niego.
- Wrócisz, jestem tego pewna - powiedziałam spokojnym głosem, delikatnie się do niego uśmiechając. Wystraszył się. Zaskoczony moją obecnością spojrzał się na mnie, tak jakby zobaczył ducha. 
- Gdzie Lothar? - zapytał się zdezorientowany. 
- Chory, poważnie chory - powiedziałam, cicho wzdychając. Nie kupił tego, patrzył się na mnie z powątpiewaniem. - Przewiało go, rano miał gorączkę i wymioty. Obolały jest cały, przyjechałam na jego zastępstwo - dodałam, aby spowodować, by historia była bardziej wiarygodna.
- Coś nie wierzę, no ale dobra, nie mam wyboru - westchnął cicho, po czym pocałował swoją ukochaną. - Wrócę, spróbuję… - szepnął jej do ucha. Dosiadł swojego rumaka i wyjechaliśmy w stronę gór. Podczas podróży panowała cisza. Nie mogłam nawiązać kontaktu z mężczyzną. W końcu zaczął ze mną rozmawiać po dobrych trzech godzinach, gdy zatrzymaliśmy się na krótki postój. Powiedział, że się boi śmierci. W przeciwieństwie do wielu innych osób marzył o śmierci w łóżku, będąc otoczony rodziną, a nie w górach w walce z wywerną. Uspokoiłam go, że nie zginie, jednak wątpił w me słowa. Gdy nasze konie się już nieco odpoczęły, ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety, te góry były daleko, przez co cała podróż zajmowała nam prawie dwa dni. Musieliśmy zatrzymać się w małej wiosce. Wynajęliśmy dwa pokoje w karczmie. Poczułam, jak wyrosły mi rogi i ogon. Użyłam swojej umiejętności miraż. Opuściłam, jak najszybciej karczmę i pojechałam w stronę lasu. Musiałam się przemienić, chociaż na godzinę, aby trochę polatać. Jednak zanim się przemieniłam rozejrzałam się dookoła. Przemieniłam się w najmniejszejszą swoją wersję. Udało mi się jakoś schować między drzewami. Przez dziesięć minut czekałam, jak okropny ból zejdzie z mojego ciała. Gdy już mogłam swobodnie się ruszać, wzbiłam się w powietrze. Szybko leciałam w stronę gór, gdzie miała być ta wywerna. Nagle w powietrzu poczułam zapach gada. Parę razy wzięłam głębszy wdech. Zlokalizowałam bestię. Poleciałam w stronę zapachu. Okazało się, że był niewiele dalej od granicy naszych ostatnich poszukiwań. Schował się w jaskini. Najwyraźniej był ranny po ostatniej walce z jakąś inną bestią. Podejrzewam, że była to inna wywerna, najprawdopodobniej samiec. Postanowiłam zawrócić, zanim bestia się zorientowała, że na jej terenie pojawiło się inne potężne zwierzę. Wróciłam z powrotem do lasu, gdzie się przemieniłam w smoka. Wróciłam do ludzkiej formy. Moja skóra była czerwona, byłam cała obolała, a z moich oczu wypływały łzy. Drżałam. Zorza podeszła do mnie, delikatnie trącąc mnie nosem. Poczekałam kolejne 10 minut, aby się pozbierać. Gdy już wyglądałam normalnie, dosiadłam klacz i wróciłam do karczmy. W wejściu czekał na mnie George. Patrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Co ty robisz o tak późnej porze w lesie? - zapytał się zaciekawiony.
- Nie mogłam spać, poszłam na przejażdżkę - odpowiedziałam spokojnym głosem, zsiadając z konia. Odprowadziłam ją do stajni, a mężczyzna poszedł za mną.
- W sumie, niewiele dziewczyn decyduje się na długą karierę w zwiadowcach. Masz pewnie jakieś swoje przyszłe plany na życie? - powiedział, opierając się o drzwi do boksu.
- Nie mam. Póki co chcę się skupić na pracy. Związki mnie niezbyt interesują - odpowiedziała obojętnie, rozsiodłając siwka. Wróciłam do swojego pokoju, rozmawiając z kolegą o naszych planach na przyszłość. On miał w sumie wiele, takich zwykłych i ambitnych. Ja zaś… Nie miałam nic, poza pracą. Jeszcze przez sporą część nocy rozmawialiśmy o różnych rzeczach, błahych i trudniejszych. Aż w końcu zdecydowaliśmy się na krótką drzemkę. Rano wyruszyliśmy w dalszą podróż, jednak tym razem to ja decydowałam o kierunku wyprawy. Dosyć szybko dojechaliśmy do legowiska, którego ostatnim razem odkryliśmy. Wciąż było puste, ale wyglądał tak, jakby ktoś regularnie się przy nim pojawiał. Gdy mieliśmy odjechać kawałek dalej, słońce zostało zasłonięte przez ciemną figurę. Ryk rozbrzmiał w naszych uszach. Uniosłam głowę i nad nami pojawiła się wywerna. Jej piorunujący wzrok skierował się na nas, a szczególnie na mnie. Pamiętał najwyraźniej mój zapach. Zauważyłam martwą owcę w jego szponach. Miała odgryzioną głowę, mogłam zauważyć jej wystający kręg szyjny. 
- O cholera… - powiedział George, a jego spłoszony koń stawał co chwilę dęba, wręcz tracił nad nim panowanie. Potwór jednak nie był zainteresowanym mężczyzną. Zbliżył się do mnie, otwierając szeroko paszczę. Zorza zaczęła przed nim uciekać. Była szybka, ale nie chciałam ryzykować życie mojej klaczy. Zeskoczyłam z niej, każąc jej pobiec w stronę wioski, ale też na bezpieczną odległość. Bestia uderzyła mnie ogonem. Poleciałam na pobliskie drzewo. Poczułam okropny ból w plecach. Adrenalina i mój duch walki uwalniał we mnie smoka. Nawet się nie zorientowałam, gdy się przemieniłam w smoka fazy drugiej. Byłam ciut większa od mojego przeciwnika. Jednak przez całe moje ciało przechodził okropny ból. Nie byłam w stanie odzyskać równowagi. Spojrzałam na przerażonego George’a. Nie był gotowy na takie coś. Patrzył na mnie z zaskoczeniem, ale też strachem.
- Co jest kurwa?! - przeklnął i sięgnął po kuszę, celując w wywernę. Oddał trzy strzały. Żadne go nie drasnęły, ale za to odciągnęły jego uwagę. Miałam minutę dłużej, na pozbieranie się. Ciężko mi to szło. Wywerna rzuciła się w stronę ciemnoskórego. Jego wierzchowiec był tak przerażony, że zrzucił swojego jeźdźca. Nie chciałam, aby mój kolega skończył w ten sposób. Nie byłam w stanie jeszcze strzelać silnymi strumieniami wody, bo gruczoły nie były jeszcze aktywne, jednak czułam, jak odzyskałam siłę w szczęce. Ugryzłam bestię w bok, przez co, odwróciła się w moją stronę. Siła powoli do mnie wracała. Stanęłam na tylnych łapach pomimo mojej słabej równowagi. Rozłożyłam skrzydła i wydałam z siebie niski, ostrzegawczy ryk. Chciałam najpierw gada zastraszyć, jednak nie poddawał się tak łatwo. Rzucił się na mnie, a dokładniej próbował dosięgnąć kłami moje gardło. Było wrażliwsze na ataki niż grzbiet. Odchyłam się delikatnie. Byłam w stanie się już w miarę ruszać, ale latanie jeszcze nie wchodziło w grę. Nagle zobaczyłam, jak klatka piersiowa wywerny zrobiła się czerwono pomarańczowa, ognista. Zionął ogniem w moją stronę. Za wiele mi to nie zrobiło szkody, jedynie poczułam delikatne pieczenie na klatce piersiowej. Potwór wzniósł się w powietrze, co chwilę prowokując mnie do tego samego. Drapieżnik wie, kiedy jego ofiara lub wróg jest słaby. Szuka jego słabego punktu. Już czułam, że za chwilę, będę mogła wzbić się w powietrze i zaatakować tą bezczelną bestię. Wydałam z siebie głośny ryk. Zignorował go. Wzbił się wyżej w powietrze, aby po chwili odwrócić się i pikować w moją stronę. Rozłożyłam ponownie skrzydła i jednym mocnym ruchem wzbiłam się w powietrze. Leciałam na tyle szybko, aby w momencie zderzenia się z wywerną, ją zdezorientować i wykorzystać swoją przewagę w masie. Gdy była wystarczająco blisko, znów mocniej poruszyłam skrzydłami, ale delikatnie przechyliłam się na prawo. Odsłoniłam swój brzuch, ale miałam możliwość zostawić niezbyt głębokie, ale bardzo irytujące zadrapanie na boku. Gad przeraźliwie zawył. Chciałam się z tym wszystkim rozprawić jak najszybciej. Nasze ryki mogły przyciągnąć uwagę niechcianych gapiów. Wywerna była bardzo zwinna i elastyczna, szybko zawróciła w moją stronę, atakując od dołu… Idealnie w brzuch. Gruczoły w moim pysku były już w pełni rozwinięte i powoli zbierałam się na wystrzelenie zimnego i silnego strumienia wody. Przeciwnik znów mnie zaatakował. Odczekałam chwilę. Chciałam mieć jego pysk, jak najbliżej. Gdy już był centymetry od mojej klatki piersiowej, z mojego pyska wystrzelił wąski, pod wysokim napięciem i niską temperaturą strumień wody. Potwór nie spodziewał się, że jego przeciwnikiem będzie wodny smok. Był zdezorientowany, ale też poczuł okropny ból. Cofnął się, aby się otrząsnąć z ataku. Pokręcił łbem, aby pozbyć się lodowatej wody z pyska. Wydał z siebie wściekły ryk i rzucił się na mnie bezmyślnie. Wyciągnęłam przednie szpony w jego stronę, aby w mgnieniu oka unieruchomić jego skrzydła. Znalazł się pode mną. Próbował się ratować, tylnymi kończynami drapał mnie po brzuchu, jednak nie spodziewał się, że moje łuski na tej części ciała i tak były za twarde, aby swobodnie je przebić. Fakt, pojawiły się drobne i niezmiernie szczypiące rany. Chciałam wgryźć się w jego szyję, ale uderzył mnie mocno pyskiem. Zrobiłam to samo, odkrywając jego słabe i delikatne miejsce, czyli gardło. Jego klatka piersiowa znów zrobiła się ciepła, przygotowywał się do zionięcia ogniem prosto w mój pysk. Podniosłam głowę… I z mojego pyska znów wystrzelił zimny i mocny strumień, prosto w środek jego klatki piersiowej, której zaczęła stygnąć. Nie mógł znów zionąć mi prosto w pysk ogniem. W tamtym momencie widziałam w jego oczach strach. Nie wiedział, co zrobić. Próbował się jeszcze ratować, drapiąc mnie po brzuchu. Właśnie wtedy udało mu się, zadać nieco głębszą ranę ciętą. Syknęłam z bólu przez zęby. Będąc wściekła, zatopiłam kły w jego gardle. Szamotał się. Próbował się uwolnić od śmiertelnego uścisku, ale to wszystko na nic. Tak silnie zacisnęłam szczękę, że czułam, jak kły przebiły jego pancerz i jak jego krew wypełniała mój pysk. Tak przez chwilę zawisł w powietrzu, miał drgawki, ale nie szarpał się już. Puściłam go i patrzyłam, jak jego ciało bezwładnie upadało na ziemię z wielkim hukiem. Wylądowałam na nim, łamiąc mu przy tym kręgi szyjne. Spojrzałam na George’a, który był przerażony moją prawdziwą formą.
- Nie wiedziałem, że jesteś smokiem - powiedział drżącym głosem, jednak celował we mnie z kuszy. Jego ręce trzęsły się. Bał się, ale widziałam nienawiść w jego oczach. - Lothar wie, jakim ty parszywym stworzeniem jesteś?! - warknął.
- Zapytaj się go - odpowiedziałam, schodząc z martwego ciała wywerny. - Z resztą, uratowałam ci życie, możesz teraz wrócić do domu, do swojej ukochanej - dodałam, jednak… Zabrzmiałam trochę sarkastycznie. To nie zostało pozytywnie odebrane przez George’a. 
- Ty mi nic nie powiedziałaś, że mogłaś tak po prostu zabić tego potwora?! Oszczędziłabyś mi wiele stresu i zmartwień. A wzbogaciłbym się jeszcze na tobie, wydając cię królowi - jego słowa mnie zraniły. Nie spodziewałam się, że mój kolega z pracy okaże się być taką osobą, której tylko zależy na pieniądzach. Widziałam determinację w jego oczach, nie mogłam ryzykować wydania mnie i całej mojej rodziny. Lubiłam George’a, ale nie miałam innego wyboru, albo go zabić lub przekupić, by zachował milczenie. 
- Zapłacę ci za milczenie - powiedziałam poważnym głosem - W przeciwnym razie będę musiała się zastanowić czy cię puścić czy nie. Robię to ze względu na brata - dodałam, delikatnie rozchylając paszczę.
- Działasz w szeregach wiernym królowi, czy samo bycie smokiem nie wyklucza ciebie z bycia wiernym? - do mężczyzny nic nie docierało, pragnął mnie zabić lub wydać i nawet nie rozmyślał nad inną opcją. Nagle, wywerna ożywiła i mocno się zaczęła szarpać. Nie panowała nad swoimi ruchami, przez co ogonem mocno uderzyła George’a, posyłając go parę metrów. Zaskoczona nagłym atakiem, ponownie wgryzłam się w gardło zwierzęcia. Jednak tym razem tak mocno, że oderwałam kawałek jego skóry z łuskami. Krew wylała się z bestii, a z jego gardła wydobył się bulgot. 
- George? Żyjesz? - pochyliłam łeb nad ledwo dyszącym mężczyzną.
- Pewnie teraz mnie dobijesz, co? Parszywa bestio… - wydusił z siebie. Ja zaś pokręciłam przecząco łbem.
- Wezmę cię do domu, twoja kobieta na ciebie czeka - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając. 
- Nie chce pomocy od was, wygnańców. Zjeżdżaj! - krzyknął, wystrzeliwując strzałę w moją stronę. Trafił mnie w zgięcie skrzydła. 
- Zgodnie z życzeniem umierającego - odparłam obojętnie. Odwróciłam się w stronę wywerny. Przy pomocy strumienia pod wysokim ciśnieniem odcięłam mu głowę. Wyglądało to mniej więcej, jak robota miecza. To samo postąpiłam z jego klatką piersiową. Wycięłam jego serce. Wzięłam je do pyska i położyłam delikatnie na ziemi. Przemieniłam się z powrotem w człowieka. Moje ciało było obolałe… Skóra cała czerwona, a mi się jeszcze kręciło w głowie. Obrazy były zamazane i potrójne. Musiałam na chwilę usiąść na ziemi, aby się pozbierać. Po minucie zebrało mi się na wymioty… Poczułam ostry smak krwi w ustach, co spowodowało te odruchy. 
- Co ci jest? - zapytał słabo George.
- Nic wielkiego… Ja mam tak zawsze… - odparłam, czując jak przez moje ciało przechodziła seria dreszczów. 
- Widziałem już kiedyś smoka i jak się przemieniał. Nie cierpiał tak bardzo, jak ty - dodał, łapiąc z trudem powietrze.
- To… skomplikowane - odpowiedziałam, cicho wzdychając i przecierając usta. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że George powiedział, że widział smoka.
- Jak wyglądał ten smok? - zapytałam się, patrząc na niego zaciekawiona.
- Jasnobłękitny? Wręcz biały, ale widziałem go tylko raz. Później znikł - odpowiedział, wypluwając krew na ziemię.
- Zapłacę ci za milczenie, bo nie chcę zabijać kolegi. Zawiozę cię z powrotem do miasta, a królowi przekażę, że to ty załatwiłeś bestię - odparłam, czując jak wysoka temperatura, powoli opadała. 
- Przecież chciałem cię zabić - wydusił z siebie.
- Fakt, ale Lothar ma cię za przyjaciela, a ja za dobrego kolegę. Masz ukochaną, która na Ciebie czeka, musisz do niej wrócić - westchnęłam cicho. - Wiem, że ryzykuję swoim życiem, ale czasami trzeba - dodałam, podnosząc się z ziemi. Gwizdnęłam głośno, a za mną pojawiła się Zorza wraz z koniem ciemnoskórego. Najpierw przywiązałam głowę wywerny do klaczy, która przystąpiła nerwowo z nogi na nogę. Serce bestii schowałam do torby, przypiętej do siodła. Gdy byłam już gotowa, pomogłam mężczyźnie wstać. Na całe szczęście jednak mógł chodzić. Pomogłam mu wsiąść na konia. Co prawda, krzyczał z bólu i z trudem mógł usiąść na koniu. Zabrałam go najpierw do wioski, z której wyjeżdżaliśmy. Musieli go opatrzyć i musieliśmy zostać na noc. Jego organizm potrzebował odpoczynku i profesjonalnej opieki, której nie mogłam mu zaoferować. 

~Następnego dnia rano~

Nie spałam przez większość nocy, czuwałam nad kolegą, który zwijał się z bólu. Gdy już zasnęłam, to spałam jak zabita przez pierwsze dwie godziny. Moje ciało po przemianie potrzebowało trochę odpoczynku. Dopiero nieco później dało się mnie obudzić.
- Rev… - powiedział słabo, a ja momentalnie się obudziłam.
- Tak? - pochyliłam się nad nim.
- Dziękuję - spojrzał na mnie przyjaznym wzrokiem, delikatnie się uśmiechając. - Nie zabiłaś mnie, gdy groziłem ci, że cię wydam. Z jednej strony, głupio postąpiłaś, ale dla ciebie ważniejsze było moje życie niż twoje bezpieczeństwo… Jednak wy wygnańcy tacy źli nie jesteście, jak to mówią niektórzy - dodał słabym głosem i próbował się podnieść, jednak obrażenia były na tyle poważne, że nie mógł bezboleśnie tego zrobić.
- Leż, postanowiłam zanieść trofeum do króla i wyślę kogoś by przyjechał po ciebie. Twój stan jest na tyle poważny, że nie sądzę by całodzienna jazda na koniu będzie dobrym pomysłem - mój ton był poważny i stanowczy. Wiedziałam, że on będzie chciał wrócić razem ze mną, jednak musiał zostać. - Twojego wierzchowca też pożyczam, jeśli mam szybko wrócić do miasta, to nie chcę by moja klacz niosła łeb tej bestii - dodałam, kładąc sakiewkę ze złotymi monetami na jego półce nocnej. - Tu masz trochę pieniędzy, za dwa do trzech dni wrócę.
- Ale obiecujesz, że wrócisz? - upewnił się.
- Tak - moja odpowiedź najwyraźniej do usatysfakcjonowała. - Do zobaczenia - pożegnałam się i szybko skierowałam swoje kroki do stajni, gdzie już stały dwa osiodłane konie. Dosiadłam swoją klacz. Jechałam bardzo długo, w samotności ten czas wręcz się dłużył. Gdy już dojechałam do bram miasta, zatrzymał mnie strażnik. Był zaskoczony łbem wywerny. Wyjaśniłam mu co i jak, dzięki czemu wpuścił mnie do stolicy. Ludzie na ulicy patrzyli na trofeum. W zamku podobnie się na mnie patrzyli, gdy niosłam tą głowę i serce do sali tronowej. 
- Najjaśniejszy panie, oto trofeum z głowy wywerny i serce bestii - powiedziałam, klęcząc na jednym kolanie.
- Gratuluję wykonania zadania - jego ton był bardzo obojętny. - A gdzie ten ciemnoskóry? - zapytał się zaintrygowany jego nieobecnością.
- Został w pobliskiej karczmie, został poważnie ranny podczas walki z bestią. Musiał odpocząć przed tak długą podróżą - odpowiedziałam, wciąż trzymając głowę nisko.
- Szybciej się rozprawiliście z wywerną królewską, szybciej niż moi ludzie - rzekł, patrząc na swoich strażników. Zaczęłam się bać, czy zaczął o coś nas podejrzewać. - Może powinienem częściej wysyłać zwiadowców na takie misje? W końcu rycerze wolą stanąć twarzą w twarz z bestią niż kombinować, by uniknąć walki - dodał, przyglądając mi się uważnie. - Zostaw mi tą głową, serce sobie weź - odparł i wykonał gest ręką. Sługa podszedł i zabrał trofeum. Pożegnałam się i opuściłam, jak najszybciej ten zamek. Gdy już byłam niedaleko swojego domu, miałam wrażenie, że ktoś mnie śledził. Zorza miała podobnie, była niespokojna i ciągle nasłuchiwała się, czy ktoś nie szedł za nami. Specjalnie zboczyłam z drogi, jadąc w pole. Wciąż czułam się śledzona.
- Kimkolwiek jesteś, powiedz mi czego chcesz? Konia? Pieniędzy? A może kłopotów? - zapytałam się dosyć sarkastycznie, nawet nie odwracając się do nieznanej osoby.

Kerris?
ZALICZONA
3418